Przyjechał do domu, bo zadzwoniła do niego zapłakana żona. Stanął przed kamienicą. Połowy budynku nie było. Na końcu ich klatki schodowej zobaczył przepaść. Mimo to wszedł na górę. - Owinąłem córkę w kocyk. Zabrałem żonę i ze strażakiem zeszliśmy po zagruzowanej klatce. Ściana zewnętrzna nie istniała - opowiada Paweł Siekierski, mieszkaniec zniszczonej kamienicy w Poznaniu.
W niedzielę rano był w pracy. Zadzwoniła do niego żona. Usłyszał tylko krzyki i płacz. Już wiedział, że stało się coś złego.
- Żona mówiła coś o dymie. Nie wiedziała, czy to pożar. Nie mogłem zupełnie się z nią dogadać. Wsiadłem do samochodu i po prostu przyjechałem. Byłem tutaj po pięciu minutach. Strażaków jeszcze nie było - opowiada Paweł Siekierski, mieszkaniec kamienicy przy ul. 28 Czerwca.
"Owinąłem córkę w kocyk"
Pan Paweł chyba nigdy nie zapomni tego, co zobaczył. Wszędzie gruzy i ten krzyk ludzi. A dookoła chaos. Działał na "autopilocie". Jak najszybciej chciał się dostać do mieszkania i zabrać stamtąd rodzinę.
Łatwo nie było. Musiał się przedrzeć przez gruzowisko na klatce. Jak to zrobił? - Nawet nie pamiętam. Wszystko działo się tak szybko - tłumaczy.
Na szczęście żona i córka były całe i zdrowe.
- Owinąłem córkę w koc. Nawet nie miałem w co jej ubrać. Był straszny chaos w mieszkaniu. Zeszliśmy po klatce. Asekurował nas strażak. Klatka była pełna gruzu. Nie było ściany zewnętrznej, a na samym końcu była przepaść - mówił Siekierski reporterowi TVN24.
Cała rodzina bezpiecznie zeszła na dół. Tam spotkali się z sąsiadami. Niestety nie ze wszystkimi. - Zaczęliśmy się liczyć i sprawdzać, kogo z sąsiadów jeszcze brakuje - opowiada pan Paweł.
Nawet złudzeń już nie mają
Siekierscy spędzili noc razem z innymi poszkodowanymi w hotelu przy ul. Łozowej. Mają tam zapewniony nocleg na dwa tygodnie. Co dalej? Tego jeszcze nie wiedzą. Tak jak wszyscy czekają na dalszy rozwój wydarzeń. Liczą, że jeszcze coś uda się uratować z mieszkania, z którego musieli uciekać w niedzielę. Na razie z całego dobytku został im samochód i ubrania, w których wyszli.
- Liczy się to, że jesteśmy razem. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia - mówi pan Paweł i dodaje: - Chciałbym bardzo podziękować wszystkim darczyńcom. Ludzie zaczęli przynosić nam różne rzeczy do hotelu. Powiedzieliśmy, że mamy małe dziecko. Bardzo szybko dostarczono nam pieluchy i inne potrzebne rzeczy. Do godz. 21 mieliśmy już nawet wózek i przewijak.
Pięć osób nie żyje
W zdarzeniu zginęło pięć osób, a 21 zostało rannych. Wśród poszkodowanych były też dzieci. Obecnie w szpitalach przebywają cztery osoby, w tym dwuletnia dziewczynka. Najcięższe obrażenia odniosło dwóch mężczyzn. Jeden z nich został przetransportowany do szpitala w Nowej Soli.
Osoby, które nie zostały ranne, zostały zakwaterowane w hotelu przy ul. Łozowej.
W poniedziałek Prokuratura Okręgowa w Poznaniu wszczęła śledztwo w sprawie katastrofy budowlanej.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: aa/gp / Źródło: TVN24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: tvn24