Dosłownie kilka kilometrów dalej był Zachód. Choć miasto podlegało carowi, jego macki tu specjalnie nie sięgały. Był to bowiem najbardziej na zachód wysunięty punkt na mapie jego wpływów. Mówiono tu czterema językami, obok katolików żyli ewangelicy, prawosławni i Żydzi. Nagle wszystko runęło.
Warszawa, 11 listopada 1918 r.
W okolicach Compiègne pod Paryżem delegacja rządu niemieckiego podpisała zawieszenie broni. I wojna światowa dobiegła końca.
W Warszawie Rada Regencyjna zdecydowała się przekazać władzę wojskową i naczelne dowództwo wojsk polskich Józefowi Piłsudskiemu, który ledwie dzień wcześniej dotarł tutaj specjalnym pociągiem z Berlina po uwolnieniu z twierdzy magdeburskiej.
Po 123 latach niewoli Polska odzyskała niepodległość. Atmosferę tej wyjątkowej chwili tak opisywał Jędrzej Moraczewski (który już 17 listopada miał zostać premierem):
Niepodobna oddać tego upojenia, tego szału radości, jaki ludność polską w tym momencie ogarnął. Po 120 latach prysły kordony. Wolność! Niepodległość! Zjednoczenie! Własne państwo! Na zawsze!
Nowe państwo dopiero formowało granice. Na zachodzie kończyła się ona na Kaliszu. Mieście, z którego zostały zgliszcza.
Kalisz, 17 maja 1914 r.
Wielki dzień świętowali polscy mieszkańcy miasta. Do kamienicy przy placu Kilińskiego wpuszczono pierwszych zwiedzających Muzeum Ziemi Kaliskiej.
Mieszkańcy Kalisza walczyli o nie bardzo długo u władz carskich. Miasto od 1815 roku należało bowiem do Królestwa Polskiego, całkowicie zależnego od Rosji. Kalisz był najdalej wysuniętym na zachód miastem imperium. Ledwie kilka kilometrów dalej znajdowały się Skalmierzyce należące już do Wielkiego Księstwa Poznańskiego, czyli ziemie zaboru pruskiego. Wcześniej od drugiego rozbioru Polski w 1793 roku do 1807 roku, kiedy na mocy porozumienia Aleksandra I z Napoleonem powstało Księstwo Warszawskie pod patronatem francuskim, Kalisz był pod ich władaniem.
Kaliszanie najpierw - od 1883 roku - zabiegali o zgodę na wystawę archeologiczną poświęconą miastu. Wychodzili ją dopiero po 17 latach. Po niej w mieście powstały Muzeum Archeologiczne i Muzeum Krajoznawcze, do których trafiły zebrane eksponaty. To z ich scalenia powstało Muzeum Ziemi Kaliskiej.
W placówce zajmującej pięć pokoi w 1914 roku znajdowały się zbiory zebrane przez samych mieszkańców. A oglądać je można było… przez dwie godziny w tygodniu. Między 11 a 13 w każdą niedzielę.
Bilety do nowej placówki kosztowały mniej niż rubla. Ale wydatek kilkudziesięciu kopiejek to i tak było dla mieszkańców sporo. W Kaliszu bowiem się nie przelewało. - To była mniej więcej równowartość gazety, a to był towar dla lepiej sytuowanych - wyjaśnia Anna Tabaka, kuratorka wystawy "Początek", którą do 22 września można było oglądać w Muzeum Okręgowym Ziemi Kaliskiej.
Na rodaków znajdujących się kilka kilometrów dalej kaliszanie patrzyli z zazdrością. W zaborze pruskim żyło się dostatniej. Ludzi stać było na porządne ubranie, buty, a nawet charakterystyczne kapelusze z zatkniętym bażancim piórem. To stąd mówili na nich "bażanty". Z kolei od tych po drugiej stronie granicy słyszeli, że są "chadziajami". Określenie pochodziło od rosyjskiego słowa "gospodarz", który kojarzył im się z nędzą, uprawą cebuli i bosymi stopami.
Sarajewo, 28 czerwca 1914 r.
Kolumna aut z arcyksięciem Franciszkiem Ferdynandem, bratankiem cesarza Austro-Węgier Franciszka Józefa i następcą tronu, przemieszcza się z dworca kolejowego w kierunku ratusza. Nagle wybucha bomba, raniąc adiutanta arcyksięcia. Mimo to kolumna dociera do ratusza.
Po uroczystościach kolumna rusza w drogę powrotną. Arcyksiążę prosi, by zjechać do szpitala, gdzie trafił jego adiutant. Pierwsze dwa auta, którymi jechała ochrona - nie poinformowane o zmianie planów - jadą jednak tą samą trasą. Gdy samochód z arcyksięciem skręca w stronę szpitala, zatrzymuje się, by dogoniły go służby. Wtedy do auta arcyksięcia podbiega serbski nacjonalista Gavrilo Princip. Z bliska oddaje strzały do Franciszka Ferdynanda i jego żony Zofii. Lekarz stwierdza ich zgon.
Zamach w Sarajewie staje się zapalnikiem do wybuchu I wojny światowej. 28 lipca Austro-Węgry wypowiadają wojnę Serbii. 1 sierpnia Prusy wypowiadają wojnę Rosji.
Rosyjski popłoch
Wracał do domu, do Wiednia. W Kaliszu miał przesiadkę. Ale do pociągu nie wsiadł. Dowiedzieliśmy się że wojsko rosyjskie, które dotychczas stało załogą w Kaliszu, gotuje się do wymarszu. O godzinie 7.00 rano widzieliśmy też, jak oddział kawaleryi wyrusza z miasta. Ponieważ w tych warunkach nie mogliśmy wyjechać z miasta, gdyż kolej nie przyjmowała cywilnych podróżnych, wyszedłem na miasto - relacjonował wydarzenia z 2 sierpnia gazecie "Neues Wiener Tagblatt" przypadkowy świadek zdarzeń.
Kalisz leżał ledwie kilka kilometrów od granicy z Prusami. Siedziba guberni była już opustoszała. Po władzach, które ewakuowano jeszcze przed wypowiedzeniem wojny, został jedynie zepsuty samochód stojący przed budynkiem. Wraz z nimi wywieziono wszystko, co najcenniejsze, włącznie z pieniędzmi. Ogołocona cerkiew wyglądała, jakby właśnie ktoś ją obrabował. Z miasta wyjechali też rosyjscy cywile.
2 sierpnia od rana miasto opuszczać zaczęło rosyjskie wojsko. Nagle spostrzegłem nad budynkiem stacyjnym olbrzymi słup dymu (...) Gdyśmy się zbliżyli, okazało się, że cały budynek stacyjny i kilka magazynów stoją w płomieniach i że nadto palą się trzy pociągi towarowe. Sprawcami pożaru byli Rosyanie, zanim ustąpili z miasta - opisywał austriackiej gazecie przypadkowy świadek zdarzeń.
Wysadzone zostały też dwa mosty pod Kaliszem - w kierunku Opatowa i Szczypiorna. Rosjanie otworzyli też bramy więzienia.
Prezydent Kalisza Bronisław Bukowiński powołał straż obywatelską, której zadaniem miało być zapewnienie bezpieczeństwa mieszkańcom. Szybko bowiem dochodzi do kradzieży, głównie z magazynów kolejowych i dworca, ale obrabowany zostaje też sklep monopolowy.
Około południa gościowi z Wiednia udało się wynająć dorożkę i ruszyć w kierunku granicy w Skalmierzycach. Po drodze mija dwóch pruskich ułanów, których informuje o wyjeździe Rosjan z Kalisza. Za chwilę zobaczyliśmy już cały szwadron ułanów, z oficerem na czele, pędzących ku Kaliszowi - czytamy w relacji mieszkańca Wiednia, którą przedrukowuje m.in. wydawana w Krakowie gazeta "Nowa Reforma".
Wolne miasto Kalisz
Jan Dąbrowski mieszkał we wsi Pólko. Widząc uciekających z Kalisza Rosjan, ciekaw dalszego biegu wydarzeń ruszył do miasta. To, co zobaczył, spisał potem krótko we wspomnieniach. Ich rękopis dostaję w Muzeum Okręgowym Ziemi Kaliskiej.
W mieście tłumy ludzi przepełniały ulice. Dziwne podniecenie jakieś widoczne było na twarzach wszystkich. Rozprawiano namiętnie, oczekiwano wieści o wkroczeniu Prusaków bez strachu, z jakąś ciekawością.
Około godziny 14 szosą od strony granicy dotarło do Kalisza pięciu pruskich ułanów. Dwóch wysłano do miasta, by rozeznali się w sytuacji. Jeden z nich stanął przy szpitalu, drugi przejechał przez śródmieście.
Galopującemu ułanowi towarzyszą okrzyki tłumów "Wiwat Lieber Preuhs!", to znowu "bydło milczeć!", to znowu "czołem!", a wśród tej dysharmonii najsprzeczniejszych uczuć względem siebie biedny zdobywca Kalisza konwulsyjnie ściskając lance i cugle, rwał z kopyta.
Kiedy do Kalisza kroczyła reszta ułanów z dowódcą, prezydent wraz z zebraną przez siebie strażą obywatelską wyszli im naprzeciw z dużą białą flagą i kluczami do miasta. Panował nastrój świąteczny (...). Przybyły rekonesans pruski zachowaniem swem wzbudził zaufanie i sympatię mieszkańców.
Wszystko odbyło się bez oddania nawet jednego strzału. Nowe władze zadeklarowały zapewnienie bezpieczeństwa mieszkańcom, jeśli tylko w mieście panować będzie spokój.
"Zdobywców" witano z "iście staropolską gościnnością" częstując ich piwem, wódką, szynkami i kiełbasą. Wszystkie restauracje i cukiernie popularne w Kaliszu wypełnione były żołnierzami i oficerami. Wznoszono toasty z mieszkańcami za bezkrwawe zdobycie miasta.
Gdy większość kaliszan już spała, do miasta weszła kompania 155. pułku piechoty stacjonująca w Ostrowie Wielkopolskim pod dowództwem majora Hansa Rudolfa Hermana Preuskera.
W południe 3 sierpnia oficjalnie przekazana zostaje mu władza w mieście, o czym powiadomiono mieszkańców w trzech językach: niemieckim, polski i rosyjskim.
Na ulicach oglądanie Prusaków miało formy wprost nieprzyzwoite. Z wielką uwagą badano grubość sukna mundurów, guziki, oglądano obuwie. Coś jak małpy w ogrodzie zoologicznym..
Późnym wieczorem Jan Dąbrowski zasiadł do biurka i zaczął spisywać relację dla "Gazety Kaliskiej" z pokojowego przekazania władzy pruskiej armii, gdy nagle usłyszał za oknem pojedynczy strzał. Po kilku chwilach nastąpiła seria strzałów z karabinów. Nagle sytuacja w mieście zmieniła się o 180 stopni.
Kaliszanie uciekali gdzie się da - biegnąc, czołgając się przez rynsztok, byli też tacy, którzy w popłochu wspinali się na drzewa i tam spędzili całą noc.
Tej nocy zginęło 27 osób.
Pruski terror
Gdy zaświtało, kaliszanie zobaczyli skutki nocnej strzelaniny. Porozrzucane trupy w Rynku, na Wrocławskiej, Warszawskiej i w kilku innych ulicach pozwoliły zorientować się co do rozmiarów katastrofy (…) Na Głównym Rynku widzę zabitego konia, dwa trupy woźnych magistratu oraz stosy tobołków zgarnięte na kupę. Domy w Rynku i sąsiednich ulicach gęsto postrzelane kulami, szyby powybijane, na trotuarze szkło - koło szpitala miejskiego tłum ludzi otacza 18 trupów, podziurawionych kulami jak sito - pisał Dąbrowski.
Ginie sześciu pruskich żołnierzy. Do szpitala trafia też 30 rannych. U co najmniej kilku wyjęte z ciała kule zidentyfikowano jako pochodzące z… pruskich karabinów.
- Do dzisiaj nie wiadomo, kto strzelał. Czy byli to kaliscy "powstańcy", Rosjanie w cywilu, czy może omyłkowo strzelali do siebie sami Niemcy - mówi dr Dominika Płócienniczak z Muzeum Okręgowego Ziemi Kaliskiej.
Niemcy jednak wiedzieli swoje. Major Preusker pienił się z gniewu. "Hańba! Zbrodnia! Strzelać do bezbronnych żołnierzy w nocy i z ukrycia?! Myśmy do was przybyli jako przyjaciele w zaufaniu, a wyście nam odpłacili nikczemną zdradą" - wołał rozwścieczony.
Swoją wersję tego wydarzenia Dąbrowskiemu przedstawił księgowy gazowni. Opowiadał, że po godzinie 22 przy dworcu minął grupę niemieckich żołnierzy, którzy zatrzymali go i prosili o podwiezienie do miasta. Zdenerwowani twierdzili, że widzieli kolumnę Rosjan idącą polem. O tym fakcie poinformowali napotkanego po drodze oficera, który natychmiast ruszył w stronę miasta. To on właśnie - według świadków - oddał strzał, który wywołał w Kaliszu rozruchy. Jak ustalono potem, tą "kolumną" była grupa rosyjskich robotników ze Szczypiorna, która nocą próbowała obejść zajęte przez Prusaków miasto.
Zamieszanie wzmogła informacja o tym, że także od strony Opatówka widziani byli Rosjanie. To faktycznie byli żołnierze, a konkretniej rezerwiści, nieświadomi tego, że Kalisz został zajęty, szli i śpiewali pieśni wojskowe. Niemcy przerażeni, że zostali osaczeni w nieznanym sobie mieście, zaczęli oddawać strzały na oślep. Prawdopodobnie wtedy też kaliszanie ze swoich domów faktycznie oddali strzały do żołnierzy.
O strzałach do żołnierzy oczywiście urosły całe legendy. Prasa niemiecka tłómacząc owo zwierzęce zniszczenie miasta wypisywała najprzeróżniejsze brednie o ukrytych kozakach, o dziesiątkach strzałów, jakie sypały grad kul na nieszczęsnych wojaków ufających bezgranicznie szatanom-kaliszanom itd. - pisał Dąbrowski.
Za dnia aresztowano prezydenta Bukowińskiego, którego wyprowadzono z ratusza w kajdanach w samej bieliźnie. Dwóch woźnych ratusza, którzy mieli zbyt wolno otwierać pruskim żołnierzom drzwi - rozstrzelano.
Preusker wydał odezwę do mieszkańców. Zakazuje zatrzymywania się i wszelkich rozmów na ulicach, wprowadza ciszę nocną z obowiązkiem włączenia świateł od godziny 20, zamyka wszystkie restauracje, unieważnia wszelkie pozwolenia. Do tego każe wpłacić sobie 50 tysięcy rubli kontrybucji. "Niestosowanie się do rozkazów wojskowych karane będzie śmiercią (…) Przy powtórzeniu się wrogich zamiarów przez mieszkańców każdy dziesiąty mieszkaniec zostanie rozstrzelany" - pisze.
Miasto zmieniło się nie do poznania. Żołnierze, którzy dopiero co bratali się z mieszkańcami Kalisza, teraz okładali ich kolbami karabinów, a za wszelkie objawy nieposłuszeństwa brali pod ścianę i rozstrzeliwali.
Prusacy wzięli w ramach "zabezpieczenia" najpierw sześciu zakładników, potem kolejnych czternastu. Nie wypuszczono ich nawet mimo wpłacenia kontrybucji. Wśród nich byli m.in. duchowni trzech różnych wyznań - katoliccy księża, prawosławny oraz podrabin (kaliski rabin przebywał akurat w sanatorium), a także prezydent Kalisza. Jednego z zakładników, właściciela fabryki, zastrzelono na dworcu, pozostałych zamknięto w wiatraku, gdzie przesiedzieli na workach z mąką bez jedzenia 60 godzin. Po tym czasie zapakowano ich do bydlęcego wagonu i przewieziono do więzienia w Ostrowie Wielkopolskim. Po kilkunastu dniach i wielu godzinach przesłuchań pruski cesarz Wilhelm II ułaskawił ich i wypuścił na wolność. Wracali już do ruin miasta.
Wielka ucieczka
Gdy zakładników wywożono, z Kalisza wycofywały się pruskie oddziały tylko po to, by rozpocząć ostrzał miasta. W mieście płacz, strach, panika i śmierć. Pierwszego dnia zginęły dwie osoby. Kolejnego dnia - kolejne strzały. Z Kalisza ucieka 10 tysięcy osób.
Do 7 sierpnia 1914 roku sytuacja nieco się uspokoiła. Tego dnia żołnierzy 155. pułku piechoty majora Preuskera zastąpiły wojska saskie. Na żołnierzy na Rynku wybiegł nagle spłoszony wojskowy koń. Uciekli, by wrócić po kilku minutach, strzelając do wszystkiego, co się rusza.
Ludzie padali całemi dziesiątkami ranni lub zabici: końskie i ludzkie trupy pomostem zaległy ul. Babiną, Józefinę, Główny Rynek, Skarszewską, Wrocławską i wreszcie Wały i Aleje Parku. Oszalały z przerażenia tłum z wyciem nieludzkiem rzucał się bez pamięci do bram i wylotów ulic w tą lub inną stronę, stając się wręcz tarczą dla kul - wspominał Dąbrowski.
Wszystko trwało 45 minut. Zabitych i rannych nikt nie jest w stanie zliczyć. Szacuje się, że zginęło około 100 osób. Spośród rannych ocalali tylko ci, którzy byli w stanie samodzielnie uciec. Resztę Prusacy dobijali.
Po strzelaninie wojska saskie ukradły konie i obrabowały sklepy, a na koniec podpaliły ratusz. Wybiegających z budynku pracowników magistratu zabito. Po wszystkim Prusacy opuścili Kalisz i ponownie go bombardowali aż do rana, po czym ruszyli do miasta, przetrząsali mieszkania i wyciągali z nich wszystkich mężczyzn. Z pierwszej 83-osobowej grupy co dziesiątego zabili. Potem zamordowali jeszcze kilku mężczyzn.
Do miasta ściągnięto wozy konne. Prusacy pakowali na nie wszystko, co najcenniejsze znaleźli w domach. Rabunek trwał dwa dni. Po wszystkim wylewali naftę i podkładali ogień. Gdy ktoś próbował wynieść coś z domu - strzelano do niego. A gdy próbował gasić - zabijano.
Wkrótce też Kalisz przedstawiał jedno jezioro ognia, gryzący dym wypełniał okolicę w kilkunastowiorstowym promieniu. Wiatr daleko unosił strzępy papierów i wszelakich rzeczy... Widok był tak straszliwy, że mieszkańcy okoliczni, nie mogąc znieść jego grozy, uciekali w panice - pisał Dąbrowski.
- Z 70-tysięcznego miasta zostało około 5 tysięcy osób - mówi dr Dominika Płócienniczak.
Miasto paliło się tydzień. Poza kirchą luterską i przyległemi gmachami pojezuickiemi (dziś koszary) wszystkie domy wypalone. Ponuro jakoś sterczą okopcone ściany, wewnątrz puste zupełnie, kupa gruzów i popiołu na ziemi, resztki łóżek żelaznych, drutów telefonicznych - ówdzie jakiś dziwacznie pogięty przedmiot metalowy, to wszystko, co zostało z mieszkań - opisuje Dąbrowski.
W sierpniu 1914 roku zniszczonych zostało 426 budynków mieszkalnych, dziewięć zakładów przemysłowych i kilka budynków użyteczności publicznej.
Pomnik dawnych wieków życia Polski, świadek dobrych i złych czasów Rzeczypospolitej, został zaledwie śladem geograficznym. Zagasło ognisko dobrobytu i cywilizacji - pisał 9 września 1914 roku "Kurier Poznański".
Ślady sprzed 110 lat
Kalisz - obok belgijskiego Leuven - był najbardziej zniszczonym miastem podczas I wojny światowej.
- Zniszczone zostało centrum Kalisza, handlowo-usługowe serce miasta, gdzie znajdowały się najważniejsze i najbardziej wartościowe budynki. Piętra domów w Kaliszu były drewniane. Zostały doszczętnie spalone, ogień szybko je pochłonął. Przemysł i handel po tej pożodze w zasadzie przestały istnieć. Kalisz stał się miastem bezdomnych i bezrobotnych - opowiada mi w muzeum dr Dominika Płócienniczak.
Za nią na ścianie wyświetlają się slajdy pokazujące spalone miasto z albumu przedstawiającego "Widoki Kalisza spalonego przez Niemców w 1914 r.", obok obraz Władysława Kościelniaka ze zgliszczami.
- Z przedwojennych zbiorów naszego muzeum ocalało bardzo niewiele - mówi Płócienniczak.
O dziwo, eksponaty nie zostały spalone w sierpniu 1914 roku. Wtedy większość udało się bezpieczne zdeponować. Zniknęły głównie w trakcie II wojny światowej. Wówczas tkanka miasta niemal nie ucierpiała. Za to wywożono z niego wszystko, co najcenniejsze.
Dzisiaj Muzeum Okręgowe Ziemi Kaliskiej mieści się przy ulicy Kościuszki. Niespełna kilometr dalej przy ulicy Garbarskiej znajduje się Muzeum im. G. J. Osiakowskich. Nazwa tej prywatnej placówki upamiętnia ostatnich przedwojennych właścicieli kamienicy, którzy zginęli w łódzkim getcie w czasie wojny. To tam szukam śladów Kalisza z 1914 roku.
W 11 salach zobaczyć można wszelkiego rodzaju przedmioty, które kiedyś służyły kaliszanom. Od ołówka po dzwon z… dworca kolejowego. To właśnie jeden z przedmiotów pamiętających tamto miasto. Stoi w bramie kamienicy przed wejściem do muzeum.
- Dworzec w Kaliszu uruchomiono 15 listopada 1902 roku. Są na nim cztery litery oznaczające "warszawskajo-kaliskaja żeleznaja doroga". Nie wiemy, czy zamiast gwizdka uderzali wtedy w dzwon, jak pociąg odjeżdżał, czy to jakaś pamiątka - mówi Andrzej Banert, założyciel placówki i właściciel eksponatów zbieranych przez kilkadziesiąt lat.
Prowadzi mnie schodami w dół. W pierwszych trzech salach prezentowane są eksponaty z różnych lat: z czasów okupacji, PRL-u, przedwojennego Kalisza. Kolejne siedem to sale tematyczne: pierwsza poświęcona społeczności żydowskiej, która kiedyś stanowiła jedną trzecią mieszkańców miasta, dalej dawne apteka i fryzjer, kaliska wieś, zdobycze podróżnicze, sklep kolonialny. Szewc i stolarz, a na końcu dziecięcy lamus pełen zabawek. Wśród nich lalki z fabryki Adama Szrajera. To właśnie na nich się skupiam. - To była żydowska fabryka powstała w 1884 roku - mówi Banert.
Założył ją Jakub Fingerhut. Adam Szrajer był jego pracownikiem, a z czasem został zięciem i od 1901 roku właścicielem fabryki. Była to pierwsza w Imperium Rosyjskim fabryka lalek porcelanowych. Z Kalisza trafiały one w najdalsze zakątki Rosji aż po Syberię.
Banert pokazuje mi jedną z takich lalek. Ma drewniany korpus, ręce i nogi, z zawiasami w łokciach, na dłoniach, w pasie i w kolanach, do tego porcelanowa głowa ze szklanymi oczami.
- Fabryka została zniszczona w 1914 roku. Po wojnie produkcja lalek powoli przestawiała się na celuloid. Ta I wojna światowa i zniszczenia pozwoliły im wcześniej zmienić technologię na nowocześniejszą i tańszą - wyjaśnia Banert.
Produkcja wzrosła, potrafiono wytworzyć nawet 5 tysięcy lalek dziennie. Prawdziwym hitem eksportowym stały się shirlejki - lalki wzorowane na znanej aktorce Shirley Temple, produkowane od 1934 roku na licencji wytwórni 20th Century-Fox.
W tym samym roku Adam Szrajer zmarł. Fabrykę przejęli jego synowie, którzy przed II wojną światową, gdy wzrastały nastroje antysemickie, postanowili wyjechać do Stanów Zjednoczonych i tam przenieść działalność. Po wojnie fabrykę Szrajera upaństwowiono. Działała do 1965 roku.
Lalki celuloidowe wyglądały już zupełnie inaczej, symbolicznie pokazując, że miasto się zmieniło.
Feniks z popiołów
W 1916 roku zaczęto odbudowywać te budynki, które można było jeszcze uratować. Zdecydowaną większość, bo około 95 procent śródmiejskiej zabudowy Kalisza trzeba było wyburzyć.
- Uruchomiono wtedy specjalną kolejkę wąskotorową. Mam tu jedno z kół wagonika, w którym z miasta wywożono gruz i przywożono materiały budowlane - mówi Banert. Koło pokazuje mi pan Marcin, przyjaciel muzeum i pasjonat historii miasta.
Odbudowa Kalisza pełną parą ruszyła w 1919 roku. W ciągu 10 lat odbudowano i oddano do użytku mieszkalnego 304 domy. Postawiono też 146 zupełnie nowych budynków.
W większości budynki powstałe w latach 20. XX wieku nawiązywały stylistycznie do klasycyzmu i tylko rzadko posiadały drobne secesyjne lub w stylu art déco elementy zdobnicze. Natomiast obiekty wznoszone pod koniec okresu międzywojennego niejednokrotnie nosiły znamiona modernistyczne - pisali Tomasz Chlebba i Jerzy Aleksander Splitt w książce "Kalisz między wojnami".
Najpierw stawiano to, co niezbędne. W 1921 r. powstał nowy budynek szkoły, rok później elektrownia. Ratusz otwarto w 1925 roku, a Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego - dopiero w 1936 r.
Przed wybuchem drugiej wojny światowej w Kaliszu mieszkało 81 tysięcy osób. Dzisiaj liczy około 10 tysięcy mieszkańców więcej.
Po twardym resecie
W Muzeum Osiakowskich stajemy przed mapą Kalisza z 1914 roku. Na niej moi rozmówcy wskazują budynki, które spłonęły.
- Przed zburzeniem Kalisz był wielkości połowy Poznania. Teraz jest cztery razy mniejszy. Gdyby nie ten "reset" w 1914 roku, pewnie bylibyśmy miastem wielkości Bydgoszczy - snuje domysły pan Marcin.
Banerta pytam, czy na podstawie zebranych przez niego przedmiotów da się zaobserwować, jak bardzo Kalisz zmienił się po 1914 roku. - To już zupełnie inne miasto. Nie ma tej różnorodności, która je charakteryzowała. To było miasto czterech języków, mówiło się tu po polsku, niemiecku, rosyjsku i w jidysz - odpowiada.
- Kalisz był ładnym starym miastem, takim renesansowo-barokowym - dodaje pan Marcin.
Obaj podkreślają, że Kalisz przed 1914 rokiem to było miasto otwarte. Wszystko się tu kotłowało. Wielokulturowość napędzała miasto do rozwoju.
Rosjan mało ono obchodziło. - Ich interesowały tylko Petersburg i Moskwa. Przyjazd tutaj to była prawdziwa wyprawa. Dlatego mieliśmy swego rodzaju autonomię. Nikt się tu specjalnie nie wtykał, dopóki ruble się zgadzały - mówi pan Marcin.
Jako miasto graniczne Kalisz był oknem na zachód. Tyle że dla większości ten zachód był do zobaczenia jedynie przez okno wystawowe.
- To było najważniejsze, bo najbardziej wysunięte przejście graniczne. Tu nawet przemyty były spektakularne - mówi pan Marcin i pokazuje reprodukcję widokówki ze Skalmierzyc. Na niej nad strażnikami sterowiec pełen pakunków. Z jednego wystaje wódka, obok wisi kawał szynki.
- Wtedy nie było kamer, nie było radarów. Startowali sobie gdzieś ze wsi spod lasu, z jakiejś polany, i lecieli. Przemycali wszystko - opowiada pan Marcin.
Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości zrujnowany Kalisz stracił swój prestiż. Po powstaniu wielkopolskim granica się przesunęła. Miasto z siedziby guberni stało się zwykłym powiatowym. I takim jest też teraz.
- Tamtego Kalisza już nie ma - kończy Banert.
Autorka/Autor: Filip Czekała
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Filip Czekała