Ponad 50 koni umierało z głodu i wycieńczenia w stadninie w Posadowie (woj. wielkopolskie). W sobotę udało się uratować 46 zwierząt, trwa ewakuacja kolejnych 15. - To jedna z największych takich akcji, do jakiej kiedykolwiek doszło w naszym kraju - mówi Grzegorz Bielawski z Pogotowia dla Zwierząt w Trzciance. W piątek w stadninie była inspekcja weterynaryjna, która nie dopatrzyła się niczego niepokojącego.
Bielawski o tym, co zobaczyli w stadninie mówi krótko: To był straszny widok. - Konie bardzo zaniedbane, w kondycji głodowej, wychudzone, z niezagojonymi ranami, niektóre ze zwichniętymi stawami.... - opowiada. Według niego, konie nie miały swoich boksów, tłoczyły się po kilka w jednym. W sumie w całej stadninie znajdowało się 278 zwierząt.
Część koni, tych w najgorszym stanie, wywieziono z Posadowa w sobotę. Ale dopiero dziś upubliczniono nagranie z akcji, w którą zaangażowani byli policja, pogotowie dla zwierząt oraz specjaliści weterynarze.
"100 koni mogło umrzeć"
Że sytuacja w stajniach jest zła wiadomo było nie od dziś. Już w 2011 roku pojawiły się pierwsze skargi na stadninę. Właściciel, obywatel Danii, nie odpowiedział wtedy za złe traktowanie zwierząt. Dopiero dzięki interwencji Mileny Włodarczyk, byłej pracownicy stadniny, sprawa nabrała rozgłosu.
- Na początku zgłaszałam tę sprawę do wielu instytucji. Dzwoniłam, prosiłam, ale słyszałam, że albo nie mają czasu, albo zajmują się ważniejszymi sprawami niż ta – żali się była opiekunka koni. – Ktoś mi powiedział, że potrzebny jest duży rozgłos, a taki można uzyskać wrzucając film do sieci. Tak zrobiłam i byłam zaskoczona, jak szybko się to potoczyło - mówi Włodarczyk.
Natychmiast zareagowali ludzie z Pogotowia dla Zwierzat w Trzciance.
13 godzin próbowali ujarzmić zdziczałe zwierzęta
Służby przekroczyły próg stajni w sobotę ok. godz. 11.
- Podczas interwencji, zarządca stajni (właściciela nie było), zaklinał się, że będą je leczyć, dobrze odżywią. Rozdzwoniły się telefony od „zaprzyjaźnionych” weterynarzy, którzy rzekomo już są poumawiani na wizyty - opowiada Bielawski. Nie ma wątpliwości, że była to gra na czas.
- Wybraliśmy konie w najgorszym stanie, potrzebujące pomocy doraźnej. Szło jak po grudzie. Konie były dzikie, wierciły się, szamotały. Niektóre były tak zdziczałe, że nie mogliśmy ich załadować do transporterów – kontynuuje.
Cała akcja trwała ponad 13 godzin. - Przez pierwsze dwie godziny udało nam się załadować jedynie 10 koni. Zwięrzeta były przestraszone i dzikie. Część z nich z tego powodu nie nadawała się do transportu i - mimo fatalnej kondycji - musiała zostać na miejscu. Ostatecznie wywieźliśmy 48 koni - wylicza przedstawiciel Pogotowia dla Zwierząt w Trzciance. Dwa z nich nie przeżyły do poniedziałku.
Obecnie ze stadniny wywożone jest kolejnych 15 koni.
Weterynarze: zero uwag
Opis przebiegu akcji nikogo nie pozostawia obojętnym. Tym bardziej - zdumiewa się Bielawski - niepojęta wydaje się być opinia inspekcji weterynaryjnej, która dzień wcześniej, w piątek, kontrolowała stajnie.
- To wprost niewiarygodne. Nie wiem, czy ci ludzie byli ślepi, chyba w ogóle nie znali się na weterynarii – oburza się Bielawski.
Jak to możliwe, że wygłodzone i zaniedbane konie przeszły pozytywnie kontrolę weterynarii? Zapytaliśmy o to Powiatowego Inspektora Weterynaryjnego w Nowym Tomyślu.
– A kto udzielił Państwu informacji, że pozytywnie oceniliśmy stan zwierząt? - pytał naszego dziennikarza Tomasz Jurkiewicz. Uciął rozmowę, zasłaniając się brakiem czasu, bo ma być właśnie na kontroli w... Posadowie.
Zaskoczony tą informacją jest reporter TVN 24, Aleksander Przybylski, który przebywa obecnie w stadninie koni. – Nie widzieliśmy tutaj inspektora. Nie możemy jednak wykluczyć, że gdzieś przebywa, bo teren jest rozległy – mówi.
Ludzie z całej Polski przyjechali pomóc
W akcji uwalniania koni pomogło wielu hodowców. - Niesamowite było to, że tak ogromna rzesza ludzi chce nam pomóc. Przyjeżdżali ze swoimi przyczepami z całej Polski. Było ich więcej niż koni przeznaczonych do zabrania, dlatego wielu ostatecznie odjechało z pustymi przyczepami - mówi Bielawski.
A była stajenna, przekonuje, że to wierzchołek góry lodowej. Jej zdaniem w ciągu ostatnich kilku lat w stadninie mogło umrzeć ponad 100 koni. - Było blisko kolejnej tragedii, mogło zginąć jeszcze dwa razy tyle, co odebrano - ocenia Milena Włodarczyk.
Duńczyk przed sąd
Właściciela stadniny czeka proces. Do tego czasu odebrane konie przebywać będą u innych hodowców. - Żeby konie zostały mu ostatecznie odebrane, sąd musi orzec, że to on właśnie winny jest przechowywania zwierząt w takim stanie i wówczas ogłosić przepadek majątku - wyjaśnia Bielawski.
Policja prowadzi w tej sprawie postępowanie z artykułu o znęcaniu się nad zwierzętami. Właściciel stadniny formalnie nie został jeszcze przesłuchany - w przesłuchaniu bowiem ma uczestniczyć tłumacz z języka duńskiego. Za znęcanie się nad zwierzętami kodeks karny przewiduje karę grzywny oraz pozbawienia wolności do trzech lat.
Autor: ib, fc/iga / Źródło: TVN24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: Pogotowie dla Zwierząt w Trzciance