Co jest w "Elvisie" takiego, że budzi powszechny zachwyt? Stworzył go Baz Luhrmann, jeden z najbardziej ekstrawaganckich indywidualistów w historii kultury popularnej. Chociaż 59-letni artysta ma na koncie zaledwie sześć pełnometrażowych fabuł, to za każdym razem udowadniał, że granice w sztuce są tylko po to, by je łamać.
O "Elvisie" po raz pierwszy było głośno już osiem lat temu, na długo przed tym, jak padł pierwszy klaps na planie. Pojawiła się wówczas informacja, że Baz Luhrmann pracuje nad projektem o Królu Rock and Rolla. Potem zainteresowanie tylko rosło, aż do dnia oficjalnej premiery - 25 maja. Publiczność Festiwalu Filmowego w Cannes nagrodziła nagrodziła twórców filmu 12-minutową owacją na stojąco. W historii canneńskiego festiwalu tylko osiem filmów oklaskiwano dłużej.
Z australijskiej prowincji do Cannes
Urodził się w Sydney jako Mark Anthony Luhrmann, ale dorastał prowincji na północy Australii. Jego matka była nauczycielką tańca towarzyskiego i właścicielką sklepu z sukniami. Ojciec - weteran wojny w Wietnamie - prowadził stację benzynową, farmę i niewielkie kino. To właśnie przy projekcjach wyświetlanych na dużym ekranie matka uczyła chłopca tańczyć tango. Atmosfera domu - wypełnionego filmem, muzyką i tańcem - nie mogła pozostać bez wpływu na Luhrmanna-artystę - "cudowne dziecko" australijskiego teatru, opery, filmu i popkultury, w tym także rynku mody.
W jaki sposób Mark stał się Bazem? To pozostałość po czasach szkolnych, gdy agresywni rówieśnicy bili go i wołali za nim "Baz", nawiązując do popularnej telewizyjnej pacynki - lisa Basila Brusha. Jeszcze jako nastolatek zmienił oficjalnie swoje imię na Bazmark - łącząc drwiące przezwisko ze swoim prawdziwym imieniem. Od 1997 roku Bazmark to także firma produkcyjna Luhrmanna i jego żony Catherine Martin. Firma, która stała się jedną z najbardziej cenionych marek w przemyśle rozrywkowym.
Pierwsze doświadczenia aktorskie zdobywał w szkolnych przedstawieniach teatralnych. W liceum sportowym poznał Craiga Pearce’a - współscenarzystę prawie wszystkich swoich filmów.
Jako aktor filmowy debiutował w 1981 roku w "Winter of Our Dreams" Johna Duigana, gdzie zagrał niewielką rolę u boku między innymi legendarnej Judy Davis, jednej z najsłynniejszych australijskich aktorek, gwiazdy pięciu filmów Woody'ego Allena. Już jako 20-latek wykorzystał zarobione pieniądze i zdobyte doświadczenia, by założyć własny zespół teatralny - The Bond Theatre Company. Pomysł zrealizował wspólnie z Nelle'em Hooperem oraz Gabrielle Mason, którzy stali się bliskimi przyjaciółmi i wieloletnimi współpracownikami.
Trzy lata później ukończył dwuletni kurs aktorski w National Institute of Dramatic Art w Sydney. To w tej szkole powstało 20-minutowe przedstawienie "Strictly Ballroom", w którym Luhrmann wykorzystał swoje wspomnienia z czasów, gdy dzięki matce zanurzył się w świat tańca towarzyskiego. Pomysł został przyjęty entuzjastycznie i okazał się punktem zwrotnym w życiu artysty, nie tylko zawodowym, ale też prywatnym. Kostiumy do spektaklu przygotowała jego znajoma ze studiów Catherine Martin, z którą pracował przy każdym kolejnym projekcie. Od stycznia 1997 roku są szczęśliwym małżeństwem i świetnie uzupełniającym się zespołem producencko-artystycznym.
"Strictly Ballroom" otworzył Luhrmannowi drogę do kariery. W 1992 roku zadebiutował jako reżyser i scenarzysta z pełnometrażową filmową wersją swojego spektaklu. "Roztańczony buntownik", mający dziś status kultowego, miał światową premierę w ramach prestiżowej sekcji Un Certain Regard Festiwalu Filmowego w Cannes.
Ekscentryczny buntownik
Historia, którą opowiada "Roztańczony buntownik", to nic innego jak typowa pogoń za marzeniami. Scott (w tej roli niezapomniany Paul Mercurio) jest utalentowanym tancerzem, który od dziecka musi dopasowywać się do sztywnych ram i konwencji, które rządzą światem tańca towarzyskiego. Jednak jego charakter i natura nie pozwalają mu dać się zniewolić skostniałym zasadom. W filmie jest też świetnie poprowadzony motyw "brzydkiego kaczątka" - Fran (w tej roli Tara Morice), która z prostej, zwyczajnej, nieco zawstydzonej dziewczyny, staje się piękną, zachwycającą tancerką. "Próbowałem na swój niezdarny sposób rozwinąć ideę, że niezależnie od tego, czy jest to taniec towarzyski, czy polityka, zawsze pojawi się jakiś cyrkowy krzykacz, mówiący, że istnieje jedyny właściwy sposób na cha-cha-cha" - opowiadał Luhrmann w jednym z wywiadów.
"Roztańczony buntownik" błyskawicznie wszedł do klasyki filmowej i sprawił, że świat kina zaczął przyglądać się z zaciekawieniem młodemu Australijczykowi. Rok po premierze film zdobył osiem nominacji do nagród BAFTA (między innymi dla Luhrmanna jako reżysera i scenarzysty). Ostatecznie zgarnął trzy statuetki. Brytyjska Akademia Filmowa i Telewizyjna doceniła "Roztańczonego buntownika" za kostiumy (Angus Strathie i Catherine Martin), ścieżkę muzyczną (David Hirschfelder) oraz scenografię (Catherine Martin). W 1994 roku tytuł znalazł się wśród nominowanych do Złotego Globu w kategorii najlepszy film komediowy lub musical.
"Roztańczony buntownik" okazał się być pierwszą częścią tak zwanej "Trylogii czerwonej kurtyny" ("The Red Curtain Trilogy") - każdy z filmów, zaliczanych do tego cyklu, otwiera scena w teatrze muzycznym, gdzie rozsuwa się czerwona, aksamitna kurtyna.
Nim Luhrmann nakręcił kolejny film, zdążył udowodnić, że każdy rozpoczęty przez niego projekt kończy się sukcesem - najczęściej międzynarodowym. Jeszcze w 1993 roku dla Opera Australia (wówczas Australian Opera) w Sydney stworzył własną interpretację "Snu nocy letniej" - opery Benjamina Brittena, jednego z najwybitniejszych brytyjskich kompozytorów XX wieku. Luhrmann przeniósł fabułę jednej z najbardziej znanych szekspirowskich sztuk w czasy kolonialnych Indii. Z perspektywy czasu nie powinno nikogo dziwić, że opera stała się wielkim hitem w Sydney oraz to, że otrzymała Critics' Prize podczas najważniejszego światowego festiwalu teatralnego - w Edynburgu.
Skąd Luhrmann wziął się w jednym z najważniejszych teatrów operowych świata? Jako producent i reżyser operowy debiutował w 1990 roku autorską wersją "La boheme" Giacomo Puccininiego, którą podbił Broadway dwanaście lat później. Jego wersja klasycznej opery w Stanach Zjednoczonych doceniona została trzema nagrodami Tony i nominacjami w czterech kolejnych kategoriach.
Ryzykowna wersja "Romea i Julii"
W 1996 roku australijski filmowiec pokazał światu współczesną wersję najsłynniejszej historii miłosnej, czyli "Romeo i Julię" z Claire Danes i Leonardo DiCaprio w rolach głównych. Premiera odbyła się w Los Angeles w październiku. Kilka miesięcy później "Romeo i Julia" znalazł się w Konkursie Głównym 47. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Berlinie. Jury doceniło Srebrnym Niedźwiedziem dla najlepszego aktora 22-letniego wówczas DiCaprio. Sam film uhonorowany został Nagrodą im. Alfreda Bauera, która przyznawana była do 2020 roku za "otwieranie nowych perspektyw w sztuce kinematograficznej".
Akcja "Romeo i Julii" - drugiej odsłony "Trylogii czerwonej kurtyny" - przeniesiona została w lata 90. XX wieku, w świat wrogich sobie rodzin z Verona Beach - fikcyjnego miasteczka na Florydzie. To świat brutalny, zdominowany przemocą, tuningowanymi samochodami i głośną muzyką.
Przez przypadek trafia na siebie dwoje młodych ludzi. Pochodzą z przeciwnych stron barykady, nieszczęśliwie się w sobie zakochują. Finał wszyscy znamy.
Luhrmann nie tylko przeniósł opowieść do współczesności, ale z wyczuciem dopasował postaci, by oddawały różnorodny charakter amerykańskiego społeczeństwa. Wystarczy sobie przypomnieć najlepszego przyjaciela Romea - Merkucja - w wersji czarnoskórej drag queen, stylizowanej na diwę muzyki disco. Być może dzisiaj to już nikogo nie dziwi, ale w 1996 roku taka zmiana była co najmniej kontrowersyjna. Film, którego budżet wynosił blisko 15 milionów dolarów, zarobił łącznie ponad 10 razy więcej. Krytycy wciąż uważają go za reżyserskie dzieło.
Tuż przed wyjazdem do Berlina Baz Luhrmann poślubił Catherine Martin i nieco później stworzyli wspólną firmę Bazmark. W 1998 roku ukazała się debiutancka płyta Luhrmanna "Something for Everybody", którą sam wyprodukował. Był to kolejny ryzykowny, ale bardzo oryginalny krok, aby stworzyć kompilację nowo nagranych bądź zremiksowanych utworów pochodzących z "Roztańczonego buntownika", "La Boheme" oraz "Romea i Julii". Album stał się oczywiście hitem w Australii, USA oraz Kanadzie.
Kultowe "Moulin Rouge!"
W 2001 roku australijski artysta wrócił do Cannes. Trzecia odsłona serii "czerwonej kurtyny", czyli "Moulin Rouge!", otwierała francuski festiwal. Dziś, 21 lat po premierze, tytuł trzeciego filmu Luhrmanna intuicyjnie przychodzi na myśl, gdy mowa jest o najlepszych musicalach tego stulecia. Bo kto nie pamięta hitu "Lady Marmalade" w wykonaniu Christiny Aguilery, Lil’Kim, Myi oraz Pink, wyprodukowanego przez Missy Elliot? Czy Jima Broadbenta śpiewającego "Like A Virgin" z repertuaru Madonny? I w końcu "Your Song" czy "El Tango de Roxanne" w wykonaniu między innymi Jacka Komana?
Australijczyk pracował nad musicalem przez siedem lat i tym razem postawił na estetyczny rozmach w użytych środkach artystycznych, ocierając się o kicz, nie popadając w tandetę. "Moulin Rouge!" zdefiniował również język i styl filmowy Australijczyka, stawiając bardzo wysoko poprzeczkę wszystkim, którzy przymierzali się do stworzenia filmowych musicali. To estetyka, wobec której nie da się być obojętnym. Dlatego filmy Luhrmanna zbierają tak bardzo skrajne opinie. Jego kino albo się kocha, albo nie znosi.
Na osiem nominacji (w tym dla najlepszego filmu) dwa Oscary powędrowały do żony Luhrmanna - Catherine Martin - za scenografię i kostiumy. Film doceniony został również Złotymi Globami w kategoriach: najlepszy film komediowy lub musical, najlepsza aktorka w komedii lub musicalu (Nicole Kidman) oraz najlepsza ścieżka dźwiękowa w filmie (Craig Amstrong). "Moulin Rouge!" odniósł również finansowy sukces: przy budżecie szacowanym na 50 milionów dolarów, światowy przychód brutto przekroczył 180 mln dolarów.
Luhrmann wyprodukował też album zawierający muzykę i piosenki z "Moulin Rouge!", który sprzedał się w ponad siedmiomilionowym nakładzie. Największy hit z krążka - "Lady Marmalade" - nagrodzony został nagrodą Grammy dla najlepszej współpracy wokalnej.
Rekordowy projekt
W 2004 roku dom mody Chanel zaangażował Bazmark do stworzenia wyjątkowego wideo, reklamującego słynny zapach "Chanel No 5". Budżet projektu wynosił około 33 milionów dolarów, a grająca w nim Kidman otrzymała 3 mln dolarów. "No 5 Film" - jak nazwany został materiał - wpisany został do Księgi Rekordów Guinnessa jako reklama z największym budżetem, jaką kiedykolwiek wyprodukowano. Ale aspekt ekonomiczny to nie wszystko. Luhrmann stał się jednocześnie pionierem gatunku określanego jako "fashion film" - narzędzia wyrazu artystycznego, marketingowego, łączącego różne obszary sztuki. "Fashion film" to obraz krótkometrażowy, który w autorski sposób przedstawia kolekcje ubrań, dodatków bądź kosmetyków danej marki z rynku mody. Obecnie "fashion film" jest czymś zupełnie powszechnym. Później podobną kampanię - chociaż już nie z takim budżetem - stworzył przy okazji współpracy brytyjskiego projektanta Erdema Moralıoğlu z marką H&M ("ERDEM x H&M: The Secret Life Of Flowers").
Reklama perfum była co prawda pierwszym komercyjnym projektem Luhrmanna na taką skalę, ale jego miłość do mody autorskiej, jakościowej, prosto z wybiegów najważniejszych tygodni mody na świecie, pojawiła się jeszcze we wczesnej młodości.
Najbardziej prestiżowym projektem z pogranicza sztuk wizualnych, mody, filmu i muzyki było zaproszenie do współpracy przy wystawie "Schiaparelli and Prada: Impossible Conversations" organizowanej przez Costume Institute (obecnie Anna Wintour Costume Centre) przy Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku. Luhrmann miał okazję stworzyć serię ośmiu krótkich metraży, które obrazują fikcyjną kolację dwóch najsłynniejszych włoskich projektantek mody: Elsy Schiaparelli (1890-1973) oraz Miuccii Prady (ur. 1949). W filmach Prada pojawia się w towarzystwie Judy Davis, wcielającej się w rolę Schiaparelli.
Nowy rozdział w filmowej twórczości
Zarówno w "Trylogii czerwonej kurtyny", jak i w późniejszych produkcjach, Luhrmann - niezależnie od tematu i powagi opowiadanej historii - dostosowuje ją do swojego stylu: oryginalnego, pełnego rozmachu i przepychu. Nie traci jednak z zasięgu wzroku ważnych i uniwersalnych problemów kulturowo-społecznych. Najwyraźniej to widać w "Australii" z 2008 roku - najdroższej ze wszystkich jego dotychczasowych produkcji. Szacuje się, że na swój czwarty film Luhrmann przeznaczył 130 mln dolarów. Dla porównania budżet "Elvisa" wyniósł około 85 milionów dolarów.
W "Australii" Luhrmann pokazuje ojczysty kontynent z perspektywy lat 30. i 40. XX wieku. Z jednej strony przepiękny pejzaż antypodów, wpisany w przygodową odmianę westernu, z drugiej - dosadnie uwypuklone wstydliwe wątki australijskiej historii. Filmowiec zabrał publiczność w podróż na północne obrzeża kraju. Pokazał między innymi "skradzione pokolenie", czyli wieloletnią praktykę przymusowego odbierania dzieci par mieszanych (Aborygenów i białych) i umieszczania ich w placówkach prowadzonych przez duchownych.
Luhrmann nie byłby sobą, gdyby skupił się na jednym wątku, trzymał się sztywnych ram gatunkowych bądź wreszcie poskromił swoją czasami ostrą satyrę. To jego znak rozpoznawczy. Charyzmatyczny filmowiec jest świadomy swojego warsztatu i zachwyca erudycją. "Australia" składa się z wielu zapożyczeń i cytatów. To trzygodzinna zabawa zabiegami artystycznymi, które miłośnicy kina dobrze znają. W podobny sposób tworzy Quentin Tarantino, a najlepszym dowodem na to jest choćby "Pewnego razu... w Hollywood".
"Australia" bardzo mocno podzieliła międzynarodową krytykę i publiczność. Nieważne, czy jest się fanem tego filmu, czy nie, trudno odebrać Luhrmannowi to, że stworzył niepowtarzalne widowisko. Wydaje się, że to słowo-klucz w twórczości Australijczyka. W kolejnych produkcjach będzie je redefiniować, rozwijać i wymyślać na nowo.
Istotny głos w sprawie "Australii" zabrała prof. Marcia Langton. W listopadzie 2008 roku na łamach dziennika "The Age" można było przeczytać: "W wymyślonym przez niego kinie z lat 40. przestrzeń i społeczny kształt rasizmu został zrekonstruowany z taką dokładnością, że poczułam się, jakby ktoś przeniósł mnie do czasów mojego dzieciństwa. [U Luhrmanna - red.] biali mieszczanie zajmują wyznaczone miejsca 'tylko dla białych' w tylnych rzędach pod dachem, a Aborygeni i Chińczycy zajmują pierwsze rzędy pod gołym niebem. Przed oczyma pojawiło się moje własne miejsce na kinowej ławce z czasów mojego dzieciństwa w zachodnim Queenslandzie". 70-letnia dzisiaj naukowczyni w latach 80. jako pierwsza aborygeńska absolwentka ukończyła z wyróżnieniem studia antropologiczne. W kolejnych latach stała się jednym z najważniejszych autorytetów w dziedzinie badań nad rdzennymi ludami Australii.
"Scott mógłby być dumny"
Jeszcze w 2008 roku magazyn "Variety" poinformował, że Luhrmann wyreżyseruje ekranizację powieści "Wielki Gatsby" F. Scotta Fitzgeralda - jednego z najważniejszych dzieł amerykańskiej literatury. Film wszedł na ekrany pięć lat później. W roli głównej wystąpił Leonardo DiCaprio, a towarzyszyli mu: Tobey Maguire, Carey Mulligan, Joel Edgerton, Isla Fisher oraz Elizabeth Debicki.
Po raz kolejny Luhrmann wyszedł poza ramy klasycznej adaptacji, zarówno w warstwie fabularnej, jak i wizualnej czy muzycznej. Scenografia i kostiumy - za które odpowiadała Catherine Martin, doceniona dwoma Oscarami - utrzymane zostały w estetyce lat 20. XX wieku, ale miały w sobie nieco współczesnych elementów. Luhrman i Martin współpracowali z domami mody Prada oraz Brooks Brothers, a także z marką Tiffany & Co., aby stworzyć na nowo ubrania, biżuterię i dodatki na podstawie własnych archiwów.
Wnuczka Fitzgeralda, filmowczyni Eleanor "Bobbie" Lanahan, wyraziła publicznie zachwyt tym, co zrobił Luhrmann. - Myślę, że Scott mógłby być dumny - powiedziała. - Po raz pierwszy poczułam sympatię do filmowej wersji Gatsby’ego - dodała. Wspominając "Wielkiego Gatsby'ego", trudno nie napisać o muzyce. Bo to również klucz do tego, co w warstwie muzycznej zrobił w "Elvisie". Luhrmann od "Roztańczonego buntownika" utwierdzał swoją widownię, że nawet w przypadku filmów osadzonych w konkretnym kontekście historycznym czy kulturowym, wykorzystywana muzyka nie musi ograniczać się do tego kontekstu.
Ścieżkę muzyczną do "Wielkiego Gatsby'ego" po raz kolejny skomponował Craig Armstrong. Natomiast jeśli chodzi o piosenki wykorzystane w filmie, to wyprodukowali je Luhrmann, Anton Monsted oraz Jay-Z. Filmowcowi zależało, aby stworzyć pewnego rodzaju most łączący złotą erę jazzu ze współczesnym hip-hopem, stawiając na wielowarstwowe analogie pomiędzy tymi gatunkami. Piosenki do filmu nagrali: Beyonce, Sia, Lana Del Rey, Jack White, Florence and the Machine, will.i.am oraz The xx. Amerykańska Akademia Filmowa doceniła film nominacjami w ośmiu kategoriach.
Trochę opera, trochę film, trochę biografia
Rok po ogromnym sukcesie komercyjnym "Wielkiego Gatsby’ego" Luhrmann poinformował, że rozpoczyna prace nad filmem o Elvisie Presleyu. Do 2019 roku w zasadzie była cisza wokół tego pomysłu, aż poinformowano, że Tom Hanks zagra menedżera Króla Rock’n’Rolla - "pułkownika" Toma Parkera.
Koprodukcja Bazmark i Warner Bros. Pictures pojawiła się w Cannes pod koniec maja tego roku i cały czas budzi wielkie zainteresowanie. Luhrmann po raz kolejny przedefiniował swoje spojrzenie na "widowisko" i niezależnie od tego, czy "kupi" się ten pomysł, nie można odebrać "Elvisowi" spektakularności. Stworzony z rozmachem godnym niejednego spektaklu operowego, jest wyjątkowym przykładem, jak kreatywnie wykorzystać biografię legendy, żeby nie otrzeć się o oczywistości i banały.
Bardzo dynamiczny montaż, wielość obrazów jednocześnie pojawiających się na ekranie, sprawiają wrażenie, że film - którego warstwa wizualna jest zjawiskowa i perfekcyjnie wypełniona przepychem godnym Elvisa - jest blisko trzygodzinnym teledyskiem. Taki zabieg sprawia, że narracja utrzymuje swoje tempo i nie ma dłużyzn. Luhrmann, który przypomina o swoich teatralnych korzeniach, wie, jak wciągnąć widzów w nurt tego, o czym właśnie opowiada.
- Opowiedzenie czyjegoś życia zawsze jest tylko czyjąś opowieścią, czyimś punktem widzenia. Nasz pomysł polega na tym, że Parker jest narratorem. Rozmawiałem z wieloma ludźmi, którzy znali go na przykład z jednego z programów telewizyjnych, inni byli w jego otoczeniu. Za każdym razem słyszałem zupełnie inną perspektywę. Dlatego przyjęliśmy, że Parker wyrazi swój punkt widzenia. To pozwoliło nam poczynić wybory w kontekście większej myśli - powiedział Luhrmann na nagraniu udostępnionym przez Warner Bros. Discovery.
Jednocześnie "Elvis" nie ma w sobie nic ze standardowego filmu biograficznego. Fabuła została skonstruowana w taki sposób, że na Króla Rock'n'Rolla (w tej roli niesamowicie charyzmatyczny Austin Butler) patrzymy z perspektywy jego wieloletniego menedżera - "pułkownika" Toma Parkera. Luhrmann odrzucił pokusę wchodzenia zbyt głęboko w intymne szczegóły biografii Presleya, dzięki temu dostajemy uniwersalną historię o chłopaku znikąd, który rozpala serca i wyobraźnię mieszkańców Ameryki i nie tylko. Mamy Elvisa, jego muzykę i fenomen, a także jego emocje - człowieka z krwi i kości.
- Elvis nie jest kolejnym gwiazdorem rocka. Właściwie jest symbolem kultury, w taki sam sposób jak Marilyn Monroe nie jest jedną z wielu gwiazd filmowych. Ona ucieleśniała swoje czasy, wrażliwość, symbolikę. To samo dotyczy Elvisa. I jest to coś wspaniałego, ale również stanowi źródło problemów, gdy zaczyna się wchodzić głębiej w jego życie. Kiedyś Elvis powiedział, że bardzo ciężko kochać własny wizerunek. Powiedział również, że jest zmęczony graniem Elvisa Presleya - stwierdził reżyser. - Naszą misją - i Austin niesamowicie się przyłożył, żeby to zrobić - było odkrycie ludzkiego wymiaru Elvisa - dodał.
Autorka/Autor: Tomasz-Marcin Wrona
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: © 2022 Warner Bros. Entertainment Inc