|

Boniek: mnie nie można przestraszyć

Zbigniew Boniek
Zbigniew Boniek
Źródło: Matteo Ciambelli/NurPhoto/Getty Images

My w Polsce generalnie lubimy ścinać głowy ludziom, którzy są znani. Próba wmontowania mnie w jakąś aferę to jest tragikomedia, z którą nie mam absolutnie nic wspólnego. Nic złego nie zrobiłem. Jestem absolutnie spokojny - mówi w rozmowie z tvn24.pl Zbigniew Boniek, prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Trzy tygodnie temu, 10 września, do siedziby PZPN weszło CBA. Z dokumentów, które przedstawili agenci, wynikało, że wykonywali czynności w ramach śledztwa dotyczącego tzw. afery melioracyjnej na Pomorzu Zachodnim. Do dziś prokuratura nie wyjaśniła, jaki związek z tą aferą ma piłkarska centrala.

O przeszukaniach w siedzibie PZNP, brzemiennym w skutkach tweecie, relacjach z politykami, o tym, czy premier odbiera od niego telefony i o tym, jak trener Jerzy Brzęczek radzi sobie z presją, Zbigniew Boniek opowiada w rozmowie z reporterem tvn24.pl Szymonem Jadczakiem.

Szymon Jadczak: Gdzie pan był, gdy CBA weszło do PZPN?

Zbigniew Boniek: We Włoszech. Obudziłem się rano. Zobaczyłem, że mam kilka nieodebranych telefonów od współpracowników. Oddzwoniłem i dowiedziałem się, że CBA weszło do Polskiego Związku Piłki Nożnej i do naszych pracowników o 6 rano. Byli [agenci - red.] w domu m.in. u sekretarza generalnego Macieja Sawickiego. 

Nikt nie jest podejrzany, nikt nie ma żadnych zarzutów. Dostaliśmy tylko informację, że na podstawie śledztwa w sprawie jakiejś afery melioracyjnej, anonimowych świadków i jakiegoś donosu, coś takiego się stało. W ciągu ośmiu lat bycia prezesem kilka razy byłem na policji i ustosunkowywałem się do tych donosów. Doskonale wiemy, skąd są te donosy. Piszą je ludzie przegrani, których piłka odtrąciła. Nagle ktoś doszedł do wniosku, żeby zrobić z nich użytek. 

Żeby było jasne, ja do CBA nie mam żadnych zastrzeżeń, oni wykonują czyjeś polecenia. Chociaż forma, w której je wykonywali, jest nie do końca zrozumiała. Wchodzenie o 6 rano do ludzi, którzy nie mają żadnych zarzutów, którzy nic złego nie zrobili, wchodzenie z pistoletami za pasem do największego polskiego związku, który w ciągu ośmiu lat rozwinął polską piłkę w sposób nieprawdopodobny, trudno zrozumieć.  

Gdyby CBA lub prokuratura się do nas zwróciły, że chcą dokumenty dotyczące tego i tego, to byśmy je dali, bo nie mamy nic do ukrycia. 

Dla mnie to nie jest rzecz normalna. Mogę nad tym tylko ubolewać, bo to są działania, które nie są nikomu potrzebne. Przecież nas pod względem wydawania pieniędzy państwowych kontroluje Ministerstwo Sportu, NIK, urzędy skarbowe. Nie wydaje mi się, że potrzeba do tego CBA. Może chodziło o to, żeby się pokazać, kogoś przestraszyć. 

Przestraszyli pana?

Mnie nie można przestraszyć z prostej przyczyny. Nic złego nie zrobiłem. Jestem absolutnie spokojny. Oczywiście każdemu można wizerunek zniszczyć, widzę co się dzieje dookoła. Ale specjalnie się tym nie przejmuję. My w Polsce generalnie lubimy ścinać głowy ludziom, którzy są znani. Próba wmontowania mnie w jakąś aferę to jest tragikomedia, z którą nie mam absolutnie nic wspólnego. 

CBA spędziło u was dwa dni. Co zabrali?

Wszystko. Wszystko to, co chcieli, zabrali. Myśmy im oporu nie stawiali.

Całą zawartość waszych serwerów?

Wszystko od a do zet.

Główny oskarżony w aferze melioracyjnej to senator Stanisław Gawłowski. Znacie się?

Nie byłem z nim na żadnej kolacji, spotkaniu, obiedzie. Znam go jak każdego innego polityka. Krąży w sieci zdjęcie, gdy jako zarząd PZPN jedziemy pociągiem z Krakowa z jakiegoś meczu. Jestem na nim z panem Gawłowskim. I mnie pytają, kto to zdjęcie robił. No, zrobił to zdjęcie facet z PiS, który też tam był i z którym potem pół godziny gadałem. 

Nie robił pan żadnych interesów z senatorem Gawłowskim?

Jakie ja miałem robić interesy z panem Gawłowskim? Z żadnym politykiem nie robiłem jakiegokolwiek interesu, z żadnym. Mnie polityka nie interesuje. Prywatnie jestem liberałem, który stawia na to, żeby ludziom się dobrze żyło, żeby kraj był bezpieczny. Natomiast nie jestem żadnym zwolennikiem jednego czy drugiego ugrupowania. 

Zna pan Łukasza Bednarka? Miał on zawierać z PZPN umowy, których szukało CBA.

Niech szukają. Łukasz Bednarek dla nas był sędzią piłkarskim, który piął się po drabinie piłkarskiej. W pewnym momencie zobaczyliśmy, że im wyżej idzie, tym ma więcej trudności. Dlatego przestał sędziować mecze. 

Żadna inna aktywność pana Łukasza Bednarka pozapiłkarska mnie nie interesuje. PZPN nie prowadzi żadnych lewych interesów z nikim. Może kiedyś prowadził, ale odkąd jestem prezesem, nie prowadzi i nie będzie prowadził lewych interesów z nikim.

W postanowieniu prokuratury czytamy, że szukali umów fundacji pana Bednarka z PZPN.

Zapytałem sekretarza generalnego, czy mieliśmy jakiekolwiek stosunki zawodowe z fundacją pana Bednarka, powiedziano mi, że nie było żadnych interesów. 

Z jednej strony w postanowieniu prokuratura żąda umów pomiędzy PZPN, a firmą Mikrotel należąca do pana brata, z drugiej agenci CBA trzymają się z daleka od pana gabinetu, nie zabierają pana komputera ani telefonu. Jak pan to rozumie?

Ja jestem od tego, żeby robić piłkę, a nie bawić się w interpretacje. Ta cała historia dotycząca firmy Mikrotel pokazuje, jak można fałszywą narracją kogoś zdyskredytować. 

Wyzwanie Zbigniewa Bońka
Wyzwanie Zbigniewa Bońka
Źródło: TVN24

Uporządkujmy fakty. Kiedy powstał Mikrotel?

Firma Mikrotel powstała w 1995 lub 1996 roku, ja ją założyłem. Początkowo nie miała nic wspólnego z piłka. Moi włoscy koledzy chcieli robić coś w obszarze telekomunikacji, ale interes nie wypalił. W marcu 2001 r. zapytałem mojego brata, czy nie chce firmy, którą ja będę zamykał. On działał już na własną rękę i nie musiałby zakładać firmy, tylko dostałby gotową działalność ode mnie. Sprzedałem mu tę firmę. Wtedy zaczął się w Polsce rozwijać sport, Mikrotel obsługiwał różne imprezy - żużlowe, koszykarskie, piłkarskie. Brat zaczął tam wozić i rozstawiać bandy reklamowe. Znalazł swoją niszę. 

Mikrotel nigdy nie posiadał żadnych praw marketingowych PZPN, żadnych umów sponsorskich, nigdy nie handlował żadnymi dobrami PZPN. Był podwykonawcą firmy Sportfive/Lagardere, największej firmy marketingowo-sponsorskiej w Europie, posiadającej prawa telewizyjne do 40 reprezentacji, do wszystkich rozgrywek klubowych. Ktoś musiał na ich meczach rozkładać bandy reklamowe. To właśnie robił Mikrotel. 

Jak rozpoczęła się współpraca firmy Mikrotel ze Sportfive/Lagardere? Mógł pan polecić brata firmie Sportfive/Lagardere?

Nikomu go nie polecałem. Mój brat to jest normalny, fajny człowiek. A nawet jakbym polecił, to nic by się nie stało. Natomiast najbardziej mnie śmieszy, że od prawie 20 lat nie mam nic do czynienia z firmą Mikrotel. I mówienie, że to firma rodziny Bońków, że to wyprowadzanie pieniędzy. To się dobrze sprzedaje. Ale za to prędzej czy później ktoś będzie odpowiedzialny. 

W latach 2017-2018 Mikrotel miał bezpośrednią umowę z PZPN.

W 2017 roku widocznie ludzie w PZPN doszli do wniosku, że możemy sami mieć umowę z Mikrotelem, że nie potrzebujemy pośrednictwa Sportfive/Lagardere. Ale w 2018 roku zmieniła się ustawa o sporcie. Członkowie zarządów nie mogli prowadzić interesów z rodziną i wróciliśmy do pośrednictwa Sportfive/Lagardere. I do dziś, jak pan zobaczy w telewizji mecz na przykład Centralnej Ligi Juniorów albo Pucharu Polski, to stelaże i bandy reklamowe rozstawia tam Mikrotel.

Po co w ogóle PZPN taki pośrednik jak Sportfive?

A po co piłkarzom menedżerowie? Firma Sportfive zajmuje się m.in. promocją światowej marki Roberta Lewandowskiego. Mają kontakty i umiejętności, żeby załatwiać kontrakty reklamowe. 

Muszę panu powiedzieć, że w latach 2012-2014 nasze stosunki były bardzo ciężkie. Po przyjściu do PZPN zorientowałem się, że związek nie ma praw do niczego. Wynegocjowaliśmy nowy kontrakt, odzyskaliśmy prawa marketingowe. Takie kontrakty sponsorskie jak z Lotosem, a wcześniej z Orange, negocjował właśnie Sportfive. Po to są firmy marketingowe, żeby takie rzeczy z korzyścią dla swoich klientów załatwiać.

Z firmą Sportfive/Lagardere stoi Andrzej Placzyński - były oficer wywiadu PRL, który miał brać udział w rozpracowywaniu Jana Pawła II. Jak się poznaliście? 

Pana Placzyńskiego poznałem w połowie lat 90. na meczach piłkarskich. W ten sposób poznało go całe środowisko piłkarskie. Wtedy jego firma miała umowę z PZPN, prezesem był jeszcze Kazimierz Górski. UFA Sport, bo tak się wówczas nazywała firma, gdzie Placzyński był dyrektorem, pożyczyła nawet pieniądze PZPN, żeby związek mógł przetrwać. 

Kiedy pan się dowiedział o jego przeszłości?

W 2005 roku, gdy napisał o tym "Wprost". 

Nie przeszkadza panu, że w tej firmie jest Andrzej Placzyński?

Ja nie należę do ludzi, którzy obracają się za siebie i plują na kogoś. Z panem Placzyńskim znam się dobrze. Jego przeszłość trochę mnie zadziwiła. Wiem, że został po 1989 r. pozytywnie zweryfikowany, bo to sobie sprawdziłem. Mogę iść z nim na obiad albo kolację, mogę się z nim nawet czasem napić wódki, ale jak trzeba było negocjować, to potrafiliśmy się ostro pokłócić. W naszych stosunkach sportowych firma Sportfive szalenie pomogła klubom. Są najlepszymi specjalistami na świecie w swojej branży. 

Prokuratura zażądała od was informacji o biletach dla polityków na mecze reprezentacji Polski.

To następny temat, który pokazuje, jacy my jesteśmy w Polsce płascy i niscy. Polityk, jeżeli chce przyjść na mecz, reprezentuje nasze państwo, został wybrany przez obywateli, to ja - jako prezes PZPN - mam obowiązek o niego zadbać. Jeżeli chce przyjść na mecz, może to zrobić. My zawsze przekazujemy do kancelarii rządu określoną liczbę biletów. Do tego są miejsca dla prezydenta, premiera, ministrów. Zawsze im pomożemy, zawsze znajdziemy im miejsce. Nie widzę w tym nic strasznego. Wręcz przeciwnie. Jeżeli pan premier Morawiecki chce przyjść na mecz z trójką dzieci, to ma prawo zadzwonić do mnie i dostać bilety. 

Jak panu się układają stosunki z rządzącymi?

Jakbym się zastanowił, z jakim politykiem miałem najlepsze relacje, jeśli chodzi o polską piłkę, to bez żadnego zająknięcia z panem Morawieckim. Obojętnie, jaką rzecz trzeba było załatwić dla polskiej piłki, ale i dla żużla, to potrafiliśmy to zrobić.

Natomiast mnie nie interesuje, dla jakiej partii pracuje Mateusz Morawiecki. Ja jestem apolityczny. Byłem u boku pana Lecha Kaczyńskiego na spotkaniu z panem Josephem Blatterem [byłym przewodniczący FIFA - red]), byłem na kolacji rządu Włoch i Polski, gdy rządził pan Jaruzelski, grałem w tenisa z panem Kwaśniewskim w meczu z włoskimi politykami (zresztą strasznie ich zlaliśmy 6:0, 6:1), podejmowałem pana Dudę na wielu meczach. Czy brakowało mi taktu wobec któregoś z nich? Nie sądzę.

Dlaczego rozmawiamy o biletach dla polityków, a nikt nie mówi o tym, że na każdy mecz reprezentacji zapraszam na swój koszt po 100-150 dzieciaków z całej Polski? Tym się jakoś nikt nie interesuje.

Do pewnego momentu pana relacje z obecną władzą rozwijały się bardzo dobrze. Rok temu ogłaszaliście wspólne plany rozwoju piłki, niedawno podpisaliście umowę sponsorską z państwowym Lotosem. W pandemii premier też mocno pomagał PZPN w przywróceniu rozgrywek.

Jeżeli chodzi o moje stosunki z panem premierem, jako prezes PZPN czasami potrzebowałem do podjęcia jakiejś decyzji konsultacji i zawsze pan premier był na to gotowy, zawsze żeśmy rozmawiali. Dziś akurat takiej potrzeby nie ma, ale jestem przekonany, że jeśli bym zadzwonił w jakiejkolwiek sprawie, która dotyczy polskiego sportu czy polskiej piłki, to premier odebrałby telefon. 

"To bardzo dobre rozwiązanie"
"To bardzo dobre rozwiązanie"
Źródło: TVN24

Podobno po pana słynnym tweecie dotyczącym wyborów prezydenckich premier już od pana nie odbiera.

Wyjaśnijmy jedną rzecz - napisanie tweeta za analizą socjologów i agencji zajmujących się sondażami, jak kształtuje się poparcie dla jednego z kandydatów, to jest tylko napisanie prawdy.

Żałuje pan, że napisał tego tweeta? 

Gdybym wiedział, jak zostanie przyjęty i że spowoduje zadymę...

Umówmy się co do jednego - żyjemy w wolnym, demokratycznym kraju i ja mam prawo w Polsce powiedzieć, kogo darzę większą, a kogo mniejszą sympatią, ale wiem jako człowiek, że w demokracji zwycięża się większością głosów. Jak ktoś wygrał, to ma być respektowany. Demokracja nie polega na tym, że jak myślisz tak jak ja, to jesteś mój, a jak nie, to będę cię wykańczał. 

Nigdy nie usłyszałem, żeby pan prezydent Andrzej Duda miał jakieś zastrzeżenia do mnie.

Ale to, że po pana tweecie stosunki z rządzącymi się ochłodziły, to fakt. On jest interpretowany jako pogarda dla części społeczeństwa. W dodatku sympatyzująca z PiS "Gazeta Polska" zaczęła wkrótce później serial publikacji na pana temat. Delikatnie mówiąc mało przychylny. 

Jedna z prawicowych gazet zaczęła sobie interpretować fakty po swojemu. Oczywiście uważam, że będzie ich tyłek bolał za kilka lat, bo tyle trwają procesy w Polsce. Ja po sądach przeciwko nikomu nie chodziłem, natomiast tutaj akurat piszemy o rzeczach, które nie miały miejsca.

Pozwał pan dziennikarza tej gazety.

Nie da się ukryć, że wytoczyłem proces jednemu dziennikarzowi tej gazety i złożyłem wniosek o zabezpieczenie. Jestem wielkim zwolennikiem wolności słowa. Natomiast nie mylmy wolności słowa z kłamstwami. Nie wycofałem pozwu, ale dla świętego spokoju poleciłem prawnikom cofnięcie wniosku o zabezpieczenie. A gdy pojawią się kolejne kłamstwa, będę reagował kolejnymi pozwami.

Wracając jeszcze do mojego tweeta. My za dużo rzeczy interpretujemy i nadinterpretujemy. Nie pisałem "wieśniaki", napisałem "społeczeństwo wiejskie". Jest takie w Polsce? Jest. Społeczeństwo 60 plus, którego sam jestem członkiem, jest takie? Jest. Kogo ja obraziłem? O czym my mówimy? Jeżeli ktokolwiek mówi, że to mogło wpłynąć na jakiekolwiek stosunki, to ja panu powiem, że ja tego nie rozumiem.

Odczuł pan ze strony rządzących, że coś się zmieniło po tym wpisie? 

Jeżeli widzę, że do mnie strzela jakaś gazeta prawicowa ślepymi nabojami przez miesiąc, dwa, to jest gdzieś jakieś generalnie przyzwolenie na to, pewne rzeczy widać. Za stary jestem, dużo w życiu zrobiłem.

Czyje przyzwolenie?

Nie wiem, nie interesuję się, to nie jest moja sprawa. Na pewno nikt poważny, tylko mali ludzie, bo tylko mali ludzie mogą mieć takie pobudki. 

Ale zauważył pan pewnie, że na finale Pucharu Polski, który odbył się kilka dni po pana wpisie, nie było żadnego polityka PiS?

Poza panem Janem Kanthakiem, z którym przywitałem się i zrobiliśmy sobie zdjęcie na trybunie honorowej.

Szef gabinetu politycznego ministra sprawiedliwości. Wcześniej miał pan w loży prezydenta.

Nie przyszli, bo co? Bo się bali pokazać z Bońkiem?

Może się obrazili?

Jak ktoś jest obrażony... Ale na co mieli się obrażać? Czy ja cokolwiek powiedziałem złego na PiS? Za co mieli się obrażać. Za nic?

Co pan właściwie chciał powiedzieć tym wpisem?

Nic, byłem zdziwiony. Myślałem, że kandydat na prezydenta ma większe poparcie także w innych środowiskach, na przykład w studenckim.

Rozmawiał pan od tego czasu z premierem?

Kilka razy rozmawiałem z panem premierem. To jest moja prywatna sprawa.

Ale czy od tego czasu pan rozmawiał z premierem?

No nie było czasu, nie było potrzeby. Jak będzie potrzeba, to zadzwonię i jak mi pan premier nie odpowie, no to mi nie odpowie...

Łączy pan wejście CBA do PZPN z tym wpisem? 

Jeżeli tak by było, to byłaby to bardzo smutna historia. Absolutnie nie dopuszczam czegoś takiego. To by świadczyło o tym, że nikt z nas nie może spokojnie żyć w tym kraju, nawet nie robiąc nic złego. 

Za rok odbędą się wybory prezesa PZPN. Myśli pan, że któryś z polityków PiS może wystartować w tych wyborach?

A niech mi pan powie jedną rzecz: czemu nie pyta mnie pan o polityków PO? Niech pan mnie nie nastawia krytycznie do nikogo, bo ja ludzi w Polsce dzielę na mądrych i głupich, szczerych i nieszczerych, zaradnych i niezaradnych. Dla mnie przynależność polityczna się nie liczy. W piłkę grałem z jednymi i z drugimi, na kolacji byłem z jednymi i drugimi, nikogo nie dzielę. Zresztą oni często zmieniają partie.

Bycie prezesem po Bońku nie będzie takie proste, natomiast każdy, kto ma odpowiednie kompetencje, może próbować nim zostać.

Państwowi sponsorzy mogą się wycofać ze współpracy z PZPN po akcji CBA?

Mamy bardzo dobre stosunki, podpisane kontrakty do 2022-23 roku. Nie sądzę, żeby ktoś miał się wycofać.

W przyszłym roku kończy pan rządy w PZPN. Wiąże pan swoja przyszłość z Polską czy raczej Włochami?

Jestem wolnym człowiekiem i będę robił to, co mi się podoba. Mam sto tysięcy możliwości i podczas tej kadencji też miałem sto tysięcy możliwości. Zobaczymy, co będę robił, jakoś sobie w życiu poradzę. 

Jaka jest pana refleksja po tych ostatnich wydarzeniach?

Smutna. Jako Polak, jako człowiek wolny, chciałbym czuć się w moim kraju bezpieczny, spokojny. Wejście do PZPN bez jakichkolwiek zarzutów jest przygnębiające. Myśmy ten związek rozwinęli.

Można było to samo uzyskać przychodząc, pukając i mówiąc: "panie prezesie, chcielibyśmy wszystkie faktury, jakie macie, połączenia, powiązania". Wszystko by dostali, bo nie mamy nic do ukrycia. Trochę smutne to jest.

W książce Małgorzaty Domagalik o Jerzym Brzęczku powiedział pan, że Juergen Klopp, jeden z najlepszych trenerów na świecie "jedzie na picu". Naprawdę pan tak uważa?

Czytał pan ten wywiad? Powiedziałem, że jest fantastycznym trenem, zawsze dostaje najlepszych piłkarzy, ale w całokształcie, w sposobie bycia, jedzie trochę na picu.

Niektórzy ludzie mają taki styl bycia, że są bardzo wylewni, pozytywni. Klopp w swoim byciu jest pełen uśmiechu, jakbym go spotkał, to z 50 metrów będzie biegł i będzie się przytulał i krzyczał "cześć, Zibi, how are you". Robi świetną atmosferę. Ale czy ja gdzieś mówię, że on jest złym trenerem?

To jest interpretacja ludzi, którzy nie mają za dużo pod sufitem, bo jakby ktoś przeczytał ten wywiad w całości, to nie dość, że go zachwalam, to mówię, że jest fantastyczny.

Pan jest zadowolony z pracy trenera reprezentacji Jerzego Brzęczka?

Na razie gramy następne mecze. Wziąłem go, bo jest dobry i wszystkie zadania, które miał wykonać, wykonuje. To fakt, nie radzi sobie z presją. Ja mu cały czas mówię "daj sobie Jurek spokój, usiądź, odetnij się".

Czy jest szansa, żeby spokojnie patrzył na rzeczywistość? Z książki pani Domagalik wynika, że on żyje w oblężonej twierdzy i wszędzie widzi wrogów.

On patrzy na spokojnie. Z książką było tak: przyszła pani Domagalik, ja mówię do niej "po co pani tę książkę pisze? Niech pani napisze, jak skończy być trenerem. Po co pani chce mu przeszkadzać?". Ta książka była mu do niczego niepotrzebna.

Kolejne drużyny ekstraklasy mają poważne problem z koronawirusem. Dogramy tą rundę do końca?

Mam wielkie obawy. Jesteśmy w środku pandemii, która dotyczy wszystkich środowisk - polityków, lekarzy, górników. Wiedzieliśmy, że w końcu dotknie nas. Zobaczymy, co dalej się stanie, na pewno będzie to rok wyjątkowy i nie będzie to wina nikogo. Z wrogiem niewidzialnym trudno walczyć.

Kto będzie kolejnym prezesem PZPN?

Na pewno nie Zbigniew Boniek.

Marek Koźmiński?

Na pewno nie Zbigniew Boniek. Dzisiaj myślę o tym, żeby zagrać trzy mecze reprezentacji w październiku. 

Zbigniew Boniek
Zbigniew Boniek przed meczami kadry
Źródło: TVN24

A taki sensacyjny kandydat jak Kuba Błaszczykowski?

To mnie w ogóle nie interesuje. Dzisiaj mam ważniejsze rzeczy do zrobienia. 

Czytaj także: