Potrącił dziewczynkę i jej matkę i zbierał części swojego uszkodzonego samochodu. Laura leżała za autem, Małgorzata pod kołem. Nie podszedł do nich, nie sprawdził, czy żyją. Zadzwonił po lawetę i do przychodni zdrowia, że nie przyjdzie do pracy. Nie na pogotowie. A przecież jest lekarzem. Sąd lekarski uznał, że może nadal wykonywać swój zawód.
12 grudnia w beskidzkiej izbie lekarskiej w Bielsku-Białej odbyła się rozprawa przeciwko Krzysztofowi S. Poza tym, że wszyscy zgromadzili się przy jednym dużym stole, było prawie jak w sądzie powszechnym. Na szczycie stołu zasiedli trzej sędziowie. Po prawej stronie Okręgowy Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej (OROZ), który w postępowaniu dyscyplinarnym pełni rolę prokuratora. Obok niego skarżący i jego pełnomocnik, naprzeciw zaś obrońca oskarżonego.
Krzysztofa S. nie było. Jest w więzieniu.
Zmiótł mu rodzinę sprzed oczu
Adwokaci znali sprawę od podszewki. Podobnie jak ich klienci. Od czterech lat towarzyszyli im w sprawie karnej przed sądem powszechnym.
OROZ, na co dzień lekarz, w tej roli sprawdzający, czy inny lekarz zachował się zgodnie z etyką zawodu, dołączył do sprawy po wyroku karnym. Zapoznał się z aktami, osobiście przesłuchał skarżącego, a oskarżonego korespondencyjnie.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam