Janusz Cieszyński próbował odejść z Ministerstwa Zdrowia kilkukrotnie. Udało się dopiero za trzecim razem. Pomógł mu w tym Zbigniew Ziobro oraz cecha, która do tej pory była największą zaletą zdolnego urzędnika – umiejętność niestandardowego rozwiązywania problemów uważanych za nierozwiązywalne. Czy właśnie to zaprowadziło go niemal trzy lata później na fotel ministra cyfryzacji?
Tekst został opublikowany po raz pierwszy 22 sierpnia 2020 roku. Przypominamy go, ponieważ 6 kwietnia 2023 roku Janusz Cieszyński został ministrem cyfryzacji.
***
Dzień po swoim odejściu z Ministerstwa Zdrowia Janusz Cieszyński dzwoni do dziennikarza tvn24.pl. Kilka godzin wcześniej opublikowaliśmy tekst o tym, że były handlarz bronią, który wciąż nie rozliczył się z milionów złotych za zakup respiratorów (umowę z nim podpisał właśnie Cieszyński), handlował maseczkami z państwowym gigantem PKN Orlen. Cieszyński nie ma żadnych zastrzeżeń do merytorycznych informacji w tekście. - Ale sam pan widzi, że Andrzej Izdebski (były handlarz bronią - red.) jednak miał doświadczenie w branży medycznej – mówi poważnym głosem były już wiceminister.
Ciężko wyczuć, czy w tak kuriozalny sposób próbuje bronić jednej z najgorszych decyzji w swoim życiu, czy to forma żartu. Dzwonimy do kolegi Cieszyńskiego, by zapytać, o co mogło chodzić byłemu wiceministrowi. - Ech, Janusz słynie z takiego mocno przyciężkiego poczucia humoru – wzdycha nasz rozmówca. W trakcie zbierania opinii do tego tekstu z rosnącym zaskoczeniem zauważaliśmy, że specyficzne poczucie humoru może być jedną z niewielu wad, jakie u Cieszyńskiego widzą ludzie, którzy się z nim zetknęli. Patriota, świetny menadżer, zdolny urzędnik, doskonały partner do rozmów. "Ochy" i "achy" sypały się zarówno od zwolenników, jak i przeciwników politycznych.
- Pomimo tego, że byliśmy po różnych stronach i nie zawsze zgadzaliśmy się, stwierdzam, że Janusz Cieszyński to osoba, która pchnęła ochronę zdrowia tak mocno do przodu, że złego słowa pan ode mnie o nim nie usłyszy. Ma wyjątkową umiejętność wypracowywania konsensusu wśród ludzi o naprawdę odległych stanowiskach – uważa Tomasz Zieliński, wiceprezes reprezentującego lekarzy Porozumienia Zielonogórskiego. Najdalej w pochwałach posunął się Piotr Woźny, były wiceminister cyfryzacji. "Zastał służbę zdrowia w PL papierową, zostawił cyfrową. Nietzscheański wyczyn. Moje serdeczne gratulacje dla Janusza Cieszyńskiego" – napisał na Twitterze. Czy gdyby jednak rzeczywiście było aż tak różowo, Janusz Cieszyński zrezygnowałby w poniedziałek z posady wiceministra zdrowia?
Podpisy na miliony
Janusz Cieszyński podjął w ciągu zaledwie jednego miesiąca dwie najgorsze decyzje w swoim urzędniczym życiu. To przez nie stał się powszechnie znany, przez nie teraz piszemy ten portret, ale też przez nie Janusz Cieszyński dziś jest już byłym wiceministrem zdrowia z poważną rysą na życiorysie.
Najpierw w połowie marca podpisał się pod zakupem 100 tysięcy bezużytecznych maseczek, które za 5 milionów złotych Ministerstwu Zdrowia sprzedał zaprzyjaźniony z ministrem Łukaszem Szumowskim instruktor narciarstwa Łukasz G. Miesiąc później Cieszyński złożył podpis pod umową z firmą E&K, należącą do byłego handlarza bronią Andrzeja Izdebskiego. Izdebski obiecał, że za 200 milionów złotych dostarczy 1241 respiratorów. W kilka godzin przelano na jego konto równowartość ponad 150 milionów złotych. W sumie E&K dostarczyła jedynie 200 urządzeń, a z pieniędzy nie rozliczyła się do dziś. Z ostatniej informacji udzielonej przez MZ wynika, że Izdebski zalega ze zwrotem 70 milionów.
O tym, co się właściwie stało w Ministerstwie Zdrowia w tym gorącym czasie, rozmawialiśmy z wieloma politykami, urzędnikami, dziennikarzami specjalistycznymi, oficerami służb i samymi zainteresowanymi.
Zacznijmy od respiratorów. Najpierw wersja Janusza Cieszyńskiego. Zapytaliśmy go - już po odejściu z ministerstwa, czy czuje się oszukany przez Andrzeja Izdebskiego i czy dziś podpisałby z nim umowę na 200 milionów. Odpisał tak: "Dziś łatwo jest atakować decyzje z przełomu marca i kwietnia. Kiedy podpisywałem tę umowę, respiratory nie były dostępne na światowych rynkach, a ich pilnego zakupu w interpelacji domagał się Dariusz Joński. Według mojej wiedzy ta transakcja zostanie rozliczona i Skarb Państwa nie poniesie żadnych strat".
Dociekając, skąd człowiek dotąd znany ze sprzedawania kałasznikowów wziął się na liście wypłat z Ministerstwa Zdrowia, z góry odrzuciliśmy podnoszoną przez niektóre media teorię o tajnej operacji wywiadu. Według tej wersji zysk ze sprzedaży respiratorów po zawyżonych cenach miałby trafić na fundusz operacyjny Agencji Wywiadu. Teoria ta wydała nam się zbyt spiskowa, w dodatku w żaden sposób niemożliwa do zweryfikowania. No i wciąż chcemy wierzyć, że polski wywiad działa w sposób jednak bardziej profesjonalny.
Ze środowisk związanych ze służbami sączono nam informacje o możliwych przekrętach Cieszyńskiego i Szumowskiego, które miało odkryć Centralne Biuro Antykorupcyjne. CBA w informowaniu o sprawie covidowych zakupów Ministerstwa Zdrowia zachowuje się co najmniej zachowawczo. Na pytania o to, czy sprawdzało kontrahentów, którzy podpisują z polskim państwem milionowe kontrakty, nie odpowiada od 10 czerwca, za to zasypuje skrzynki dziennikarzy komunikatami o tak doniosłych sprawach, jak kontrola w gminie Ziębice lub w Sosnowieckich Wodociągach.
- CBA ma na celowniku Cieszyńskiego nie tylko za respiratory i maseczki, ale też za sprawy związane z cyfryzacją służby zdrowia - zarzeka się jeden z naszych informatorów. Ale ludzie znający Cieszyńskiego mocno powątpiewają w ten trop. - O ile co do Łukasza Szumowskiego w naszej partii były różne zarzuty dotyczące uczciwości, zresztą szeroko opisywane choćby przez TVN24, to Cieszyński ma opinię człowieka uczciwego, pozbawionego genu korupcji – uważa wysokiej rangi urzędnik państwowy, znający od lat byłego już wiceministra.
Bardziej dosadnie odnosi się do tego dziennikarz zajmujący się od lat branżą IT. - Cieszyński musiałby być ciężkim debilem, żeby uwikłać się w korupcję przy przetargach na cyfryzację. Jego rezygnacja przypadła akurat w kolejną rocznicę pierwszych zatrzymań w sprawie infoafery, czyli ustawianych rządowych przetargów na usługi informatyczne. Ta sprawa jest dalej pamiętana. Nie sądzę, żeby ktoś na takim stanowisku odważył się na podobne zachowania – stwierdza nasz rozmówca. Inny dziennikarz, specjalizujący się w opisywaniu administracji państwowej, nie jest już taki kategoryczny. - Cholera wie, jak było. Z jednej strony w niektórych kręgach krążą dziwne historie na jego temat, ale jestem w stanie uwierzyć, że przypięto mu tę łatkę, bo nie przywiązuje się do procedur i za wszelką cenę próbuje osiągnąć założony cel – przyznaje.
"Chłopak się ewidentnie podłożył"
To jak w takim razie doszło do podpisania umowy na respiratory z tak egzotycznym kontrahentem? - To był okres, gdy wszystko działało na wariackich papierach. Kręciło się mnóstwo dziwnych ludzi, którzy opowiadali niestworzone historie. Jestem w stanie uwierzyć, że gdy pojawił się facet z bogatym życiorysem, powołujący się na kontakty z państwowymi firmami zbrojeniowymi i oferujący niedostępny na rynku sprzęt, to Januszowi zaświeciła się lampka, że jak to wypali, to będzie mógł się pochwalić ogromnym sukcesem. Nie pomogły mu służby, które wydały firmie Izdebskiego pozytywną rekomendację. I skończyło się, jak się skończyło. Janusz nie boi się ryzyka. Ale tu przeszarżował. Pandemia to był nasz stan wojenny. I on na tej wojnie poległ – mówi wysokiej rangi urzędnik państwowy, kolega Cieszyńskiego.
Inny nasz rozmówca z administracji idzie jeszcze dalej. - Nie dałbym sobie uciąć ręki, że to nie była prowokacja obliczona na zebranie haków przeciwko kierownictwu Ministerstwa Zdrowia. W tej chwili w naszym obozie trwa wojna wewnętrzna, wszystkie chwyty są dozwolone, a część ekipy chyba za bardzo zapatrzyła się w metody bolszewików – twierdzi nasz informator.
O ile z zakupu respiratorów można próbować jakoś się wybronić, to wszyscy nasi rozmówcy są zgodni w jednym: zakupu maseczek od instruktora narciarstwa zaprzyjaźnionego z ministrem zdrowia Łukaszem Szumowskim nie da się usprawiedliwić. To 5 milionów wyrzuconych w błoto, bo maseczki nie spełniały norm i nadają się co najwyżej do utylizacji.
Na nartach z Łukaszem G. jeździł minister Szumowski, ale pod kontraktem na zakup 100 tysięcy bubli podpisał się Cieszyński. Ministerstwo co prawda zażądało zwrotu pieniędzy lub wymiany towaru, ale nic z tego jak na razie nie wyszło. - Nie potrafię tego zrozumieć inaczej niż jako źle pojętą lojalność Cieszyńskiego wobec Szumowskiego. Zakup od znajomego - to się nie mieści w żadnych standardach, sytuacja nie do obrony. Tu się niestety chłop ewidentnie podłożył – mówi polityk PiS.
"Ocenę swojej pracy zostawiam innym" – odpowiada Cieszyński pytany o swoje największe błędy w MZ. Czy boi się zarzutów za dokonywanie wątpliwych zakupów? "Nie komentuję działań prokuratury" - napisał w przesłanych nam odpowiedziach. W kontekście wątpliwych przetargów kiepsko wyglądają też zarzuty pod adresem Cieszyńskiego o wprowadzenie do specustaw antycovidowych zapisu o bezkarności urzędników przy zakupach w czasie pandemii. "Gazeta Wyborcza" napisała, że przepis przeforsował właśnie były wiceminister zdrowia. "Przepisy, które przyjął Sejm powstały w ramach szerokich konsultacji w rządzie. Przypisywanie mi ich autorstwa to kolejne kłamstwo 'Gazety Wyborczej'" – twierdzi były już wiceminister.
Czy Janusz Cieszyński stracił stanowisko przez maseczki, respiratory i inne wątpliwe zakupy z czasów pandemii? On sam powtarza, że to była jego samodzielna i dawno podjęta decyzja. To prawda, że po raz pierwszy były wiceminister zaczął przebąkiwać o odejściu z resortu po wyborach parlamentarnych jesienią ubiegłego roku. Kolejną próbę miał podjąć zimą, ale wtedy jego plany pokrzyżowała nadchodząca pandemia. Udało się dopiero latem 2020.
"(...) w marcu do Polski dotarł koronawirus i nie wyobrażałem sobie, żeby w takiej sytuacji zostawić ministerstwo. Dałem z siebie wszystko w pierwszych miesiącach epidemii, dokończyłem najważniejsze projekty i uznałem, że to już czas. Swoją rezygnację, uzgodnioną z ministrem Szumowskim, przesłałem premierowi 18 lipca. Prosiłem o odwołanie z dniem 10 sierpnia, ponieważ 7 sierpnia Sejm miał obradować nad dwiema ustawami, które prowadziłem. Posiedzenia przesunęły się o tydzień i stąd termin mojego odejścia" – poinformował nas Cieszyński.
"Odpalić tych, na których coś się znajdzie"
- W pewnym momencie był już bardzo zmęczony i wypalony. Nie znam człowieka, który by tyle pracował – mówi przyjaciel Cieszyńskiego, Piotr Szawlis. W czasie pandemii miał pracować po 20 godzin dziennie. A atmosfera w ministerstwie była daleka od ideału.
Jakiś czas temu kolega wiceminister złożył na niego donos do CBA. W dodatku zarobki były daleko niesatysfakcjonujące. Z oświadczenia majątkowego, które Cieszyński składał jako radny Mokotowa, wynika, że zarabiał miesięcznie około 10 tys. złotych. Płace wiceministrów nie zachęcają do pozostawiania w administracji rządowej, zwłaszcza że po politycznej awanturze temat podwyżek został odłożony na długo. Nic dziwnego, że fachowcy odchodzą z rządu. Wanda Buk (jak napisał "Parkiet", prywatnie partnerka Janusza Cieszyńskiego), która w tym tygodniu odeszła z posady wiceminister cyfryzacji po przeniesieniu się na fotel wiceprezes PGE, może liczyć się z dziesięciokrotną podwyżką pensji. - Jako doradca w firmie konsultingowej Cieszyński mógłby z takimi kompetencjami dostawać kilka, jak nie kilkanaście razy więcej – uważa nasz rozmówca pracujący w branży doradczej.
Z wersją o dobrowolnym odejściu z MZ nie do końca zgadzają się zarówno politycy opozycji, jak i Zjednoczonej Prawicy. - Spodziewaliśmy się z panem posłem Dariuszem Jońskim tej dymisji, ale też dymisji jego szefa pana Łukasza Szumowskiego – opowiadał w rozmowie z TVN24 poseł Koalicji Obywatelskiej Michał Szczerba, który wraz z Dariuszem Jońskim od wielu tygodni prowadzi kontrolę poselską w sprawie zakupów Ministerstwa Zdrowia. To po ich zawiadomieniu wszczęto śledztwo w sprawie zakupu respiratorów od byłego handlarza bronią i dołączono je do śledztwa w sprawie maseczek od instruktora narciarstwa. Na to śledztwo jako powód dymisji wskazuje nam jeden z polityków PiS z bliskiego otoczenia Mateusza Morawieckiego.
- Tu nie chodzi ani o Szumowskiego, ani o Cieszyńskiego. Jesienią ma dojść do głębokiej rekonstrukcji rządu, która może doprowadzić do poważnego konfliktu ze Zbigniewem Ziobrą i jego ludźmi. Już dziś zapowiedziano mu, że straci wpływy w Lasach Państwowych, które stały się zapleczem dla Solidarnej Polski. Ziobro przygotowuje się do tej rozgrywki, zbierając haki. Dlatego lepiej było teraz "odpalić" tych, na których coś się pewnie znajdzie, żeby Ziobro nie mógł nas szantażować nimi jesienią – uważa nasz rozmówca.
Od Marszu Niepodległości, przez biznes, po ministerstwo
Zanim Janusz Cieszyński załapał się na rządowe posady, można było go spotkać na przykład na Marszach Niepodległości albo podczas protestów pod domem generała Wojciecha Jaruzelskiego w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego. "Znajdzie się cela dla Jaruzela!", "Precz z komuną!", "Zdrajcy!", "Cześć i chwała bohaterom!" – w kilkudziesięcioosobowym tłumie skandującym na mrozie hasła pod domem Jaruzelskiego w 31. rocznicę wprowadzenia stanu wojennego trudno było nie dostrzec wysokiego blondyna stojącego pod biało-czerwoną flagą. 13 grudnia 2012 roku Janusz Cieszyński ma 24 lata i właśnie zapisał się do Prawa i Sprawiedliwości. Pod willą przy ulicy Ikara przyszły wiceminister zdrowia słucha, jak przemawia twórca Solidarności Walczącej Kornel Morawiecki, ojciec obecnego premiera. Głos zabiera także Maciej Wąsik, wtedy radny PiS, dziś wiceminister w MSWiA i członek Kolegium do Spraw Służb Specjalnych, które rozpracowują sprawę umów podpisywanych przez Janusza Cieszyńskiego.
W tłumie stoi też Przemysław Cieszyński, ojciec Janusza, w latach 80. kurier Solidarności Walczącej. Członków SW do dziś łączą zażyłe relacje, wciąż wielu z nich trzyma się razem. Stąd pewnie plotka, że Kornel Morawiecki był ojcem chrzestnym Janusza. Nie był.
Ojcu były wiceminister zawdzięcza bardzo dobrą znajomość angielskiego. Gdy był dzieckiem, półtora roku spędził w Stanach Zjednoczonych. Przemysław Cieszyński jako stypendysta w ramach Programu Fulbrighta studiował zarządzanie w USA. Potem był menedżerem w wielu firmach, miał też swoją firmę doradczą. Od października 2016 r. zasiada w zarządzie państwowego Banku Gospodarstwa Krajowego. Syn próbował iść w jego ślady. Zamiast stypendium w USA wybrał Szkołę Główną Handlową w Warszawie, a zamiast konspiracji – działalność m.in. w Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, Fundacji Republikańskiej, Court Watch.
- Społecznie przygotowywaliśmy też dzieciaki z warszawskich liceów do olimpiady wiedzy ekonomicznej. Przy czym Janusz robił to przez kilka lat – wspomina Piotr Szawlis, przyjaciel od czasów licealnych. Cieszyńskiemu nie udało się skończyć studiów magisterskich, ma tylko tytuł licencjata z zakresu finansów i rachunkowości.
W 2009 roku poszedł pracować do Orange, uznał, że dyplom mu nie będzie do niczego potrzebny. Przewinął się przez działy marketingu i finansów, ale korporacja szybko zaczęła go nudzić. Do PiS zapisał się już w 2012 roku, ale pracę w korporacji zamienił na rządową posadę dopiero trzy lata później.
Zarzeka się, że znajomość ojca z rodziną Morawieckich nie miała na to wpływu. "Poznaliśmy się z (Mateuszem Morawieckiem - red.) w grudniu 2015 roku. Wykładowca ze studiów zarekomendował mnie jako osobę do gabinetu politycznego ówczesnego wicepremiera. Premier Morawiecki uwierzył, że mam potencjał, a ja od tamtego czasu staram się go nie zawieść" – zapewnia Janusz Cieszyński. Chociaż rok temu w rozmowie z "Dziennikiem Gazetą Prawną" mówił, że "zawsze interesowałem się polityką i jak zobaczyłem, że Mateusz Morawiecki został wicepremierem, to zgłosiłem się do niego i powiedziałem, że chcę z nim pracować".
Wiceminister kontra imposybilizm
Cieszyński trafił do grupy młodych działaczy, która pracowała nad Strategią na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju, planem gospodarczym rządu Mateusza Morawieckiego. - Konikiem Janusza były małe i średnie przedsiębiorstwa. Uważał, że one są solą gospodarki, że dla nich trzeba luzować ograniczenia, liberalizować przepisy. Poglądy miał mocno liberalne, żeby nie powiedzieć, że zahaczające o korwinistyczne. Zresztą jak znam ich obu, to myślę, że świetnie by się dogadał z Krzysztofem Bosakiem w kwestiach gospodarczych – mówi kolega Cieszyńskiego z rządu. Lojalność, a i zapewne rodzinne powiązania z Solidarnością Walczącą sprawiły, że Mateusz Morawiecki nabrał do niego wyjątkowego zaufania. I z początkiem 2018 roku postanowił rzucić go na odcinek cyfryzacji służby zdrowia.
- Nie chcę oceniać, jak radził sobie z pandemią, ale uważam, że doprowadził do udanego finału dwa naprawdę poważne projekty cyfryzacyjne: e-receptę i e-skierowania – mówi Grzegorz Zajączkowski, "Lider Cyfryzacji" Komisji Europejskiej na Polskę i były doradca ministra cyfryzacji. I dodaje: - E-recepta to fundamentalny projekt cywilizacyjny. Cieszyński musiał pokonać opór ludzki, bariery prawne i organizacyjne. To, że mu się to udało, naprawdę zasługuje na uznanie.
- Kilkanaście lat temu coś zaczęto robić z cyfryzacją ochrony zdrowia. Ale latami dreptaliśmy w miejscu. Dopiero Cieszyński rozruszał system e-recept, jak i e-zwolnień. Dzięki temu udało się uniknąć zwrotu setek milionów unijnych dotacji, jak i w miarę spokojnie przejść ten najgorszy moment pandemii – mówi Tomasz Zieliński z Porozumienia Zielonogórskiego.
Opowiada urzędnik administracji rządowej wysokiego szczebla: - Zacznijmy od tego, że Ministerstwo Zdrowia to koszmarnie niesprawny i fatalnie opłacany urząd. Począwszy od takiej prostej rzeczy, że ma kilka siedzib w różnych częściach miasta, a w głównym budynku, żeby spotkać się z kimś pracującym w innej części, trzeba wyjść na zewnątrz i przejść przez dziedziniec. Do tego sfrustrowani i przestraszeni pracownicy, ciągły ostrzał ze strony mediów i ciągle kręcące się służby. MZ oprócz Ministerstwa Cyfryzacji jest resortem najbardziej obstawionym przez CBA.
Ciężko znaleźć kogoś, kto skrytykowałby Janusza Cieszyńskiego za ten okres. Dziennikarz od lat obserwujący branżę zamówień publicznych: - Jego głównym zadaniem było dokończenie platformy P1, systemu, który docelowo miał scyfryzować polski system ochrony zdrowia, a na który wzięliśmy potężne dofinansowanie z Unii i nie potrafiliśmy go dokończyć. To była stajnia Augiasza. Do tego starzy urzędnicy, którzy byli specjalistami od mówienia, że czegoś się nie da. A on, przyzwyczajony do korporacyjnych rozwiązań, nie przyjmował do wiadomości, że czegoś nie można, tylko cisnął tych ludzi, ile się da.
Jeden z wiceministrów: - Kolega Cieszyński miał w sobie głęboki pragmatyzm, który kazał mu robić rzeczy osiągalne do zrobienia, przełamywać imposybilizm. Obrazowo mówiąc, nie porywał się na kosmiczne projekty nierealne do zrobienia, ale brał sznurek i taśmę, żeby coś zaczęło działać. Inna sprawa, że w dążeniu do realizacji celu czasem raził swoim zachowaniem. - Straszny cham. Kilka razy mieliśmy kontakt. Wezwał mnie, żeby wydać mi polecenia, co mam robić, chociaż nasz urząd nie podlegał jego zwierzchnictwu. A potem jeszcze opieprzył mnie przed moimi szefami – wspomina urzędnik rządowy.
Ten opis nie dziwi kolegi Janusza Cieszyńskiego. - Potrafi być obcesowy, przytłacza wzrostem, ma złośliwe poczucie humoru. Do tego wali między oczy, szybko skraca dystans i ma zero zmysłu dyplomatycznego – przyznaje nasz rozmówca.
Pod okiem śledczych
Ale ostatecznie 8 stycznia 2020 recepty wystawiane w postaci elektronicznej stały się obowiązkowe. A system działa sprawnie i trudno sobie wyobrazić, jak bez niego służba zdrowia przeszłaby przez pandemię.
- To jest urzędnik, który nie bał się brać na siebie odpowiedzialności. W czasie pandemii brał na siebie podpisywanie wszystkich zakupów. Jeśli uważał, że jakaś procedura jest absurdalna lub szkodliwa, to ją zmieniał albo omijał. Nie przyjmował, że czegoś się nie da – opowiada znajomy Janusza Cieszyńskiego, który uważnie śledził jego karierę w MZ.
Dyrektor w jednym z ministerstw: - Korporacje są nie mniej zbiurokratyzowane niż urzędy. Ale działają w realiach prawa cywilnego – to, co nie jest zakazane, jest dozwolone. My musimy działać według prawa administracyjnego. Dozwolone jest tylko to, co jest wprost zapisane w przepisach. Janusz nie zawsze się z tym zgadzał. Ale przez to mógł być skuteczny. A jeśli ludzie Ziobry będą chcieli coś na niego znaleźć? Jak się szuka, to na każdego coś się znajdzie.
Większość naszych rozmówców nie wierzy jednak, że Janusz Cieszyński stanie się wkrótce Januszem C. - Proszę zwrócić uwagę, że Łukasz Szumowski w ostatnim czasie mocno przeorientował się na Jarosława Kaczyńskiego. Z kolei Cieszyński to zaufany człowiek premiera Mateusza Morawieckiego. Zbigniew Ziobro musiałby naprawdę być szalony, żeby tak umocowanym ludziom stawiać zarzuty tuż przed planowaną na jesień rekonstrukcją – przekonuje nas jeden z liderów Zjednoczonej Prawicy.
- W tej grze nie chodzi o to, żeby króliczka dopaść, ale żeby go gonić. Nastawiałbym się raczej na długotrwałe grillowanie byłego kierownictwa resortu zdrowia. Wzywanie na kolejne przesłuchania, powoływanie niezliczonej liczby biegłych, zlecenia artykułów w przyjaznych mediach i inspirowanie w tych mniej przyjaznych. No i przeciąganie śledztwa w nieskończoność – uważa doświadczony polityk związany z obozem rządzącym.
Według innego scenariusza, kolportowanego przez osoby przychylniejsze byłemu wiceministrowi zdrowia, może on się wkrótce odnaleźć w którejś z państwowych spółek. Łączony jest m.in. z KGHM.
Co na to sam zainteresowany? Twierdzi, że na razie nigdzie się nie wybiera. I spokojnie korzysta z urlopu.
Autorka/Autor: Justyna Suchecka, Szymon Jadczak
Źródło: Magazyn TVN24