Ponad dwa lata temu w niejasnych okolicznościach wydano rozporządzenie, które zmieniło zasady gry w branży odpadowej. Sprawiło, że sprowadzanie z Niemiec starych paneli do Polski stało się żyłą złota. Jak dowiedział się dziennikarz "Superwizjera" Filip Folczak, krótko po wydaniu rozporządzenia jeden z urzędników, który latami zajmował się tematem elektrośmieci, rozpoczął pracę w firmie, której zależało na zmianie przepisów.
Od kilku lat w Polsce trwa boom na panele fotowoltaiczne, każdego roku na dachy i pola trafiają setki tysięcy ton paneli, a w ostatnich kilkunastu miesiącach do naszego kraju zaczęły przyjeżdżać stare panele z zagranicy, które zamiast trafić do utylizacji, są sprzedawane w bardzo niskich cenach, a nawet oddawane za darmo.
Reporterzy "Superwizjera", chcąc poznać kulisy tego interesu, podawali się za biznesmenów, którzy planują zainwestować duże pieniądze w obrót starą fotowoltaiką.
Niemcy są europejskim potentatem, jeśli chodzi o pozyskiwanie energii ze słońca. Pierwsze instalacje zaczęto tam budować ponad 20 lat temu. Podczas rozmowy ze sprzedawcami, dziennikarze dowiadują się, że specjalizują się w tak zwanym repowering. - Nasz kontrakt polega na tym, że my stare (panele - red.) bierzemy, a nowe im kładziemy. Oni się pozbywają problemów, a my ten problem mamy w Polsce - tłumaczy jeden z nich.
Obaj przedsiębiorcy potwierdzają, że stare niemieckie panele, zamiast do utylizacji, trafiają do Polski i są sprzedawane w bardzo dużej liczbie.
Dzięki wymianie starych paneli na nowe można generować nawet kilkadziesiąt procent więcej energii. Niemieccy przedsiębiorcy zamiast płacić za utylizację starej fotowoltaiki, sprzedają ją za granicę i zarabiają na odpadach. Urządzenia są w teorii sprawne, ale po wielu latach pracy są znacznie mniej wydajne i technologicznie przestarzałe.
Profesor Barbara Tora z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie wyjaśnia, że obecnie instalacja kosztuje około 16-20 tysięcy złotych. - Jeżeli w to miejsce weźmiemy używane panele, które będą kosztowały dwa tysiące złotych, to korzyść jest gigantyczna - zwraca uwagę.
W Polsce nie istnieje jeszcze żaden zakład utylizujący na dużą skalę zużytą fotowoltaikę. Zgodnie z prawem każdy obywatel całkowicie za darmo może oddać zużyte panele do punktu selektywnej zbiórki odpadów. Za utylizację płaci wtedy samorząd.
- Masa paneli zainstalowana na dachach i farmach fotowoltaicznych to jest milion ton - informuje profesor Tora i wskazuje, że nie mamy w Polsce instalacji, które mogłyby tyle teraz przerobić.
ZOBACZ CAŁY REPORTAŻ FILIPA FOLCZAKA "MILIONY NA STAREJ NIEMIECKIEJ FOTOWOLTAICE"
Zaskakujące rozporządzenie
Unijne brawo jasno określa prawo dla branży odpadowej. System polega na tym, że każda osoba kupująca elektronikę lub AGD od razu płaci za to, że kiedyś ten sprzęt się zepsuje. Kiedy nowy sprzęt trafia na rynek, stare i zepsute urządzenia są zbierane w formie elektrośmieci. Zgodnie z prawem proces koordynują organizacje odzysku - to przedsiębiorstwa obracające dziesiątkami milionów złotych, pośredniczą między producentami a firmami odpadowymi, które zbierają zużyty sprzęt z rynku. - 65 procent masy wprowadzonej na rynek należy z tego rynku zebrać i przetworzyć - tłumaczy Mirosław Baściuk, dyrektor zarządzający E-Waste Recycling.
Panele są w tej samej grupie elektrośmieci co pralki i kuchenki. Oznacza to, że organizacje odzysku mogą wypełnić limity dla paneli innymi sprzętami z tej samej grupy. Przez wiele miesięcy organizacje odzysku przyjmowały pieniądze od firm wprowadzających panele, chociaż wiedziały, że będzie problem z pozyskaniem potrzebnych elektrośmieci. Następnie podniosły alarm w mediach, żądając zmiany prawa, na takie które uwolni je od zaciągniętych zobowiązań.
Choć organizacje odzysku o tym nie mówią, to istnieje wyjście. Kiedy nie da się zabrać z rynku odpowiedniej liczby elektrośmieci można odprowadzić opłatę produktową do państwowej kasy. Organizacja nazywają tę opłatę karą i haraczem.
Ku zaskoczeniu ekspertów, 21 grudnia 2022 roku pojawiło się rozporządzenie ministra klimatu i środowiska w sprawie metody oraz szczegółowego sposobu obliczania minimalnego rocznego poziomu zbierania zużytego sprzętu elektrycznego i elektronicznego.
Zgodnie z nowym prawem ilość masy, którą trzeba odzyskać, spadła z 65 procent do 0,0005 procenta (1300-krotnie). Wcześniej każda wprowadzona na rynek tona fotowoltaiki obligowała do zebrania 650 kilogramów elektrośmieci. Po zmianie prawa trzeba było odzyskać już tylko pół kilograma.
Rozporządzenie pozwoliło zaoszczędzić ogromne pieniądze producentom i organizacjom odzysku.
Paweł S. zmienia pracę
Reporterzy "Superwizjera" chcieli dowiedzieć się, jaką rolę na wprowadzenia rozporządzenia miał Wojciech Konecki. To kluczowa postać branży odpadowej związanej z elektrośmieciami, reprezentuje interesy największych producentów AGD, przewodniczy radzie nadzorczej największej w Polsce organizacji odzysku zajmującej się elektrośmieciami. Konecki potwierdził, że osobiście zabiegał o zmianę prawa dotyczącego fotowoltaiki, ale po nagraniu nie wyraził zgody na publikację wypowiedzi.
Reporterzy chcieli ustalić także, kto w Ministerstwie Klimatu i Środowiska był odpowiedzialny za tak radykalną zmianę prawa. Prezes jednej z organizacji odzysku wskazał, że był to Paweł S., były naczelnik wydziału odpadów użytkowych - komórki ministerstwa, która zajmuje się tematem elektroodpadów i opłat produktowych.
Projekt rozporządzenia pojawił się we wrześniu 2022 roku i od razu zakładał, że prawo będzie działać wstecz. Niecałe trzy miesiące później Paweł S. zostaje pełnomocnikiem zarządu ds. regulacji środowiskowych w jednej z organizacji odzysku.
Urzędnik odchodzi po prawie 20 latach pracy w ministerstwie do jednej z firm, której zależało na kontrowersyjnej zmianie prawa. Mirosław Baściuk uważa, że firma, w której Paweł S. rozpoczął pracę, zyskała na rozporządzeniu.
Robert Ch. odmawia wywiadu
Reporterzy "Superwizjera" dotarli również do osoby powiązanej z dużą organizacją odzysku. - Temat jest megadziwny i na kilometr czuć, że coś było nie tak - uważa rozmówca. Zapytany o Pawła S., mówi że "to był stały element departamentu". - Dyrektorzy się zmieniali, a on zawsze był. Ktoś musiał mu to merytorycznie też klepnąć - dodaje.
Miał to być Robert Ch., który do ministerstwa trafił wiosną 2022 roku. Wcześniej był zastępcą szefa Wód Polskich. - To jest osoba, która ma pilnować interesów w resorcie klimatu, w branży odpadowej - tłumaczy przedsiębiorca, wyjaśniając, że dyrektor Departamentu Gospodarki Odpadami Ministerstwa Klimatu i Środowiska był protegowanym ówczesnego wiceministra Jacka Ozdoby.
Reporter "Superwizjera" umówił się na rozmowę z Pawłem S. w siedzibie TVN24, ale na pół godziny przed spotkaniem były urzędnik je odwołał. Przed kamerą nie chce też wystąpić Robert Ch. Jacek Ozdoba przekonuje, że nie pamięta tej sprawy i również odmawia wywiadu przed kamerą.
"Nie przygotowywałem tego rozporządzenia"
W trakcie pracy nad reportażem dziennikarze "Superwizjera" skontaktowali się z prezesami kilku organizacji odzysku w Polsce, każdy z nich zadeklarował, że nie zarobił na zmianie prawa, ale w trakcie rozmów sugerowali, że zarobili konkurenci.
Po odwołaniu wywiadu Paweł S. nie odpowiadał na telefony dziennikarzy "Superwizjera". Chcąc zadać mu pytania dotyczące rozporządzenia, reporter Filip Folczak podał się za przedsiębiorcę i umówił się na biznesową konsultację.
- Ja już nie przygotowywałem tego rozporządzenia. Pamiętam tylko pierwsze prace nad rozporządzeniem, że były zgłaszane na różnych spotkaniach propozycje zmiany tych przepisów ustawowych - mówił Paweł S. - Jak są prowadzone prace legislacyjne, to decyzje podejmuje dyrektor oraz minister. W tamtym okresie dyrektorem był Robert Ch. - dodał.
Robert Ch. po wyborach parlamentarnych w 2023 roku przestał pełnić dyrektorską funkcję i odszedł z Ministerstwa Klimatu i Środowiska.
"SUPERWIZJER. PODCAST" - POSŁUCHAJ ROZMOWY Z AUTOREM REPORTAŻU
Autorka/Autor: Filip Folczak
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24