Premium

Dwa rekordy świata w biegu z "balkonikiem". "Piszą, że jestem bohaterką, a ja widzę siebie jako tchórza"

Zdjęcie: facebook.com/magdaaa89

Było tak bardzo źle, że lekarze dawali jej 1 procent szans na przeżycie. Do listopada 2018 roku Magdalena Andruszkiewicz żyła na całego, na 200 procent. Zatrzymał ją rozległy udar pnia mózgu i móżdżku, po którym z całych sił walczy o to, by było tak jak kiedyś. W drodze do odzyskania zdrowia ustanowiła na razie dwa rekordy świata w sporcie nazywanym frame running.

Jazda konna, taniec, windsurfing, narty, joga, malowanie, własna firma - czas przeszły.

Neuropsycholog, refleksolog, optometrysta, neurologopeda, osteopata - teraźniejszość. Codzienna bitwa o to, by własne ciało przestało być więzieniem.

Rocznik 1989. Kiedy doszło do nieszczęścia, Magda nie miała jeszcze 30 lat. Dzisiaj o wydarzeniach tak tragicznych potrafi opowiadać z dystansem lub pisać, bo problemy z mówieniem wciąż ma duże.

Opierdziel od rehabilitantów

Coś niedobrego zaczęło się dziać już wcześniej, na cztery lata przed udarem. Puchła, ciągle bolała ją głowa. Od lekarzy słyszała, że za dużo pracuje, że jest za aktywna i za ambitna. Niektórzy sugerowali wizytę u psychologa.

Dramat wydarzył się 29 listopada 2018.

Magda od czterech dni jest w szpitalu. Znowu boli ją głowa, przerażająco, bez przerwy. Wymiotuje. Po tych czterech dniach podobno uznaje - podobno, bo tamtych wydarzeń nie pamięta, zna je tylko z opowieści najbliższych - że leki przeciwbólowe może brać i w domu, więc postanawia wypisać się na żądanie. Idzie do dyżurki. Upada, traci przytomność. Dalej jest mgła, zamazane wspomnienia.

Czytaj dalej po zalogowaniu

premium

Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam