- To była dla mnie jedna z najniebezpieczniejszych i najmniej przyjemnych wypraw - przyznaje Prask, która liczyła, że zdobędzie obie góry i sięgnie po tzw. "Śnieżną Panterę". Wyróżnienie to otrzymują osoby, które weszły na 5 najwyższych szczytów byłego Związku Radzieckiego. Te marzenia, poznańska alpinistka musi odłożyć . Na przeszkodzie stanęła jej głównie pogoda.
Prawie spadła
- Tienszan to góry słynące ze złej pogody. W tym roku była jednak wyjątkowo kiepska. Bardzo mało dni umożliwiajacych dzialalność górską. Podobno tak fatalnego pogodowo sezonu nie było od wielu lat - tłumaczy Prask.
Jak groźne mogą być warunki atmosferyczne, Prask przekonała się, kiedy śnieg zasypał ją wraz z kilkoma innymi osobami w obozie II. Gdy w końcu zdecydowała się schodzić, wraz z dwoma Anglikami, prawie nie przypłaciła tego życiem.
- Związaliśmy się liną, ja szłam w środku szukając po omacku przejścia. Nagle prowadzący poleciał w dół. Spadł z nawisu śnieżnego prawie 30 metrów. Z dużym wysiłkiem zatrzymaliśmy upadek. Gdyby nam się to nie udało, zabilibyśmy się wszyscy spadając w przepaść. Dwa metry dzieliły mnie od śmierci - relacjonuje Prask, obiecując, że po powrocie do Polski podzieli się szczegółami z tej sytuacji.
Liczyła tylko na siebie
Pogoda nie była jedynym problemem dla poznańskiej alpinistki. Dość szybko okazało się, że w górach musi liczyć na siebie sama. Na początku sierpnia jej partner poinformował ją, że "ma dość gór" i opuszcza bazę.
- Bardzo źle znosił wysokość i przez wiele dni w ogóle nie był w stanie wyjść powyżej bazy - tłumaczy Prask.
Dla Prask był to prawdziwy cios. - Ważne jest, żeby mieć kogoś koło siebie, mieć wsparcie psychiczne - podkreślała po tragicznej wyprawie na Broad Peak, poznanianka. Przypomniała wówczas, że to partner zmobilizował ją do zejścia z Mount Everest, gdy przeżywała załamanie kondycyjne.
Magdalena Prask, poznańska himalaistka o wyprawie na Broad Peak
Mimo to, poznanianka przeprowadziła trzy ataki szczytowe na Chan Tengri. Żaden jednak nie był skuteczny.
Najpierw płacz, potem podziękowanie Bogu
Za pierwszym razem wycofała się w obozie II (5300 m n.p.m.), drugą próbę zakończyła 1000 m wyżej z powodu złych warunków pogodowych. Za trzecim razem była 310 m od szczytu, przegrała jednak ze zmęczeniem i fatalnymi warunkami atmosferycznymi.
- Gdy zaczęłam się wycofywać płakałam. Po kilku zjazdach na linie gdy zdałam sobie sprawę, że opadłam z sił podczas wspinaczki, dziękowałam Bogu, że pozwolił mi zachować resztki zdrowego rozsądku i ocalił mi życie. Słaniając się na nogach dotarłam do mojej jamy śnieżnej już w nocy. Na Chan Tengri nie kończy się świat, a mogło się skończyć moje życie… - pisze w ostatnim wpisie z wyprawy Prask.
Na Pik Pobiedy, drugi zaplanowany szczyt, poznanianka nie ma zamiaru już wchodzić. Teraz rozpoczyna podróż do domu. - Jestem smutna i rozczarowana. Nie tak miało być - podsumowuje poznanianka.
Autor: fc, kk / Źródło: TVN24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: Wikipedia (CC BY SA 2.0 FR) | Frederic Heymes