Rodzina pszczelarzy straciła ponad połowę swojego dobytku. Ktoś celowo zalał im 50 uli ropną substancją. - Wygląda to okropnie. Ktoś musiał pootwierać specjalne daszki. Bezbłędnie dotarł do wszystkich śpiących rodzin - mówi Bożena Słoma, właścicielka pasieki. Państwo Słomowie straty wyceniają na 50 tys. złotych.
Ule znajdują się w Mościenicy (k. Poznania) na skraju lasu, w odludnym miejscu. Od najbliższych zabudowań dzieli je kilkaset metrów.
Pszczoły śpią przez zimę, budzą się dopiero, kiedy zrobi się ciepło. Ale trzeba je doglądać. Szczególnie podczas gwałtownych zmian pogody, wichur i ulew. Z racji ostatnich burz i wiatrów, Stefan Słoma tuż przed świętami poszedł sprawdzić, czy z jego ulami wszystko w porządku. Nie było, na miejscu okazało się, że ktoś celowo uśmiercił 50 pszczelich rodzin.
Działał z premedytacją
Ule z zewnątrz wyglądały na nietknięte, nie były podpalone ani połamane. Dopiero gdy pszczelarz zajrzał do środka, zobaczył przerażający widok.
- Ktoś podważył specjalne mocowania na daszkach. Rozepchał się przez powałkę, czyli deskę przykrywającą śpiące pszczoły. Na każdy kłąb pszczół wylał śmierdzącą ropną substancję - tłumaczy Bożena Słoma, żona pszczelarza.
- To nie mogła być przypadkowa akcja, zalanie wszystkich uli, każdego z osobna, zajęło mu przynajmniej 2 godziny. Dokładnie wiedział co robi, albo się naczytał albo miał kiedyś kontakt z pszczelarstwem, wiedział, gdzie znajdzie owady. Wygląda to okropnie - dodaje.
Stracili ponad połowę dobytku
Hodowlą pszczół zajmują się też dzieci, zaangażowana jest cała rodzina. Mieli razem 80 uli, teraz zostało im tylko 30.
- Policzyliśmy straty. 50 rodzin pszczelich to 50 uli, każdy jest wart 400 złotych. Do tego dochodzi wartość miodu, który pszczoły stworzyłyby w sezonie, jesteśmy do tyłu około 50 tysięcy złotych. Trzeba mieć mocno z głową, żeby specjalnie wymyślić taką akcję. Po co? - pyta zirytowana pani Bożena.
Trzeba znaleźć nowe miejsce
Ule stoją w obecnym miejscu już od 4 lat, na terenie należącym do zaprzyjaźnionego rolnika. Sytuacja, w której pszczoły komuś zawadzają, zdarzyła się po raz pierwszy.
- Do tej pory nic większego się nie działo. Zapytaliśmy nawet każdego z właścicieli okolicznych działek, czy pasieka im nie przeszkadza, nikt nie wnosił żadnego sprzeciwu. Dopiero kiedy pobliskie ziemie przeszły w nowe ręce, pojawił się problem. Może komuś przeszkadzało, stwierdził, że działka straci na atrakcyjności? Nowych uli na pewno nie postawimy w tym samym miejscu - mówi żona pszczelarza.
Według pani Bożeny, cała sprawa może mieć związek z tym, że od niedawna pobliskie działki mają nowych właścicieli.
- Jeśli jest to nowy właściciel działek, to mógł dogadać się po ludzku, nie trzeba od razu robić takich rzeczy. Zastanawiam się tylko co on na tym miał zyskać? Bo my straciliśmy. Rozwinięcie kolejnych rodzin trochę nam zajmie - podsumowuje.
Pani Bożena poinformowała policję o całym zajściu. Jak udało nam się ustalić, do komendy w Kórniku nie wpłynęło jednak formalne zgłoszenie przestępstwa. Poszkodowana kobieta przyznaje, że wraz z mężem zdecydowali się nie podejmować oficjalnych kroków, bo wątpi w to, że uda się złapać sprawcę.
- W przeszłości dochodziło do podobnych spraw w naszej okolicy, były kradzieże uli. Takie zgłoszenia zawsze kończyły się umorzeniem. Jeśli nie złapie się kogoś na gorącym uczynku, to nie wierzę, że później są na to jakieś szanse - tłumaczy zrezygnowana.
Autor: ww / Źródło: TVN 24
Źródło zdjęcia głównego: Łukasz Grzegorowski