Po kłótni uderzył brata obuchem siekiery w głowę. Mężczyzna był oskarżony o usiłowanie zabójstwa. Sąd Apelacyjny w Poznaniu zmienił kwalifikację czynu i złagodził wyrok dla Kazimierza O. Rozstrzygnięcie jest prawomocne.
Kazimierz O. został w czwartek (17 listopada) skazany na karę pięciu lat więzienia. Wyrok wydany przez Sąd Apelacyjny w Poznaniu jest już prawomocny.
"Chwycił za siekierę i uderzył brata obuchem"
Do zdarzenia doszło 1 sierpnia zeszłego roku w Jastrzębowie w gminie Trzemeszno (woj. wielkopolskie). Na terenie gospodarstwa mieszkało trzech braci: Kazimierz i Andrzej, obaj kawalerowie - w jednym domu, zaś Zenon O. z żoną w drugim domu.
Według ustaleń śledczych, między 68-letnim Kazimierzem a 59-letnim Zenonem doszło do sprzeczki. - W pewnym momencie starszy mężczyzna chwycił za siekierę i uderzył brata obuchem - informował Andrzej Borowiak, rzecznik wielkopolskiej policji.
Poszkodowanego po reanimacji, w ciężkim stanie, zabrał do szpitala śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.
Sprawa trafiła do sądu
Prokuratura oskarżyła Kazimierza O. o usiłowanie zabójstwa brata, a także o kierowanie gróźb wobec bratanicy. Proces mężczyzny ruszył w kwietniu tego roku.
Kazimierz O. w sądzie nie przyznał się do zarzucanych mu czynów i odmówił składania wyjaśnień. W poprzednich wyjaśnieniach, odczytanych przez sąd, O. podkreślił, że od lat nie żyje w dobrych relacjach z bratem Zenonem i jego żoną. Opisując przebieg zdarzenia, podkreślał, że poszedł do warsztatu, w którym był Zenon O. Oskarżony miał krzyknąć coś do brata, doszło do sprzeczki. - On wyszedł do mnie z siekierą i tą siekierą machnął tak, że mnie zranił w lewe przedramię (…) ja się z tych nerwów cofnąłem do swojej drewutni, Zenek za mną nie szedł, on się cofnął do garażu, był mocno pijany. Ja z drewutni zabrałem swoją siekierę, pomiędzy warsztatem a drewutnią jest jakieś 10 metrów. Poszedłem do warsztatu, ale nie wchodziłem do środka, byłem zdenerwowany (…) Ja go uderzyłem, z tego co pamiętam tylko raz, i trafiłem go w głowę - mówił.
Dodał, że pobiegł wtedy do drugiego z braci, Andrzeja, by ten wezwał pomoc. Oskarżony wskazał także, że idąc po siekierę, "chyba chciałem pokazać bratu, że się nie wystraszyłem, że też mam siekierę i się go nie boję". - Nie celowałem w głowę, bo wiem, że uderzenie w głowę może człowieka zabić, moim zdaniem to był przypadkowy cios - tłumaczył.
Mężczyzna zaznaczył też, że to Zenon O. pierwszy go zaatakował siekierą i - jak stwierdził - też mógł paść ofiarą.
Czytaj też: Zaatakował brata siekierą, został skazany na rok więzienia. "W toku postępowania pogodzili się"
Trzeci z braci, 55-letni Andrzej O., w trakcie składania zeznań przed sądem podkreślał, że nie wie, co było powodem kłótni braci, ale - jak wskazał - konflikt pomiędzy nimi trwa kilka lat. - Moi bracia Kazimierz i Zenek żyli jak pies z kotem. Ja to w sumie do końca nie wiem, jaki jest powód tych konfliktów - mówił Andrzej O.
Błyskawiczny wyrok
Zaledwie po jednej rozprawie sąd okręgowy wydał wyrok. Uznał oskarżonego winnym obu zarzucanych mu czynów i wymierzył mu karę łączną ośmiu lat i sześciu miesięcy pozbawienia wolności. Sąd orzekł także zakaz wszelkiego kontaktowania się oskarżonego z pokrzywdzonym oraz bratanicą przez okres trzech lat oraz trzyletni zakaz zbliżania się do nich na odległość mniejszą niż 10 metrów. Sąd zobowiązał także oskarżonego do zapłacenia nawiązki na rzecz poszkodowanego w wysokości pięciu tysięcy złotych. Od nieprawomocnego wyroku odwołał się obrońca oskarżonego. Wskazał w apelacji, że w sprawie było wiele niejasności, które w jego opinii sąd pierwszej instancji rozpoznał na niekorzyść oskarżonego. Dodał, że w sprawie należałoby także rozważyć, czy działanie oskarżonego mieściło się w granicach obrony koniecznej. Obrona wniosła o uniewinnienie, ewentualnie o uchylenie wyroku sądu okręgowego.
Prokuratura wniosła z kolei o nieuwzględnienie apelacji i utrzymanie wyroku sądu okręgowego w mocy.
Sąd apelacyjny zmienił kwalifikację czynu
W czwartek prawomocny wyrok w sprawie wydał Sąd Apelacyjny w Poznaniu. Zmienił kwalifikację prawną czynu i uznał Kazimierza O. winnym spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, za co groziła mu kara pozbawienia wolności na czas nie krótszy niż trzy lata. Sąd zdecydował o tym, że za ten czyn odpowiednim wymiarem kary będzie pięć lat więzienia.
Jednocześnie odstąpił od wymierzenia kary za kierowanie gróźb wobec bratanicy, stwierdzając, że pokrzywdzona "na wypowiedziane wobec niej zniewagi odpowiedziała słowami wzajemnymi, wyzywając oskarżonego również słowami obelżywymi" i nie zostało dowiedzione, że realnie bała się spełnienia kierowanych do niej gróźb. Sędzia Marek Kordowiecki podkreślił w uzasadnieniu wyroku, że najistotniejszą kwestią w tej sprawie było ustalenie, z jakim przestępstwem mieliśmy do czynienia.
- Sąd pierwszej instancji przyjął, że prokurator miał rację, zarzucając oskarżonemu usiłowanie zabójstwa, natomiast w ocenie sądu apelacyjnego to rozumowanie sądu pierwszej instancji jest błędne i rację ma obrońca oskarżonego, wywodząc w apelacji, że absolutnie nie ma tu podstaw do przyjęcia takiego zamiaru oskarżonego - powiedział.
I dodał: - Należy zauważyć, że nie każde uderzenie siekierą, mimo że jest to bardzo niebezpieczne narzędzie, ma świadczyć o tym, że ten, kto uderza, chce kogoś zabić.
Jak podkreślił, gdyby przyjąć takie założenie, to również Zenonowi O., który wcześniej także użył siekiery, można byłoby taką kwalifikację czynu przypisać. Sędzia zwrócił też uwagę, że dzięki sprawcy Zenonowi O. w odpowiednim czasie udzielono pomocy. - Ta pomoc, dzięki tej właśnie reakcji oskarżonego - nikogo innego, bo nie było bezpośrednich świadków zdarzenia - spowodowała, że brat dzisiaj żyje (…) już te okoliczności wskazują, że oskarżony nie chciał zabić swojego brata i nawet nie godził się z jego śmiercią z uwagi na to jego natychmiastowe zachowanie po tym zdarzeniu - powiedział. Sędzia odnosząc się do zarzutu związanego z groźbami kierowanymi przez oskarżonego w kierunku bratanicy wskazał, że mimo, iż nie było żadnych świadków tych zdarzeń, to jak wynika z ustaleń sądu pierwszej instancji, do takich sytuacji dochodziło przez okres około 10 lat. - Skoro przez 10 lat praktycznie przy każdej wizycie Beaty A. w domu u swoich rodziców groził, że zabije ją, rodziców - to przez 10 lat, skoro Beata A. nic z tym nie robiła, nie okazywała żadnego niepokoju, bo i tak przyjeżdżała, wdawała się mówiąc bardzo kolokwialnie w pyskówki z oskarżonym, co wynika z zeznań jej sióstr, to nie ulega wątpliwości, że Beata A. nie obawiała się w żaden realny sposób spełnienia tych gróźb, a więc nie ma tutaj znamienia tego przestępstwa - podkreślił sędzia.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: trzemeszno24.info