Mają dość granicznych obostrzeń wprowadzonych przez rząd. Chcą wrócić do pracy, szkoły i znów móc odwiedzać swoją rodzinę po drugiej stronie granicy, bez obowiązkowej kwarantanny. Na przejściach granicznych odbyły się protesty lokalnych społeczności. Z kolei premier Mateusz Morawiecki przekazał w sobotę, że rząd nie zdecydował się jeszcze na otwarcie granic.
Podczas sobotniej konferencji premier Mateusz Morawiecki był pytany o możliwość zniesienia restrykcji dotyczących podróżowania za granicę. Obecnie granice zamknięte są do 3 maja, z możliwością przedłużenia. - Raczej wolimy zwiększać zakres swobód takich, jak chociażby uprawianie sportu, (...) czy odmrażanie gospodarki, które jest szalenie ważne dla utrzymania miejsc pracy i dla wzrostu gospodarczego w Polsce, niż sama prosta swoboda podróżowania. Jest ona niezwykle ważnym, oczywiście, prawem, ważnym elementem naszego życia, ale dzisiaj cały czas musimy podejmować trudne decyzje: coś za coś - przekazał premier.
Morawiecki przypomniał, że Polska "wdrożyła jako jedna z pierwszych, jeśli nie pierwsza w Europie, sanitarne kontrole graniczne".
Protesty
Mieszkańcy miejscowości przygranicznych domagają się z kolei zniesienia obligatoryjnej kwarantanny dla pracowników transgranicznych, a także umożliwienia przekazywania towarów przez granicę bez jej przekraczania i wskazanie konkretnej daty planowanego otwarcia granicy. Mieszkańcy Cieszyna (woj. śląskie) rozpoczęli protest około godziny 12 w sobotę. Po polskiej stronie wzdłuż Olzy spacerowało około 300 osób. Po stronie czeskiej było ich kilkudziesięciu. Protestujący mieli ze sobą transparenty z hasłami: "Chcemy do pracy!" oraz "Pozwólcie nam jechać do pracy i wrócić do domu!".
Uczestnicy po obu stronach Olzy – polskiej i czeskiej spacerowali w maseczkach zachowując dwa metry odstępy od siebie. Ze względów bezpieczeństwa nie było żadnych publicznych wystąpień.
W piątek wieczorem protesty odbyły się również przy niemieckich przejściach granicznych.
Mieszkańcy przygranicznych miast i gmin skrzyknęli się w internecie i pojawili się na kilkunastu polsko-niemieckich przejściach granicznych. Jak mówią, mają dość obostrzeń związanych z epidemią, bo uniemożliwiają im pracę za granicą. Protestujący m.in. w Słubicach, Zgorzelcu i Pojarowie domagali się od polskiego rządu ułatwień w ruchu granicznym.
- Chcemy otwarcia granic dla osób poruszających się po pograniczu – powiedziała Marta Szuster, która zorganizowała protest po niemieckiej stronie przejścia granicznego Rosówek-Rosow nieopodal Gryfina. - Oczywiście nie chodzi o robienie zakupów, tylko o pozwolenie dla osób, które muszą stale jeździć do pracy lub do szkoły - dodała.
Przekraczasz granicę, trafiasz na kwarantannę
Decyzją polskich władz, żeby ograniczyć rozprzestrzenianie się pandemii koronawirusa, od 27 marca br. każdy obywatel Polski powracający do kraju z zagranicy, musi poddać się 14-dniowej kwarantannie. Zdaniem mieszkańców terenów przygranicznych przepis zdestabilizował rytm życia osób, które muszą stale przekraczać granicę ze względów zawodowych lub rodzinnych.
- Coraz więcej osób otrzymuje wypowiedzenia umów pracy, ci którzy prowadzą swoje firmy w Polsce, a mieszkają w Niemczech nie mogą wrócić do domu i zmuszeni są wynajmować mieszkania w Polsce, co generuje dodatkowe koszty - brzmi fragment apelu, który organizatorzy umieścili w sieciach społecznościowych.
Przepisy utrudniły życie m.in. Marcina Przybysza. Ze względu na pracę w Schwerinie został w Niemczech i nie może odwiedzić swoich rodziców, którzy mieszkają w Polsce. - Są już w podeszłym wieku. Dzięki Bogu nie potrzebują stałej opieki, ale nie wszystko da się zorganizować zdalnie - mówił.
- Władze powinny wypracować model, który uspokoi mieszkańców pogranicza i nie doprowadzi do zduszenia tego wszystkiego, co tu powstało od czasu wejścia do strefy Schengen - podkreślił.
Protestowali z transparentami
W Słubicach – największym mieście na polsko-niemieckim pograniczu – zniesienia kwarantanny domagało się około stu osób, a po niemieckiej stronie Odry – we Frankfurcie nad Odrą – manifestacja zgromadziła kilkadziesiąt osób.
W Gubinie (woj. lubuskie) w manifestacji wzięło udział około 200 demonstrantów, a w sąsiednim Guben na drugim brzegu Nysy Łużyckiej około stu. W Kostrzynie nad Odrą po polskiej stronie granicy swoje niezadowolenie z obowiązkowej kwarantanny dla pracujących za granicą manifestowało około stu osób. Podobnie było w Łęknicy, gdzie spotkało się 150 manifestantów.
W Zgorzelcu (woj. dolnośląskie) w dwóch miejscach manifestowało około 300 osób po polskiej stornie i około stu po niemieckiej w sąsiednim Görlitz. Manifestacja była też w Porajowie, gdzie przyszło na nią około 40 osób.
- Leczymy się po niemieckiej stronie. Syn miał już dwa razy przekładany termin. Ja też nie mogę do lekarza pójść - mówiła jedna z protestujących kobiet.
- Jestem nauczycielką po niemieckiej stronie. Na co dzień mieszkam w Bolesławcu. Jadę do pracy 48 minut w jedną stronę i codziennie wracam do domu i tak od trzech lat. I chcę tak robić dalej. Denerwuje mnie, że muszę teraz wybierać między rodziną a pracą - tłumaczy kolejna protestująca.
W Rosówku (woj. zachodniopomorskie) protest odbył się po obu stronach granicy. Protestowało łącznie ponad sto osób.
Na transparentach trzymanych przez manifestantów można było przeczytać m.in. "Wpuśćcie nas do pracy. Wpuśćcie nas do domu", czy "Wpuśćcie nas do pracy bez kwarantanny". Jedno z dzieci po niemieckiej stronie trzymało transparent z napisem "Wpuśćcie moją nauczycielkę", na transparencie kobiety po polskiej stronie można było przeczytać "Wpuśćcie mnie do moich uczniów".
Jak poinformowała Joanna Konieczniak, rzeczniczka Nadodrzańskiego Oddziału Straży Granicznej manifestacje odbyły się w większości miast na polsko-niemieckiej granicy i przebiegły spokojnie, nie mając wpływu na ruch graniczny.
Potrzebny kompromis
Jedna z organizatorek strajków, powiedziała, że w obecnej sytuacji konieczny jest kompromis. - Naprawdę jesteśmy za tym, aby przestrzegać wszystkich nałożonych restrykcji i przepisów, które dotyczą koronawirusa. Zależy nam jednak na tym, żeby osoby mieszkające na pograniczu mogły przemieszczać się z domu do pracy, a dzieci chodzić do szkół, a osoby mieszkające po dwóch stronach mogły korzystać z lekarzy w sąsiednim kraju. Takich ludzi jest dużo na pograniczu – dodała Marta Szuster.
W podobnym tonie wypowiada się burmistrz Słubic. - Kontrolowany przepływ osób przez granicę, ale tylko w ważnych sprawach, takich jak praca, nauka czy opieka lekarska, powinien zostać zagwarantowany, ale potrzebna jest rzetelna ocena sytuacji epidemiologicznej po obu stronach Odry – uważa Mariusz Olejniczak, burmistrz granicznych Słubic.
Samorządowiec wysłał w tej sprawie pismo do Władysława Dajczaka, wojewody lubuskiego. "Wypracowanie rozwiązania łagodzącego skutki zamknięcia polsko-niemieckiej granicy z powodu koronawirusa jest aktualnie społecznie oczekiwane" – napisał i zwrócił się o zorganizowanie jak najszybciej spotkania, nawet w formie telerozmowy.
Źródło: TVN24/PAP