|

"To była walka o to, żeby ruszyć ręką lub nogą, sukcesem było umycie zębów"

Ewa Urtnowska w barwach reprezentacji Polski wystąpiła 39 razy
Ewa Urtnowska w barwach reprezentacji Polski wystąpiła 39 razy
Źródło: Getty Images Europe

Ból. Strach. Niemoc. Bezradność. Bezsens. Wszystko, co najgorsze, najokropniejsze. Młodość i siła, mecze i gole w barwach reprezentacji kraju w walce akurat z tym rywalem nie mają żadnego znaczenia. - Na początku użyłam porównania, że depresja podobna jest do stanu opętania przez diabła, przez demona - opowiada zmagająca się z tą przerażającą chorobą była piłkarka ręczna Ewa Urtnowska.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Jeśli doświadczasz problemów emocjonalnych i chcesz uzyskać poradę lub wsparcie, tutaj znajdziesz listę organizacji oferujących profesjonalną pomoc.

39 występów w narodowych barwach. 38 goli z orłem na koszulce.

Udział w mistrzostwach Europy.

Udział w mistrzostwach świata.

Złoto mistrzostw Polski.

Depresja.

"Mąż był na pierwszej linii frontu"

Rafał Kazimierczak, dziennikarz eurosport.pl: Cześć, tu Rafał, szczęśliwy tata, nie tylko na zdjęciu. Już nie tylko na zdjęciu.

Ewa Urtnowska: Cześć, tu Ewa, szczęśliwa mama, od jakiegoś czasu też nie tylko na zdjęciu. Wreszcie mogę tak powiedzieć.

Świetna wiadomość, bo wyznanie w mediach społecznościowych zaczęła pani od stwierdzenia, że "szczęśliwa tylko na zdjęciu". "Ta choroba to piekło" - napisała pani dalej. Jak tam jest w tym piekle?

Bardzo ciemno. Najciemniej, najczarniej, najpotworniej, jak tylko można sobie wyobrazić. Piekło znane z obrazów jest płonące, to związane z depresją – zupełnie nie. Nie ma ognia, odwrotnie – potworna ciemność. Spadanie niżej i niżej, bez możliwości złapania się czegokolwiek.

Straszne miejsce.

Patrzyła pani na depresję jak na demona, którego oddech czuć tuż za sobą, który otacza, osacza, wysysa?

Dokładnie tak, skąd pan to wie?

Wiem.

W moim wpisie najpierw użyłam porównania, że depresja jest jak stan opętania przez diabła, przez demona właśnie. Potem to określenie usunęłam.

Mam śmiałą propozycję, ważną dla tej rozmowy. Możemy przejść na ty?

Jasne.

W twojej historii to, że byłaś zawodowym sportowcem, że grałaś na poziomie reprezentacji Polski, że jesteś młodą, silną kobietą, nie ma żadnego znaczenia. Bo demon dopaść może każdego.

Absolutnie każdego.

Pod moim wpisem przeczytałam komentarz, że "jak to depresja dopada sportowców, skoro oni mają tyle ruchu i takie fajne życie".

No tak, znani, bogaci, uśmiechnięci. Muszą być szczęśliwi.

Właśnie. W czasie kariery bardzo często słyszałam, że mam super – pochodzę sobie na treningi, polatam po świecie, porzucam piłkę i dostaję za to niezłe pieniądze. Co ktoś mówiący takie rzeczy może o tym wiedzieć? Nic.

Jestem bardzo wdzięczna za to, co od sportu dostałam, za każdą chwilę, za zdobyte medale, ale również za porażki i upadki. Czasami sportu jednak nienawidziłam. Rzeczywistość nie wygląda tak, że zawodnik pójdzie na trening, gdzie wszystkie swoje problemy wybiega i wypoci. Ten z depresją, jeżeli choroba w ogóle da mu na ten trening iść, pobiega przez godzinę lub dwie. I co dalej? To chwilowe zepchnięcia problemu na bok. Wyciszenie go. A on zostaje. I jest większy, coraz większy. Demona można przykryć warstwą potu, ale on nie zniknie.

Karierę zakończyłaś wcześnie. Przez chorobę?

Nie. A faktycznie jestem w wieku dla sportowca najlepszym, zwłaszcza dla kobiety.

Sport już mnie męczył, nie dawał mi radości. Czułam się w nie swojej skórze, choć akurat to dotarło do mnie później. Prawdziwym i jedynym powodem była córeczka. Urodziłam w lutym 2020 roku, bardzo mi zależało na tym, by towarzyszyć Zosi w rozwoju, być mamą na sto procent, pokazywać jej świat każdego dnia. Macierzyństwo przyszło w cudownym momencie, zaczęło się wspaniale. A potem...

To były trudne miesiące dla naszej rodziny.

Ewa Urtnowska chce pomagać innym cierpiącym przez depresję
Ewa Urtnowska chce pomagać innym cierpiącym przez depresję
Źródło: Getty Images Europe

Bo depresja.

Bo depresja. Część tego tak ważnego dla rozwoju dziecka roku mnie nie było.

Byłaś obok. Ciałem. Tylko ciałem.

Tak, tylko. Obojętna. Chora, najzwyczajniej chora, zwinięta w kłębek na kanapie.

Nie wstawałaś. Nie mogłaś. Nie byłaś w stanie.

Nie umiałam. Nie miałam sił. Leżałam, to było jedyne, co wtedy umiałam.

Ile tak przeleżałaś na tej kanapie, mając malutkie dziecko?

Dwa miesiące, około. Wielki dramat dla mnie. Dla Zosi też. Dla nas wszystkich. Największy dramat przeżywał mąż, który był na pierwszej linii frontu. Tak bardzo chciał mi pomóc... Próbował to robić, ale nie potrafił. I nie mógł. On jest dla mnie prawdziwym bohaterem tej mojej choroby, stał się dla Zosi tatą i mamą, prowadził dom, dbał o nas. To niesamowite i piękne, co zrobił dla rodziny, nasza miłość nabrała przez to totalnie innego wymiaru.

Bardzo go kocham. Bardzo. Rodzina i zdrowie to największy skarb.

Trafiłaś do szpitala?

Nie. W niektórych przypadkach jest potrzebny, wiadomo. Bardzo mnie denerwuje nazywanie szpitala psychiatrycznego miejscem dla wariatów. Czym on się różni od innego szpitala? Dlaczego choroby głowy wciąż owiane są taką tajemnicą?

"Ma się zająć Zosią, jeżeli mnie zabiorą w kaftanie"

Jakie były pierwsze sygnały, że coś jest nie tak? Wychwyciłaś je?

Na szczęście dosyć szybko. Zaczęło się niepozornie, nawet bardzo. W macierzyństwo weszłam super, żadnych problemów z obcowaniem z Zośką nie miałam. Gładko się jej uczyłam. I tej nowej roli.

Urodziłam w lutym, a w lipcu lub sierpniu poziom przedziwnej irytacji, jakiegoś zdenerwowania nadlatującego nie wiadomo skąd, narastał i narastał. Zaczęłam mieć obawy, że Zosia na coś zachoruje. Każde jej kaszlnięcie u mnie wywoływało panikę. Mocniej i mocniej.

To się nazywa nerwica natręctw, zdaje się.

Być może pojawiła się i ona, choć wydaje mi się, że tak daleko to jednak nie zaszło.

Zaczęłam być bardzo pobudzona, podminowana. Mama, teściowa, siostra i przyjaciółki chciały przy Zosi pomagać, a ja odmawiałam, zapewniałam, że świetnie sobie radzę. Nie odchodziłam od niej nawet na chwilę, choć tym ludziom ufam przecież w stu procentach.

Aż któregoś dnia powiedziałam mężowi: słuchaj, coś się ze mną dzieje, coś niedobrego. Może właśnie dlatego, że po pomoc zwróciłam się tak szybko, w miarę szybko udało się nad tym zapanować. Psycholog powiedziała, że moja depresja była bardzo głęboka i bardzo intensywna.

Potrafiłam odbić się od tego dna, na które spadłam.

Dno - mocne słowo. Co tym dnem było?

Myśli samobójczych nie miałam. A one w depresji bywają, co jest momentem bardzo niebezpiecznym. Natychmiast trzeba dać o nich znać bliskim i terapeucie, nie wolno być wtedy samemu.

Ja chciałam zniknąć, tak to sobie przedstawiałam. Chciałam, żeby mnie już nie było. Chciałam przestać być takim problemem dla najbliższych i dla samej siebie. To miało być najlepsze rozwiązanie, skoro tak bardzo nie radziłam sobie z tym, co miałam w głowie. Błagałam, żeby te nieznośne myśli ktoś ze mnie wreszcie wyrwał. Nie spałam po kilka nocy, lęki były potężne – że coś się stanie dziecku, że przez to, co dzieje się ze mną, Zosia zostanie mi odebrana. Poprosiłam nawet teściową, że jeżeli tak się stanie, że jeżeli zabiorą mnie w kaftanie, to ma się Zosią zająć.

Na szczęście nie miałam myśli, by swojemu dziecku zrobić coś złego, a teraz już wiem, że u niektórych mam bywa i tak. Gdybym te myśli miała, to nie wiem, czy byśmy teraz rozmawiali. Nie wiem, czy bym to zniosła, wytrzymała.

Ewa Urtnowska (z lewej) w roku 2017
Ewa Urtnowska (z lewej) w roku 2017
Źródło: Getty Images Europe

Szybko, z otwartą przyłbicą, o swoim bólu i chorobie powiedziałaś publicznie. Nie wstydziłaś się, a w przypadku depresji i innych chorób psychicznych ten wstyd wciąż niestety występuje.

Słuchaj – dla mnie bardzo ważne było to, żeby o tym mówić. Krzyczeć. Pomóc ludziom, którzy przechodzą przez to, przez co przeszłam ja. Którzy też trafili do piekła. Nie wyobrażam sobie, że ktoś zaatakowany przez tę chorobę zostaje sam. Jeżeli depresja jest głęboka, a chory nie ma nikogo do pomocy, jego życie naprawdę jest zagrożone.

Znam to. Byłem tam, gdzieś w tych okolicach.

Wiem. Czuję.

Potrafię o tamtym bólu opowiadać, potrafię do tamtych dni wracać, nie przytłaczają mnie te wspomnienia. A pamiętam, ile wysiłku mój mąż wkładał w to, by mnie z tej kanapy zwlec. Zwlec – dosłownie. Żebym wstała, bo najpierw to była walka o to, żeby ruszyć ręką lub nogą. Potem, żeby wyjść z domu.

Na spacer, plażę i morze masz pod nosem, szczęściaro.

Rafał – jaka plaża, jakie morze? Walka toczyła się o to, żebym wyszła z klatki, co krok chciałam wracać. Bałam się. Ogromne stany lękowe.

Czego tu się wstydzić? A są ludzie, którzy wstydzą się tego, że ktoś z depresją jest w ich otoczeniu. To straszne, ja tego nie rozumiem. Bo co? Że ta choroba dotyczy głowy, a nie nerek na przykład? Bo ktoś ma myśli samobójcze?

Depresja to żaden wstyd. Kiedy staczałam się na to dno, pytałeś, co tym dnem było. Leżałam na kanapie. Leżałam i największym sukcesem było wstanie i pójście do łazienki. Umycie rąk. Umycie zębów.

Lista tych, których depresja dopadła, w samym sporcie jest niestety, że tak to ujmę, imponująco długa. Hokeiści, pięściarze, piłkarze. Michael Phelps, człowiek ze stali, 23 olimpijskie złota na szyi, też przed tym nie uciekł.

Ważne, żeby ci ludzie o swoich doświadczeniach opowiadali. Pomagali innym, następnym. Wyrzucili wstyd do kosza, bo wstydzić nie ma się czego.

Mistrz olimpijski jest człowiekiem, nie maszyną. A sportowcy traktowani są właśnie jak maszyny. Sportowiec ma walczyć, wygrywać, dostarczać emocji, bo za to mu płacą. Tak łatwo potem napisać w internecie, oczywiście anonimowo, jakieś przykre słowa. A może akurat tego dnia mi nie wyszło, bo przeżyłam największy dramat życia?

Ja wiem, że sport jest dla twardzieli, ten na najwyższym poziomie. Że mistrzów jest garstka. Ale każdy z nich jest człowiekiem, czasami też się potyka, też płacze.

"W każdym klubie jest fizjoterapeuta, a nie ma psychologa"

Kinga Achruk, Małgorzata Stasiak, Marta Mazurkiewicz, Agnieszka Białek i ty - wszystkie byłe lub aktualne piłkarki ręczne. Powołałyście projekt #depresjagramywto. Chcecie pokazać, że depresja dotyczy także świata sportu?

Tak, przede wszystkim chciałyśmy wykrzyczeć właśnie to. Zaczęłyśmy od swojego podwórka, od piłki ręcznej. Dużo dziewczyn depresję miało i ma, z naszej grupy wszystkie poza Agnieszką, która jest niesamowita, a z chorymi osobami jako psycholog pracuje na co dzień.

I dużo dziewczyn mieć ją będzie. I potrzebować będą pomocy.

WHO prognozuje, że do 2030 depresja zostanie chorobą cywilizacyjną numer 1, zmagać się z nią będzie do 30 procent populacji.

W sporcie nie ma L4. Pracownik firmy przyniesie zwolnienie i pójdzie na chorobowe. W klubie nie wiedzieliby, co w takiej sytuacji zrobić. A depresja to choroba. Choroba! My z dziewczynami chcemy ją w sporcie postawić na równi ze złamaniem nosa czy zerwaniem więzadeł. Chcemy, by można było o niej mówić otwarcie. By zawodnikowi pomagano już po pierwszych objawach, a nie upychano problemy coraz głębiej do szafy, bo pieniądze dostaje się za grę, nie za chorowanie.

Moja depresja pochodzi z czasów spędzonych w sporcie, poród z całą mocą tylko ją pokazał. Wcześniej nikt nie zajął się moją głową. Pomoc psychologiczna jakaś była, ale nie taka, jakiej potrzebowałam. Dlaczego w każdym klubie jest fizjoterapeuta, a nie ma psychologa? Dlaczego głowa jest w polskim sporcie tak bardzo zaniedbywana, tak pomijana, właściwie niezaliczana do ciała?

Bo sportowiec kojarzy się z mięśniami.

Tak. Ciało kończy się na szyi, koniec tematu. Depresja to tylko smutny koniec tego, do czego może to doprowadzić. A ja zastanawiam się, gdzie byłby polski sport, gdyby myślano inaczej.

Z dziewczynami mamy nadzieję, że nasza historia będzie początkiem zmian. Początkiem czegoś dużego, co chcemy zrobić dla zawodniczek i zawodników. Mam w głowie ogrom pomysłów i zapał do ich realizacji. Do zrobienia jest tak dużo, także dla dzieci, dla rodziców. Potrzebujemy teraz szczęścia, ale przede wszystkim ludzi na naszej drodze, którzy ten temat rozumieją, mogą i chcą pomóc.

Depresja dotyka także mistrzów sportu
Depresja dotyka także mistrzów sportu. Rozmowa z Ewą Urtnowską

"Jedyna droga, żeby depresja dała żyć"

Boisz się? Wiesz, że ten demon lubi wracać.

Jestem tego świadoma. Nie boję się. Już się nie boję.

Cały czas utrzymuję kontakt z psycholog, której bardzo dziękuję za to, co dla mnie zrobiła. I psychiatrze. Dzięki tym wspaniałym ludziom udało mi się wyjść z tego totalnego bagna, choć terapia oczywiście trwa.

Jestem uważna, uważna jest moja rodzina. Dbam o higienę psychiczną, na co sport mi nie pozwalał – teraz nazywam każdą emocję, robię przystanki, kiedy ich potrzebuję, słucham swojej głowy.

Zakumplowałaś się z depresją?

Mało powiedziane – dzisiaj potrafię być jej wdzięczna, czerpać z niej, inspirować się swoimi przeżyciami.

Na początku terapii psycholog powiedziała, że tę moją depresję mam traktować z czułością, jak najlepszą przyjaciółkę. Wtedy tego nie rozumiałam, oburzona byłam: co ta kobieta wygaduje, jak może?

Z chorobą chciałam walczyć, jak to sportowiec. Pokonać ją. A to nie tak, z tym przeciwnikiem tak się nie da. Musiałam zrozumieć, że z depresją nie wygram. Że muszę ją oswoić. To jedyna droga, żeby sobie poszła. Żeby dała żyć.

Pogoda dzisiaj niezbyt. Byłaś na spacerze?

Co tam pogoda, byłam, pewnie, spaceruję z ogromną radością. Znowu potrafię się uśmiechać, naprawdę. Z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwą mamą. Szczęśliwym człowiekiem, znowu, w rzeczywistości, nie tylko na zdjęciu.

Czytaj także: