Premium

W cieniu Ściany. "Miejscowi uważają, że jak zostanie wystrzelona rakieta, to poleci na większe miasta, a ominie nasze miejscowości"

Zdjęcie: fot. Tomasz Słomczyński

O tym, że trwa wojna w Ukrainie, można przekonać się, mijając Elbląg krajową "siódemką". Trzeba zabawić się w grę na spostrzegawczość "Znajdź różnice". Przed wybuchem wojny stały tu billboardy pisane cyrylicą, ogłoszenia o aquaparkach i parkach dinozaurów, sklepach meblowych i promocjach na telewizory. Dziś nie ma po nich śladu. Podobnie jak po kantorach wymiany walut i samochodach z rosyjskimi rejestracjami.

Stoją jednak przy granicy puste markety. Na przykład Biedronka przy samym przejściu granicznym. Wielki hangar, a na parkingu oprócz mojego tylko jeden samochód. - Co tu tak pusto? - pytam panią, która rozkłada towar na półce. - Sam pan sobie odpowie na to pytanie - mówi z szelmowskim uśmiechem. Być może dyrekcja zabrania jej rozmawiać z klientami o polityce międzynarodowej. - A zawsze tak było? - udaję głupiego. - No coś pan… Oczywiście, że nie zawsze.

Kilka dni wcześniej, wędrując palcem po mapie, wybrałem Górowo Iławeckie, leżące piętnaście kilometrów od granicy z obwodem kaliningradzkim. Niczym niewyróżniające się, niepozorne miasteczko. Tak się wydaje na pierwszy rzut oka. Jednak również i w tym przypadku potwierdza się stara reporterska prawda, że nie ma miejsc "niewyróżniających się". Do Górowa Iławeckiego i okolicznych wsi przed laty przesiedlono kilkadziesiąt tysięcy Ukraińców. To miejsce, w którym od dekad już, w bezpośrednim sąsiedztwie rosyjskich iskanderów, kwitnie ukraińska kultura.

Kierownik w miasteczku. Chętnych na posadę brak

Do Górowa jedzie się z Gdańska dwie godziny. Za Elblągiem kończą się już wściekle żółte o tej porze roku, płaskie po horyzont żuławskie pola rzepaku. Zaczynają się wzgórza, kręte drogi, ceglane wiejskie domy, lipy w skrajni drogi i znaki ostrzegające przed krowami na jezdni. Zaczyna się Warmia.

Górowo Iławeckie jest najmniejszym miastem w Polsce. Chodzi o powierzchnię (ma zaledwie 3,3 kilometra kwadratowego), nie o liczbę ludności, choć również i ta zmniejsza się w wyjątkowo szybkim tempie. W 1995 roku miasteczko liczyło 4 845 mieszkańców, obecnie - 3 840. W ciągu ostatnich dwudziestu lat liczba ludności zmniejszyła się tu o ponad siedemnaście procent.

Kiedy Edward Drymuch, kierownik referatu techniczno-inwestycyjnego w górowskim magistracie, doczekał wieku emerytalnego, miasto ogłosiło cztery z kolei konkursy na jego stanowisko. Nic z tego, znalezienie następcy pana Edka okazało się niewykonalne. Nie było chętnych z odpowiednimi kwalifikacjami. Co było robić? Dziś pan Edward mówi o sobie "pracujący emeryt".

Gdy wchodzę do pokoju, w którym urzęduje, akurat trwa jakaś narada techniczna. Budowlani siedzą wokół dużego stołu. Pytam o pana Drymucha, a ci zdziwieni:

- To pan Edka nie znasz?

Siedzi pod oknem z nosem w monitorze komputera. Szczupły, energiczny, uśmiecha się, wita serdecznie, teraz nie ma czasu, narada za naradą, umawiamy się za dwie godziny. Ale nie będzie to czas dla mnie stracony. Czeka już na mnie "Marysia", dyrektorka ukraińskiej szkoły.

Kolory pastelowe, choć skrajności są wszędzie

Maria Olga Sycz, dyrektorka Zespołu Szkół z Ukraińskim Językiem Nauczania w Górowie Iławeckim, przygląda mi się uważnie, z dystansem i - przynajmniej na początku - dającą się odczuć nieufnością.

Jej rodzice w czterdziestym siódmym zostali tu przywiezieni w ramach akcji "Wisła" z okolic Lubaczowa. Mieli dwie godziny na spakowanie, potem kilkutygodniowa podróż w bydlęcym wagonie, w końcu nowy dom i nowe życie w obcym miejscu. Uważa się za Ukrainkę, ale też za Warmiankę, więc i Polkę. Odnoszę wrażenie, że kolejność ma tu zasadnicze znaczenie. - Rodzice czuli żal i gorycz w stosunku do Polaków, którzy wypędzili ich z ojczyzny? - pytam ją. - Z pewnością, ale z tego, co opowiadali rodzice i dziadkowie, to pierwszym uczuciem na pewno był strach. Potem dopiero zastanawiali się, dlaczego i kto ich skrzywdził. Ale nam, dzieciom, przekazano, że mamy wybaczyć i żyć tu, gdzie nas wysiedlono, że tutaj mamy znaleźć swoją małą ojczyznę - odpowiada.

Pani dyrektor siedzi przy stole, a za nią na ścianie namalowana jest replika obrazu Ilji Riepina "Kozacy piszą list do sułtana". Przedstawia scenę (najprawdopodobniej domniemaną, bo sam list uznany został za mistyfikację), w której Kozacy z Siczy Zaporoskiej odpisują sułtanowi w kwieciście naszpikowanym wulgaryzmami tekście. Na wezwanie do złożenia broni odpowiadają tureckiemu władcy mniej więcej to samo, co ostatnio odpowiedzieli ukraińscy obrońcy Wyspy Węży Rosjanom, gdy ci ich wezwali do poddania się.

- Relacje między nami, Ukraińcami, i miejscowymi Polakami były różne, to się zmieniało. Na początku władzy zależało, żeby mieszkańców podzielić, ludzie ludzi mieli się bać. Łatwiej jest zarządzać lękami. Ale sąsiad z sąsiadem zaczęli się dogadywać. Pomalutku zaczęliśmy się poznawać, z czasem kontakty zaczęły przeradzać się w przyjaźnie, a potem zawierane były pierwsze mieszane małżeństwa. Wiem to wszystko z opowieści i z własnych doświadczeń. Nasze kultury z czasem zaczęły się przenikać i stworzyliśmy taką bardzo ciekawą, różnorodną społeczność. Mamy tu swoją małą ojczyznę, gdzie się wzajemnie rozumiemy i szanujemy, lubimy się odwiedzać na święta, organizujemy festiwale kultury ukraińskiej i wileńskiej, spotykamy się na tych imprezach… - opowiada Maria Olga Sycz. - Jednak są przecież wśród Polaków nastroje antyuchodźcze, antyukraińskie, czy szerzej - ksenofobiczne. Być może to tylko kwestia czasu, żeby się o tym przekonać - podaję w wątpliwość optymizm dyrektorki, próbuję pozostawić rysę na namalowanym pastelowymi farbami obrazku. - Uważam, że takie problemy zawsze mogą się pojawiać - odpowiada Maria Olga Sycz. - Po obu stronach, polskiej i ukraińskiej, były i są środowiska skrajne, które chcą ugrać coś na nastrojach antymniejszościowych, antyniemieckich czy antyukraińskich. Ci ludzie grają emocjami dla określonych celów politycznych. Ale wierzę w to, że większość okaże mądrość. Nawet jeśli ktoś będzie chciał skłócić Polaków i Ukraińców, nie uda mu się to. - Skąd takie przekonanie? - Wojna pokazała, że jesteśmy bardzo bliskimi narodami dla siebie, jeśli chodzi o język, kulturę czy religię. Tak było od dawna, to dla mnie nic nowego, ale teraz to po prostu wszyscy dostrzegamy.

Czytaj dalej po zalogowaniu

premium

Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam