200 złotych "od sztuki" i procent od odszkodowania - tyle strażak, policjant czy ratownik może dostać za dane ofiar wypadków - donosi "Gazeta Wyborcza". Takie informacje kupują firmy zajmujące się dochodzeniem odszkodowań.
Gazeta przytacza przypadek 14-letniego Piotra, którego w Łodzi potrącił samochód. Nastolatek spędził kilka dni w szpitalu, a kiedy wrócił do domu do jego drzwi zapukał pracownik firmy Mediator. Obiecywał pomoc w walce o odszkodowanie. W zamian chciał 20 proc. z wywalczonych pieniędzy. Jak pisze "Gazeta", takie przypadki to "prawie norma".
Skąd firmy mają dane pacjentów? Przedstawiciele branży deklarują, że bardzo często dane osób poszkodowanych dostają od ich znajomych i stanowczo zaprzeczają, że informacje o pacjentach przekazują im pracownicy pogotowia lub policji.
Jednak nie wszyscy. Tyle, że o takie działanie obwiniają... konkurentów. Stawka "na początek" to sto złotych za informację o wypadku.
Kupują też w internecie
"Łowienie" ofiar wypadków i informatorów dostarczających dane kwitnie także w sieci. Głównie na portalach społecznościowych i forach branżowych. W internecie z łatwością można znaleźć ogłoszenia firm poszukujących osób do współpracy.
Oczekiwania: szybkie i regularne dostarczanie danych ludzi poszkodowanych w wypadkach komunikacyjnych. Po trzech miesiącach współpracy stawka za informację to 200 złotych zaliczki i procent od odszkodowania. Jak podaje Gazeta "od złamanej nogi" to ok. 400 zł.
Etyka nieważna
- Takie firmy za nic mają etykę. Nie przestrzegają żadnych zasad. Na rynku wszystkie chwyty są już dozwolone - mówi "Gazecie" znany łódzki adwokat Jerzy Szczepaniak.
Z kolei Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury zastrzega, że firmy administrujące danymi są zobowiązane do ich ochrony. Ujawnienie ich nieuprawnionym osobom jest przestępstwem, za które grozi kara pozbawienia wolności nawet do dwóch lat.
Źródło: "Gazeta Wyborcza"
Źródło zdjęcia głównego: TVN24