O Godowie Franciszek Pieczka nie mógł zapomnieć. Po łąkach znanych mu z dzieciństwa, po tym bajecznym Żabim Kraju chodził w snach. To stamtąd wyruszył w wielki świat. Aktorem został wbrew woli ojca, który przestrzegał, że syn będzie głodował z biedy. W rodzinne strony wracał do samego końca, pokazując je wnukom i prawnukom. Zmarł 23 września, miał 94 lata.
Mieszkańcy gminy Godów, ich przedstawiciele, w tym orkiestra dęta i zespół ludowy, towarzyszyli zmarłemu w ostatniej drodze. Dla tych, którzy nie mogli przyjechać do Warszawy, msza została odprawiona na miejscu, w Godowie. Franciszek Pieczka został pochowany na cmentarzu w warszawskim Aleksandrowie, w czwartek 29 września.
Trudno o tym pisać.
W wakacje dzwoniłem do pana Franciszka kilka razy. Zawsze odbierał. Usłyszeć w słuchawce ten głos - głos Odryna, Paszeko, Mateusza, Czepca, Kiemlicza, Muellera, karczmarza Taga, Piotra Apostoła, Jańcia Wodnika, świętego Rocha, Gustlika Jelenia i Stanisława Japycza też...
Nie chciałem rozmawiać o aktorstwie, o wielkich kreacjach, które stworzył. Chciałem namówić pana Franciszka na opowieść o początkach, o latach spędzonych w Godowie. O tym wszystkim, co było, zanim został aktorem wybitnym. Chciałem zobaczyć te okolice i tamten czas jego oczami. Sprawić tą podróżą w przeszłość - taką miałem nadzieję - przyjemność i jemu.
- Proszę pana, źle się czuję, takie upały. Przepraszam, nie dam rady - mówił pan Franciszek, bardzo grzecznie odmawiając. Zgadzał się, bym zadzwonił za tydzień, może będzie chłodniej, może poczuje się lepiej.
12 września zadzwoniłem po raz ostatni. Telefon milczał.
Pozostały archiwalne wypowiedzi, wywiady i nagrania, także te dotyczące tamtego Godowa.
"Gustlik!" niesie się po kościele
Końcówka lat 60. Niedziela. W kościele świętego Józefa Robotnika w Godowie od kilku minut trwa msza. Przez otwarte drzwi słychać zatrzymujący się samochód. Zaciekawieni wierni - bo samochód nie jest tu widokiem zbyt częstym - odwracają się, by zerknąć na spóźnialskiego. Wchodzi wysoki, elegancki, uśmiechnięty mężczyzna.
- To on, to naprawdę on - słychać szepty.
Ksiądz przerywa mszę. - Drodzy, mamy dziś szczególnego gościa - ogłasza.
Parafianie już nie ukrywają ekscytacji. Już nie szepczą. Po kościele niesie się okrzyk "Gustlik!". Msza zostaje przerwana, o co ksiądz nie ma pretensji. Zaczynają się uściski i powitania.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam