Trafiła do poznańskiego szpitala, by zoperowano jej złamaną rękę. Codziennie słyszała, że zabieg czeka ją już dziś, więc nie dostawała jedzenia ani napojów. Ostatecznie 71-latka operację przeszła dopiero czwartego dnia wieczorem. - Jak można człowieka trzymać cztery doby bez jedzenia i picia!? - irytuje się jej siostra. Szpital przeprasza i tłumaczy, z czego taka sytuacja wynika.
Podczas wizyty w sklepie pani Mariola nieszczęśliwie upadła, łamiąc rękę w łokciu. Nie chciała wzywać karetki pogotowia, z siostrą, z którą robiła zakupy, pojechały na szpitalny oddział ratunkowy przy ulicy Lutyckiej w Poznaniu. Tam prześwietlono jej rękę i okazało się, że łokieć musi zostać zoperowany, ale na oddziale nie ma wolnych łóżek. Lekarz poinformował obie panie, że jeśli w ciągu tygodnia ręka zostanie zoperowana, to nic złego się nie wydarzy. Panią Mariolę odesłano do domu i czekała na sygnał ze szpitala. Ten nadszedł po sześciu dniach.
Karmiona nieprawdziwymi informacjami
Pani Mariola trafiła na oddział, ale na zabieg musiała poczekać. Przez cztery dni z rzędu pacjentka słyszała, że zostanie on wykonany jeszcze dziś. Do operacji jednak nie dochodziło. Za każdym razem jednak przygotowywała się do niego psychicznie, ale też stosowała się do serii zaleceń przed takim zabiegiem. Nie podawano jej jedzenia ani picia. Mogła tylko korzystać z elektrolitów w kroplówkach.
Zabieg ostatecznie przeprowadzono dopiero czwartego dnia wieczorem, a pani Mariola wciąż dochodzi do siebie po tych perypetiach.
- Jak można człowieka trzymać cztery doby bez jedzenia i picia!? Nie dość, że stres, nerwy... I ciągły brak informacji, kiedy ta operacja będzie. Po prostu cały czas w napięciu, że zaraz będzie ta operacja. Dla człowieka, który właściwie pierwszy raz był w szpitalu, to jest straszny stres. Siostra naprawdę była w depresji, nie chciała z nami rozmawiać - denerwuje się jej siostra Danuta Kortus.
Kolejka priorytetów
Ordynator oddziału rozumie rozgoryczenie pacjentki i przeprosił ją w imieniu szpitala za tę sytuację. Jednocześnie przyznaje wprost: takie sytuacje spotykają nie tylko panią Mariolę.
- Jeżeli można mówić o hierarchii ważności, to osoby, które mają złamania w obrębie kończyn dolnych są traktowane priorytetowo i te osoby dość często - mówiąc brzydko - "wypychały" naszą pacjentkę. Ale to nie jedyna przyczyna przesunięć. Kolejną są stany nagłe, które zdarzają się w tym szpitalu - mówi lek. med. Marek Ruciński, ordynator Oddziału Ortopedii i Chirurgii Urazowej Narządu Ruchu z Pododdziałem Endoprotezoplastyki Szpitala Wojewódzkiego w Poznaniu.
Jak dodaje, co weekend przez SOR przewija się "na Lutyckiej" nawet 500 pacjentów. - To są stany chirurgiczne, a więc "ostre brzuchy" (ostre chirurgiczne choroby jamy brzusznej - red.), stany położnicze czy konieczność wykonania cięcia cesarskiego - tłumaczy Ruciński.
NFZ pytał o panią Mariolę
Narodowy Fundusz Zdrowia także zwrócił się do szpitala z prośbą o wyjaśnienia i usłyszał podobną odpowiedź. - Otrzymaliśmy odpowiedź, że nie jest to sytuacja standardowa, że rzeczywiście o tej porze roku do szpitala na oddział ortopedii trafia więcej pacjentów z urazami i rzeczywiście tutaj mogą nastąpić takie opóźnienia w wykonywaniu zabiegów - mówi Marta Żbikowska, rzecznik prasowa poznańskiego oddziału NFZ.
Jak dodaje, mogą tylko apelować do szpitali, żeby w taki sposób zorganizowały swoją pracę, by pacjenci nie znajdowali się w sytuacji, że muszą już na oddziale czekać na zabieg, a wzywani byli wtedy, kiedy ten zabieg rzeczywiście może być wykonany.
- Przykro mi, że pacjentka znalazła się w takiej sytuacji - podsumowuje Żbikowska.
Przekazała też, że aktualnie działają w Poznaniu trzy SOR-y, ale wkrótce ma zostać uruchomiony kolejny, w szpitalu uniwersyteckim. - Liczymy na to, że wtedy ta sytuacja się poprawi - powiedziała.
Źródło: TVN24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: TVN24