Maciej Zientarski nie wymaga już intensywnej opieki medycznej. Jak nieoficjalnie dowiedział się TVN24, dziennikarz motoryzacyjny, który miesiąc temu rozbił się Ferrari przy ul. Puławskiej w Warszawie, zostanie przeniesiony z oddziału intensywnej terapii na oddział rehabilitacji.
Pacjent w dalszym ciągu jest nieprzytomny. Od czasu wypadku przebywa w szpitalu Dzieciątka Jezus w Warszawie.
Tymczasem "Dziennik" napisał, że Zientarski nie miał prawa poruszać się samochodem, w którym doszło do wypadku. Czerwone Ferrari Modena należało do byłego wiceszefa Orlenu Pawła Szymańskiego. Finansista zostawił je na posesji Zientarskiego, a ten miał je tylko sfotografować. Nie było mowy o jeżdżeniu, czy testowaniu.
Pan Zientarski miał zrobić zdjęcia auta, natomiast nie było mowy o żadnym testowaniu lub jeżdżeniu. Katarzyna Dobrzańska, prokurator
Szymański: Ja nie miałem odwagi do niego wsiąść
Paweł Szymański, finansista, były wiceprezes PKN Orlen, a prywatnie motoryzacyjny pasjonat potwierdza informacje gazety co do tego, kto był właścicielem czerwonej modeny: - Rzeczywiście miał je sfotografować i tylko o tym rozmawialiśmy. Rozważaliśmy też moje wejście do firmy Maćka, która zajmuje się motoryzacyjnymi eventami dla biznesmenów. Auto mogłoby być moim wkładem, albo Maciek by je spłacił. Szczegóły nie były jeszcze doprecyzowane - mówi w rozmowie z gazetą.
Rzeczywiście miał je sfotografować i tylko o tym rozmawialiśmy. W tej chwili i tak najważniejsze jest jego zdrowie. Paweł Szymański
Zaznacza jednak, że w tej chwili najważniejsze jest jednak zdrowie kolegi. - Na resztę przyjdzie jeszcze czas - dodaje. "Dziennik" pisze też, że Szymańskiemu nie udało się nawet przerejestrować auta na siebie. W chwili wypadku Ferrari miało poznańskie numery rejestracyjne. Finansista nie spieszył się bo, jak mówi gazecie, trochę obawiał się mocy maszyny.
Chociaż wiele wskazuje na to, że feralnego dnia za kierownicą wartego blisko 100 tysięcy euro auta siedział syn innego dziennikarza motoryzacyjnego Włodzimierza Zienatarskiego, to nadal nie można tego powiedzieć na 100 procent. - Na razie tylko jeden z przesłuchanych świadków wskazuje, że kierowcą była właśnie ta osoba (Maciej Zientarski). Inni nie byli w stanie tego potwierdzić - potwierdza prokurator Dobrzańska.
Co stało się 27 lutego?
Tego dnia czerwone Ferrari 360 modena, pędząc z prędkością blisko ponad 200 km/h uderzyło o betonowy filar wiaduktu na warszawskim Mokotowie. W spalonych szczątkach samochodu znaleziono zwłoki dziennikarza "Super Expressu" Jarosława Zabiegi. Maciej Zientarski wciąż w bardzo ciężkim stanie leży w szpitalu.
Biegli ciągle badają przyczyny wypadku. Wiadomo, że przed kraksą w miejscu, gdzie można jeździć z prędkością do 50 km/h, samochód jechał dużo za szybko. Kierowca stracił panowanie nad autem, kiedy Ferrari wyskoczyło na dużym garbie na jezdni.
Źródło: TVN24, "Polska"
Źródło zdjęcia głównego: otomoto