Premium

Gotowość do wyjazdu to jeszcze nie udział w wojnie. "To jest mądrość tych rządów"

Zdjęcie: Jonas Gratzer/Getty Images

Plan wysłania sił pokojowych na Ukrainę omawiany jest w zaciszu europejskich gabinetów już od miesięcy. W obliczu niepokojących sygnałów ze strony amerykańskiej administracji rozmowy stały się bardziej konkretne. W wielu aspektach szefowie państw europejskich nie zgadzają się jednak ze sobą lub przynajmniej nie chcą tego zrobić publicznie. Poza tym taki scenariusz byłby możliwy, jeśli doszłoby do przerwania walk w Ukrainie. I jeśli Rosja wyrazi zgodę. Na spełnienie obu tych warunków, wbrew szumnym zapowiedziom zza oceanu, szybko się nie zapowiada.

17 lutego część europejskich przywódców spotkała się w Paryżu na zaproszenie Emmanuela Macrona. Gdy prezydent Francji w zeszłym roku poruszył kwestię ewentualnego wysłania europejskich sił pokojowych do Ukrainy, wywołało to dużo emocji. Wtedy jednak sytuacja międzynarodowa była zupełnie inna.

Powodem zwołania paryskiego spotkania była radykalna zmiana kursu polityki amerykańskiej względem Europy, której emanacją był szczyt w Monachium. W Niemczech padły wówczas sugestie ze strony USA, że z jednej strony proces pokojowy dokona się bez udziału Europejczyków, a z drugiej - że gwarancje bezpieczeństwa i dalsze wspieranie Ukrainy mają się stać zadaniem wyłącznie polityków i społeczeństw Starego Kontynentu. Trump zaczął też na własną rękę kontaktować się z Władimirem Putinem i powtarzać publicznie tezy rosyjskiej propagandy.

- To [czyli narada w Paryżu - red.] jest reakcją na ten chaos komunikacyjny, który wprowadza Donald Trump - komentuje w rozmowie z tvn24.pl dr Karol Szulc, europeista i amerykanista z Uniwersytetu Wrocławskiego. - I ta reakcja idzie w dobrym dla Europy kierunku, żebyśmy wzięli na siebie odpowiedzialność.

Czytaj dalej po zalogowaniu

premium

Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam