Pięć lat spędził w szpitalu psychiatrycznym. Wyszedł na wolność, ale miał się dalej leczyć. Zamiast tego zapadł się pod ziemię. Sąd przez 11 miesięcy szukał Mateusza K. I znalazł. 17 maja br. kurator dostał zlecenie: spotkać się z K. Zlecenie przyjęte, ale niewykonane. Nie było kiedy. 19 maja Mateusz K. miał zgwałcić 9-letnią Sarę i związaną zamknąć w wersalce.
Biegli stwierdzili, że nie jest już niebezpieczny, więc po 5 latach opuścił szpital psychiatryczny. Nie wrócił do rodzinnych Gliwic. Został w Gorzowie Wielkopolskim, wynajął mieszkanie.
Tak 24-letni Mateusz K. zaczął nowe życie w zupełnie nowym miejscu. Bez sąsiadów, którzy znali jego przeszłość. I bez sądowych wezwań na terapię.
Nowe życie trwało 11 miesięcy.
Potem wszystko wróciło na stare tory.
Wolność i jedno małe "ale"
Mateusz K. w 2013 r. zaatakował 7-letniego chłopca. Najpierw "doprowadził go do innej czynności seksualnej", potem brutalnie pobił.
K. nie trafił jednak za kraty, bo biegli stwierdzili, że w chwili popełnienia przestępstwa był całkowicie niepoczytalny. Prokuratura nie mogła zrobić nic innego, jak złożyć wniosek o umorzenie postępowania.
Sąd Rejonowy w Gliwicach przychylił się do niego i orzekł: Mateusz K. będzie się leczył w szpitalu psychiatrycznym, a biegli lekarze co 6 miesięcy będą informować sąd o postępach w leczeniu.
K. najpierw leczył się w szpitalu w Branicach, potem w Rybniku, a na końcu w Gorzowie Wielkopolskim.
Po pięciu latach opuścił szpitalne mury.
Mógł to zrobić, bo według biegłych nie stanowił już zagrożenia. Stał się wolny.
"W opinii biegłych dalsze leczenie w warunkach szpitalnych nie jest konieczne, z uwagi na to, że uzyskano wystarczającą stabilizację stanu psychicznego. Zastosowane leczenie doprowadziło do poprawy stanu zdrowia. Biegli stwierdzili, że w aktualnym stanie zdrowia nie stanowi zagrożenia dla porządku publicznego" - oto treść opinii, którą otrzymał sąd.
- Opinia biegłych była jasna i jednoznaczna. Wynikało z niej, że Mateusz K. może opuścić szpital, dlatego sąd podjął taką decyzję. Kiedy decyzja się uprawomocniła, mężczyzna opuścił szpital - tłumaczy sędzia Agata Dybek-Zdyń, rzecznik Sądu Okręgowego w Gliwicach.
Było tylko jedno "ale": Mateusz K. na wolności miał się leczyć pod okiem specjalistów w Gliwicach.
Miał, ale tego nie zrobił.
19 maja 2019 roku miał zaatakować 9-letnią Sarę z Gorzowa Wielkopolskiego.
Najpierw ją zgwałcił, potem zakneblował i zamknął w wersalce.
Sąd: wykorzystaliśmy wszelkie narzędzia, by znaleźć Mateusza K.
Dlaczego się nie udało?
Awizo
Pierwsze wezwanie do stawienia się na terapię sąd wysłał do Mateusza K. 28 czerwca 2018 roku. Pocztę próbowano dostarczyć na jego gliwicki adres. Przesyłki jednak nie odebrano.
Drugie wezwanie. Awizo. Zwrotka do sądu.
Trzecie wezwanie. Awizo. Zwrotka do sądu.
Czwarte wezwanie. Awizo. I wciąż nic.
- W tej sytuacji sąd poinformował o sprawie drugi komisariat w Gliwicach. Poproszono funkcjonariuszy o sprawdzenie, czy K. przebywa pod wskazanym adresem w Gliwicach i dostarczenie mu wezwania na terapię – tłumaczy sędzia.
- W sprawie Mateusza K. sąd zwrócił się do nas 12 grudnia 2018 roku. Niespełna tydzień później funkcjonariusze poinformowali, że mężczyzna nie przebywa pod wskazanym adresem, a z informacji podanych przez jego rodzinę wynika, że Mateusz K. od 5 lat znajduje się w szpitalu psychiatrycznym w Gorzowie Wielkopolskim - mówi TVN24 podinsp. Marek Słomski, rzecznik gliwickiej policji.
Sąd sprawdził te informacje. Ale w szpitalu nikt nie widział K. od dnia, gdy ten go opuścił. Pudło.
Piąte wezwanie do K. Awizo. Zwrotka.
I druga prośba do policji: trzeba ustalić adres zamieszkania Mateusza K. i dostarczyć mu wezwanie na terapię.
- Drugie pismo wpłynęło do komisariatu 17 kwietnia 2019 roku. Sąd ponownie poprosił, by poprzez wywiad sprawdzić, czy Mateusz K. przebywa w miejscu zamieszkania w Gliwicach. Pojawił się również dopisek, że mężczyzna nie przebywa już w szpitalu – dodaje Słomski.
Tydzień później policjanci już wiedzieli, że K. nie ruszył się z Gorzowa Wielkopolskiego. Wynajął tam nawet mieszkanie. – Przesłaliśmy do sądu adres tego mężczyzny i na tym nasze działania się zakończyły – dodaje Słomski.
17 maja br. Sąd Rejonowy w Gliwicach zwrócił się do gorzowskiego kuratora sądowego. Ten miał złożyć wizytę K. i złożyć pełen raport w tej sprawie.
Ustalanie adresu przebywania osób poszukiwanych w różnych sprawach to duża część spraw, które prowadzimy. W tym momencie nasi policjanci z Gliwic poszukują 1200-1250 osób. Zazwyczaj w ciągu roku udaje nam się skutecznie zakończyć około 650 takich spraw. podinsp. Marek Słomski, rzecznik gliwickiej policji
"Próbował ją rozwiązać, po policzkach płynęły mu łzy"
Kurator nie zdążył zająć się sprawą Mateusza K.
Za to 19 maja w mieszkaniu 24-latka przy ul. Małopolskiej pojawiła się policja. Nieoznakowany radiowóz nie przyjechał tam, by wręczyć mężczyźnie wezwanie na terapię. Funkcjonariusze przyjechali, bo o pomoc poprosiło ich dwóch nastolatków.
Jeden z nich szukał swojej 9-letniej siostry. Wiedział, że dziewczynka miała tego dnia odwiedzić Mateusza K. 24-latek był przyjacielem ich rodziny. Bywali u niego nieraz.
- Poszliśmy na Małopolską i nasłuchiwaliśmy pod drzwiami. Nie było słychać nic przez jakąś minutę, więc pomyśleliśmy, że jej tutaj nie ma. Mieliśmy iść dalej, ale wtedy wydobył się taki krótki krzyk Sary. Wezwaliśmy służby, żeby otworzyły to mieszkanie - opowiadał Uwadze TVN Olaf.
- Widok, który zastali policjanci, był przerażający nawet dla funkcyjnych z 25-letnim stażem. Miałem okazję rozmawiać z kolegą z wydziału kryminalnego komendy miejskiej, który trzymając tę dziewczynkę na rękach, próbował ją uwolnić z tych wszystkich sznurów. Po policzkach płynęły mu łzy – mówił nadkom. Marcin Maludy, rzecznik lubuskiej policji.
9-latka natychmiast trafiła do szpitala.
Podejrzanego Mateusza K. zatrzymano jeszcze tego samego wieczoru. Przebywa w areszcie. Został objęty "szczególną kontrolą - jest cały czas monitorowany".
- Są poważne wątpliwości co do stanu psychicznego Mateusza K. Trwa zbieranie jego pełnej dokumentacji medycznej. Kiedy będziemy mieć już wszystkie materiały, powołamy dwóch biegłych psychiatrów oraz biegłego seksuologa, którzy ocenią stan zdrowia Mateusza K. To oni też zdecydują, czy wystarczy im jednorazowe badanie, czy konieczna będzie dłuższa obserwacja. W tym drugim przypadku zgodę musi wydać sąd. Od opinii biegłych zależy, czy podejrzewany będzie mógł odpowiadać przed sądem - tłumaczy TVN24 prokurator Bolesław Lendzion, który prowadzi to postępowanie.
X nie przychodzi na terapię. Rozwiązanie? A i B
- Skierowanie na terapię ma sens tylko wtedy, gdy osoba, którą się do tego zobowiązuje, rozumie sens leczenia i chce współpracować. To szansa, którą daje sąd - tłumaczy sędzia Jakub Kościerzyński z Sądu Rejonowego w Bydgoszczy oraz przewodniczący Zespołu ds. Prawa Karnego Stowarzyszenia Sędziów Polskich "Iustitia".
Sprawdziliśmy, jakie możliwości ma sąd, by skontrolować, czy osoba uczestniczy w terapii i wyegzekwować leczenie.
Załóżmy, że X leczy się w zamkniętym szpitalu. Lekarze widzą postęp. Sporządzają opinię, w której rekomendują zakończenie leczenie w zamknięciu. Sąd na podstawie tej opinii uchyla wcześniejsze orzeczenie, ale zobowiązuje X do udziału w psychoterapii.
Ośrodek: wyznaczony przez sąd.
Termin: najbliższy możliwy w placówce finansowanej przez Narodowy Fundusz Zdrowia.
Czas oczekiwania: tyle, ile trzeba - jest kolejka.
Czas trwania spotkań: terminy i sposób leczenia określi lekarz podczas pierwszej wizyty.
Co dalej?
- Sąd sprawdza, czy X stawił się do wskazanej placówki. Jeśli tak, to co jakiś czas dopytuje prowadzącego leczenie o to, jak przebiega terapia i w jaki sposób została zorganizowana (częstotliwość spotkań - przyp. red.). Prosi również o wskazanie, czy są jakieś efekty - mówi sędzia Kościerzyński.
To optymistyczny scenariusz, bo zakłada dobrą wolę X. Co, gdy delikwent wyjdzie na wolność, ale na terapię się nie stawi - tak jak Mateusz K.? Zaczyna się dociekanie, dlaczego X się nie pojawił.
Wezwania są ponawiane – tak jak zrobił to gliwicki sąd.
- Nigdzie nie jest określone, ile razy takie wezwanie powinno się skierować, więc zależy to od sędziego – tłumaczy Kościerzyński.
X nie stawia się na terapię przez kilka miesięcy. Nie odbiera poczty. Nie wiadomo, co się z nim dzieje. Co teraz?
- Nie można kogoś zmusić do leczenia poza wyjątkowymi sytuacjami, gdy ktoś zagraża sobie lub bezpieczeństwu innych ludzi. Sąd nie może kazać policji siłą zaciągnąć kogoś do lekarza. To by było złamanie konstytucyjnej zasady ochrony godności człowieka - mówi Kościerzyński.
W tej sytuacji wyjścia są dwa:
A. Sąd może skierować pismo do policji o wszczęciu postępowania za niestawiennictwo do placówki, ale nie za brak leczenia. Grozi za to kara grzywny lub ograniczenia wolności do 2 lat.
B. Sąd może zdecydować o powrocie X do szpitala pod warunkiem, że jego zachowanie w ciągu trzech lat od zakończenia terapii wskazuje, że X może ponownie dopuścić się podobnych czynów.
- Takie orzeczenie zapada dlatego, że X dostał szansę od sądu na określonych warunkach, ale ich nie spełnił. Trzeba jednak pamiętać, że sąd może zastosować tylko środek zabezpieczający, który już wcześniej orzekł - wyjaśnia sędzia.
Remedium
Nie można X zmusić do leczenia.
Nie można za X wysłać policjantów, którzy będą śledzić każdy jego ruch.
Nie można przewidzieć, jak osoba, która leczyła się psychiatrycznie, zachowa się na wolności.
Nie można ocenić, czy i w którym momencie może nastąpić nawrót choroby.
To co można zrobić?
- Prawo karne nie jest remedium na wszystkie problemy społeczne. Ustawodawca może zakazywać różnych rzeczy. Tylko gdzie jest granica? Łatwo jest zakazywać i karać, ale to wskazuje na pewną słabość państwa. Moim zdaniem trzeba opracować odpowiedni system leczenia i zarazem prowadzić edukację ukierunkowaną na zrozumienie potrzeby poddania się terapii - dodaje Kościerzyński.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: aa/i/gp / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: Lubuska Policja