Benedyktyńska robota - tak o rozwiązaniu zagadki śmierci 39-letniej Natalii z Gortatowa pod Poznaniem mówi dziennikarz "Gazety Wyborczej" Piotr Żytnicki, który dotarł do ustaleń śledczych. Według niego kobieta przed śmiercią zostawiła wskazówkę, według której jeśli coś miałoby się jej stać, o zbrodnię należy podejrzewać jej męża. W trakcie pracy nad sprawą funkcjonariusze usypiali czujność mężczyzny, zarządzając poszukiwania w zupełnie innym miejscu niż to, w którym pracowali śledczy.
Zaginięcie 39-letniej Natalii zgłosił w sobotę 15 czerwca jej mąż, Adam R. Ostatni raz kobieta była widziana w piątek w Gortatowie pod Poznaniem. Jako ostatnia miała z nią kontakt siostra.
W poszukiwaniach brało udział około stu funkcjonariuszy i wyszkolone psy. W środę 19 czerwca około 10 kilometrów od domu odnaleziono ciało kobiety. Zwłoki znajdowały się w okolicy Jeziora Kowalskiego. Podczas prac policjanci wykorzystali skaner 3D, który pozwolił na precyzyjną dokumentację.
Tego samego dnia, w uzgodnieniu z Prokuraturą Okręgową w Poznaniu, policjanci zatrzymali męża zaginionej 39-latki. 60-letni informatyk przyznał się do zabójstwa Natalii.
Jak nieoficjalnie ustalił dziennikarz "Faktów" TVN Dariusz Łapiński, 39-latka półtora roku temu rozstała się z mężem, ale ciągle razem z nim mieszkała. Chciała wnieść pozew o rozwód i odejść od męża z dzieckiem. Zaproponowała mężczyźnie sprzedaż domu i za te pieniądze sugerowała zakup dwóch osobnych mieszkań.
Natalia przed śmiercią zostawiła wskazówkę
Kulisy poszukiwań kobiety poznał dziennikarz "Gazety Wyborczej" Piotr Żytnicki, który opisał sprawę w artykule i opowiedział o swoich ustaleniach na antenie TVN24. Reporter przekazał, że 39-latka mówiła swojemu nowemu partnerowi (wcześniej pokazała mężowi pozew rozwodowy), z którym spotykała się od około miesiąca, że obawia się swojego męża. Skarżyła się na złe samopoczucie, podejrzewała nawet, że mąż ją podtruwa. Nie poszła jednak na policję. Nowy partner 39-latki przekazał funkcjonariuszom te informacje, które okazały się cenną poszlaką.
Wielkopolscy policjanci dotarli też do koleżanki kobiety, która pracowała z nią w centrum Poznania. - Okazało się, że pani Natalia przed śmiercią zostawiła w biurze dwa dokumenty: kopertę z testamentem, w którym wszystko zapisuje swojemu 10-letniemu synowi, a męża pomija. Zostawiła również drugą kartkę, w której napisała, że jeżeli coś jej się stanie, to należy podejrzewać męża - zrelacjonował dziennikarz.
Czytaj też: Nagie ciało kobiety w centrum miasta. Po zbrodni "zabrali jej pieniądze z portfela i poszli dalej pić"
Piotr Żytnicki zaznaczył, że policja skupiła się nie tylko na poszukiwaniach, ale też na zabezpieczeniu jak największej liczby dowodów w jak najkrótszym czasie. Chodziło między innymi o billingi, zapisy korespondencji, dane o logowaniach telefonów i zapisy monitoringu, które okazały się szczególnie pomocne w poszukiwaniach. Dzięki nim funkcjonariusze - jak zaznaczył reporter "GW" - dowiedzieli się, że mąż poszukiwanej kłamał, jakoby miał nie opuszczać domu w noc zaginięcia 39-latki.
- Policja wykonała ogromną pracę, docierając do tych wszystkich nagrań, i dzięki temu udało się wypatrzeć na nich samochód należący do pani Natalii, który około godziny 2 w nocy jedzie w kierunku Jeziora Kowalskiego - podkreślił Żytnicki.
Usypiali czujność męża 39-letniej Natalii
Na tym etapie funkcjonariusze wiedzieli już, że 60-latek kłamie. Podejrzewali, że zamordował swoją żonę. W związku z wysokimi temperaturami musieli działać szybko, by zabezpieczyć do badań ciało 39-latki i ustalić przyczynę zgonu. Zwłoki z widocznymi oznakami duszenia udało się odnaleźć w piątym dniu poszukiwań. Niedługo potem zatrzymali mężczyznę.
- Policjanci nie chcą tego potwierdzić, ale prawdopodobnie obserwowali tego mężczyznę, bo obawiali się, że kiedy zorientuje się, że policja "siedzi mu na plecach", może chcieć uciec albo skrzywdzić inne osoby, 10-letniego syna albo swoją blisko 90-letnią matkę, z którą ta rodzina mieszkała - skomentował dziennikarz "GW". - Mężczyzna był zaskoczony, do końca był przekonany, że poszukiwania jego żony prowadzi miejscowy komisariat. Prawdopodobnie był przekonany o tym, że uda mu się uniknąć odpowiedzialności - dodał reporter. W rzeczywistości jednak zagadkę rozwiązywali funkcjonariusze z wydziału poszukiwań i identyfikacji osób Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu.
Żytnicki dodał, że mundurowi próbowali zmylić męża, "usypiali jego czujność". - Kiedy już wiedzieli, w jakim kierunku pojechał, zarządzono poszukiwania z użyciem m.in. motorówki w zupełnie innym miejscu, znacznie bliżej domu zaginionej pani Natalii, po to, żeby mąż miał przekonanie, że policja szuka nie w tym miejscu, gdzie rzeczywiście znajduje się ciało (...). W tym czasie po cichu policjanci działali już w zupełnie innym miejscu - powiedział Piotr Żytnicki, zwracając uwagę na "benedyktyńską robotę" i "kolosalny wysiłek" policjantów.
- Policjanci składali ten obraz z bardzo małych puzzelków. Udało się ustalić, że w nocy, kiedy mężczyzna zamordował swoją żonę, wywiózł do lasu i tam porzucił, rano pojechał do miejscowej piekarni po bułki. Co charakterystyczne, ekspedientki pamiętały go jako stałego klienta, że bywał niemiły, opryskliwy, wybrzydzający, a tego dnia zachowywał się zupełnie inaczej. Był rozluźniony, bardzo miły, bardzo uśmiechnięty. To też była poszlaka - zaznaczył Żytnicki.
Podejrzane było też to, że 60-latek podawał tylko szczątkowe informacje dotyczące swojej żony. Z jednej strony zgłosił jej zaginięcie i wykazywał troskę, a z drugiej nie angażował się za bardzo w poszukiwania i mówił, że nie interesuje się życiem swojej żony. Jego relacje mijały się też z ustaleniami policji.
Źródło: TVN24, "Gazeta Wyborcza"
Źródło zdjęcia głównego: Wielkopolska policja, TVN24