W gorączce przedświątecznych zakupów trzeba było uważać na fałszerzy masła. Bombkami wielu gardziło, bo to niemiecki wymysł. Potem przyszła pora na nową tradycję - karpia na każdym polskim stole. Polacy godzinami stali w kolejkach po cytrusy i wyroby czekoladopodobne, które akurat rzucono w samie.
Przed Polakami wyjątkowo drogie święta Bożego Narodzenia. - Wydamy 200 złotych więcej niż w ubiegłym roku, ale produktów w tych zakupach, które zrobimy na święta, będzie co najmniej jeszcze jedna piąta mniej. Towar dowolny ma cenę wyższą od ubiegłorocznej o 20, 25 czy 30 procent, nie mówiąc o oleju, gdzie wzrost jest o 100 procent - wyjaśniał Faktom TVN prof. Marian Noga, ekonomista, były członek Rady Polityki Pieniężnej.
Dziś zastanawiamy się, czy na wszystko starczy nam pieniędzy. W PRL martwiliśmy się raczej, czy wszystko dostaniemy.
Gorączka przedświątecznych zakupów to norma. Niezależnie od czasów, kolejki w sklepach były zawsze.
Karp? W II RP się go nie jadło
Dzisiaj na wigilijnym stole króluje karp. Przed II wojną światową taki widok wcale nie był oczywisty. Wówczas zakup ryby uznawany był za rozrzutność. Inna sprawa, gdy samemu się ją złowiło... Na stołach częściej można było znaleźć tańsze śledzie niż drogie karpie, wówczas jeszcze nie tak popularne jak dziś.
Spiżarnie w domach w międzywojennej Polsce świeciły raczej pustkami. W kraju panowała bieda, która pogłębił jeszcze kryzys gospodarczy lat 30. XX wieku.
Bojkot bombek
Ale i tak gdzieś trzeba było zrobić przedświąteczne zakupy. Te robiono głównie na targach, na których można było kupić zarówno jedzenie, jak i upominki i ozdoby.
Szklane bombki kupowano niechętnie - przez lata uznawano je za wymysł niemieckiej kultury. Także lampki świąteczne nie były wtedy tak popularne jak dzisiaj. Królowały świeczki, które wieszano na choinkach na specjalnych podstawkach. Efekty były takie, że w niejednym domu świąteczne drzewko stawało w ogniu.
Krakowianie robili zakupy na Rynku Głównym. A furorę robiły tu krakowskie szopki.
Warszawiacy najchętniej odwiedzali Halę Mirowską. Uważać trzeba było jednak na oszustów. W 1933 roku "Dziennik ABC" ostrzegał: "w okresie przedświątecznym ukazały się na rynku warszawskim osełki margaryny, imitującej masło. W fałszowaniu masła przoduje dzielnica północna miasta z targowiskiem na pl. Mirowskim i na pl. Kercelego na czele. Kontrolerzy Miejskiego Instytutu Higienicznego zatrzymali kilkunastu karygodnych fałszerzy".
Pod choinkę kupowano najczęściej słodycze. Na książki mało kogo było stać.
Nowa świecka tradycja
W Hali Mirowskiej i pod nią warszawiacy zakupy robili także w PRL. Nabyć tu mogli m.in. karpie, które za sprawą ministra przemysłu i handlu Hilarego Minca stały się pozycją obowiązkową na wigilijnym stole.
Skąd taka nagła popularność tej ryby? Gdy po II wojnie światowej flota rybacka była zrujnowana, świeża ryba była luksusem. Minc wpadł wtedy na pomysł, by masowo zarybić stawy na hodowle karpia i wylansować propagandowe hasło: "Karp na każdym wigilijnym stole".
Karpie sprzedawano z wielkich ciężarówek, w których znajdowały się duże "baseny" z częściowo zamarzniętą wodą, bo święta były wówczas z reguły mroźne. - Nikt nie myślał wtedy o "dramacie ryb", które były przechowywane w fatalnych warunkach. Okropnie to wyglądało, ta częściowo zamarznięta woda, z której się te karpie wyciągało. Oczywiście jak po wszystko były monstrualne kolejki. Stało się w nich z własnym wiaderkiem, do którego wrzucano rybę. Ale trzeba było uważać, bo czasem były bardzo żywotne, potrafiły wyskoczyć na jezdnię i trzeba było za nimi gonić. Karpie po przyniesieniu do domu trzymano w wannie, dlatego często mycie się do Wigilii było utrudnione - mówił Marek Stremecki z Muzeum Historii Polski..
Bywało, że karp był jedynym "mięsem" na świątecznym stole. Nie wszystkim bowiem udawało się dostać upragnione mięso.
Towar wystany
Zaopatrzenie sklepów to był jeden z najważniejszych tematów w grudniu. Miało być lepsze niż w ciągu roku. Ale i tak problemy były z nim zawsze. Oprócz mięsa brakowało między innymi choinek i cytrusów.
- Warto pamiętać, że lodówka, zwłaszcza do początku lat 70., wcale nie była standardowym wyposażeniem mieszkania. To był dosyć drogi sprzęt, a poza tym niewielki, w związku z czym wszelkie zakupy na święta były dokonywane w okresie bezpośrednio przedświątecznym - zauważa dr Andrzej Zawistowski ze Szkoły Głównej Handlowej.
Z myślą o pracujących organizowano tzw. handlowe niedziele (w PRL handel w niedzielę z reguły nie funkcjonował). - Najczęściej była to ostatnia niedziela przed świętami. To miało pozwolić ludziom pracy bez zwalniania się i opuszczania miejsca pracy zrobić w przedświąteczny weekend – chociaż tej nazwy wówczas nie używano – zakupy z myślą o świętach - mówił Zawistowski.
Transport kontrolowany
Pomarańcze sprowadzano z zaprzyjaźnionej Kuby, winogrona - z bratniej Jugosławii.
- Już na długo przed świętami otrzymywaliśmy wiadomość, którą PAP dystrybuował, że płynie do Polski statek z cytrusami i wszyscy śledzili, gdzie już się znajduje. Kiedy statek dopływał, pokazywano to w kronice filmowej i w telewizji, podobnie jak samochody, które wiozły w Polskę te pomarańcze, mandarynki, cytryny. Pochodziły one przeważnie z krajów zaprzyjaźnionych, głównie z Kuby - powiedział Stremecki.
Zamiast czekolady królowały wyroby czekoladopodobne.
Poprawa w dostępie do towarów nastąpiła dopiero w latach 70. XX wieku, w epoce Edwarda Gierka.
Na krótko - problemy wróciły już w 1976 roku. Zaczęła się reglamentacja towarów. Najpierw strajk w Radomiu po drastycznej podwyżce cen, potem stan wojenny.
- Pojawiły się kartki przede wszystkim na mięso i na wędlinę, a także, choć rzadziej, na masło czy margarynę. Oczywiście od 1976 roku funkcjonowały także kartki na cukier. Sprzedaż reglamentowana dotyczyła więc najpotrzebniejszych produktów – mięsa oraz masła, margaryny i cukru do wypieków, bez których nie mogło być świąt - wspomina Zawistowski.
Ekstra przydział
Przed świętami zakłady pracy dostawały tzw. towary ekstra, które rozdawano wśród pracowników. - W 1980 roku jako początkujący dziennikarz byłem na zebraniu gdańskiej Solidarności, wtedy najważniejszej części związkowej w Polsce. Było ono poświęcone rozprowadzaniu właśnie tych towarów, którymi była szynka, mak czy słodycze. Pamiętam, że była długa debata, z kłótnią włącznie, by dobrze rozdzielić te dobra. Ich dystrybucja była często zresztą zupełnie przypadkowa. Bo o ile szynka czy słodycze były ogólnie pożądane, to z innymi towarami bywało różnie - opowiadał Stremecki.
Wspominał też kuriozalną sytuację z Tarnowa, gdzie m.in. był ekstra przydział na żyletki. - Na chybił trafił, losowo je rozdysponowano i tak trafiły do sióstr urszulanek. Napisały one potem pismo do urzędu wojewódzkiego, czy mogłyby dokonać wymiany tych żyletek na czekoladę czy inny artykuł spożywczy. Także te towary nie zawsze były dystrybuowane z głową. Przed świętami rzucano oczywiście także nieco więcej towarów do sklepów, by kronika czy telewizja mogła nagrać, jak wiele dóbr czeka na rodaków przed swiętami - relacjonował.
W 1984 roku, trzy dni przed wigilią, Dziennik Telewizyjny informował o coraz większych kolejkach w sklepach.
- Klienci faktycznie chcą kupować przed świętami szynkę, baleron bądź też polędwicę, jednak produkcja tych artykułów jest ograniczona - mówił Adam Karabasz, dyrektor Powszechnego Domu Towarowego Centrum we Wrocławiu.
Klienci skarżyli się, że do sklepów trafiają 3-4 szynki, a chętnych na nie jest nawet 50 osób. Brakowało też śledzi czy cytrusów.
Dziennik zauważył też, że warszawski sklep "Kijowianka" sieci "Społem" przed świętami pomyślał o niepełnosprawnych. "Dla ludzi kalekich sklep ten organizuje dostawę artykułów świątecznych do domów".
Żytnia z Pewexu
Dużą popularnością cieszyły się wtedy Pewexy. - Były to sklepy, w których sprzedawano za obce waluty polskie towary. Pewexy były po to, by od obywateli, którzy mieli waluty - od rodziny z Zachodu, z pracy "na czarno" czy na tzw. saksach, te waluty wyciągnąć. Władza ludowa, która była bez przerwy zadłużona musiała jakoś zbierać te pieniądze od obywateli. I te towary, które powinny normalnie być w sklepach - dobra herbata, mydło, czekolada, lepsze alkohole - były tylko w Pewexach. Oczywiście przez cały rok miały one powodzenie, ale na święta było ono wyjątkowo duże, bo chciano kupić produkty, które można było dać komuś pod choinkę - opowiadał Stremecki.
- Rzeczą charakterystyczną było to, że około 60 procent sprzedawanych tam towarów było rodzimej produkcji. Największą popularnością cieszyła się wódka Żytnia - zauważył Zawistowski.
Źródło: TVN 24 Poznań, PAP
Źródło zdjęcia głównego: NAC