|

"Te liczby cały czas nie dają nam spokoju". Czy ukraińskie dzieci powinny mieć obowiązek uczyć się w polskich szkołach?

Aktualnie czytasz: "Te liczby cały czas nie dają nam spokoju". Czy ukraińskie dzieci powinny mieć obowiązek uczyć się w polskich szkołach?
Źródło: Shutterstock

Przecież uczą się online, to co to za problem? - słyszę o tysiącach ukraińskich dzieci, które od wybuchu wojny mieszkają w Polsce, ale się tu nie uczą. Ano taki, że jeśli zostaną tutaj, prędzej czy później będą musiały zderzyć się z naszym systemem edukacji lub z rynkiem pracy. - I to może być bardzo nieprzyjemne zderzenie zarówno dla nich, jak i dla nas - komentują edukatorzy. 

Artykuł dostępny w subskrypcji

Przyglądam się jej przez chwilę, jak siedzi oparta o poduszkę przy dużym kawiarnianym oknie. Na telefonie ogląda filmiki, czasem się do nich uśmiecha. Co jakiś czas podnosi wzrok znad komórki i rozgląda się nerwowo dookoła. Widać, że na kogoś czeka.

Jest połowa czerwca, wczesne popołudnie.

M. ma 14 lat, a ja spotykam ją w kawiarni Spoko Cafe przy ulicy Kredytowej w centrum Warszawy. M. w końcu podchwytuje moje spojrzenie. Gdy odpowiada uśmiechem na uśmiech, podchodzę.

- Już po lekcjach? - zagaduję.

- Mam już wakacje - odpowiada po chwili wahania. A gdy widzi moją minę, dopowiada: - Jestem w onlinie.

M. przyjechała do Polski w marcu 2022 roku z mamą i dorosłą siostrą. Są z Dniepra. Choć od ponad roku mieszkają w Warszawie, M. uczy się w ukraińskiej szkole, gdzie wakacje są o miesiąc dłuższe i zaczynają się z początkiem czerwca. Zapisała się tam na lekcje online.

Ale to nie taki online, jak u nas w czasie zdalnej lekcji. M. zwykle nie widuje się na kamerkach z nauczycielami i znajomymi. - Robię testy - tłumaczy.

Mówiąc wprost: ma do nauczenia się materiał na dany temat, a potem musi rozwiązać quiz i wykazać, czy temat opanowała. Z tego, co mówi, wynika, że nikt nie sprawdza, czy robi to sama.

M. przychodzi codziennie do świetlicokawiarni Spoko Cafe w centrum Warszawy, która powstała z myślą o młodych uchodźcach. Siedzi tam od otwarcia do zamknięcia lokalu. Jest jedną z nowych klubowiczek, ale odkąd tu trafiła, spędza przy kawiarnianym oknie każdy dzień. Z wyjątkiem poniedziałków, bo tylko wtedy Spoko jest zamknięte.

Spotkałam tu również 17-letniego V., który próbuje swoich sił w polskiej szkole branżowej.

I grupę innych nastolatków, które mówiły na przykład:

- Po co mam chodzić do polskiej szkoły, skoro chcę wrócić do Kijowa?

- Tu i tak nie mam polskich kolegów. Po co mi to?

- Za to tam można zaliczyć, nie trzeba się starać.

- Mama mówi, że będziemy się martwić o szkołę po wojnie.

Takich dzieci, jak one, są w Polsce tysiące. Ich rodzice deklarują, że nie uczą się w naszych szkołach, bo kontynuują naukę online w Ukrainie. Nikt nie ma jednak pewności, czy naprawdę tak się dzieje. Jak podkreślają eksperci z Centrum Edukacji Obywatelskiej (CEO), wszystko w tym systemie opiera się na deklaracjach.

22.03.2022 | Nauczyciele we Lwowie w przerwach między lekcjami zdalnymi zaopatrują wojsko
22.03.2022 | Nauczyciele we Lwowie w przerwach między lekcjami zdalnymi zaopatrują wojsko
Źródło: Katarzyna Górniak | Fakty TVN

Polskie ministerstwo edukacji przyznaje, że wierzy ministerstwu ukraińskiemu, które mówi "uczą się u nas". A minister Przemysław Czarnek twierdzi, że nie ma podstaw prawnych do monitorowania, czy młodzi uchodźcy z Ukrainy, którzy nie są uczniami szkoły polskiej, uczą się zdalnie w szkole ukraińskiej.

Ukraińskie ministerstwo wierzy w dane ze swojego systemu, gdzie rodzice rejestrują dzieci na zdalne lekcje. Ale zweryfikowanie tego, czego, czy i jak się uczą, jest w zasadzie niemożliwe. A trzeba pamiętać, że w związku z pandemią COVID-19 dla wielu z nich to już czwarty rok zdalnej nauki.

Uczniowie z Ukrainy w Polsce
Uczniowie z Ukrainy w Polsce
Źródło: Adam Ziemienowicz/PAP

Jeszcze na początku października 2022 roku w polskich szkołach i przedszkolach było 192,5 tys. dzieci z Ukrainy, ale pod koniec roku szkolnego 2022/2023 było zapisanych ok. 180 tys. dzieci (w tym ok. 42 tys. w przedszkolach). To nie koniec problemów. Bo gdy zajrzeć do bazy PESEL, do której powinny trafiać wszystkie osoby przebywające na terytorium Polski, okaże się, że Ukraińców w wieku szkolno-przedszkolnym jest ponad dwa razy więcej.

Los takich jak M. jest słabo udokumentowany i szczególnie martwi edukatorów oraz organizacje pozarządowe.

- Nie wiemy, ile z nich nie uczy się w ogóle, ale wiemy, że każda taka historia będzie miała długofalowe konsekwencje zarówno dla tych dzieci, jak i dla społeczeństwa tu w Polsce - komentuje dr Jędrzej Witkowski z Centrum Edukacji Obywatelskiej.

Jakie to mogą być konsekwencje i dlaczego powinna być to również sprawa rodziców polskich uczniów?

Kto ich policzy?

Na niepokojące liczby jako pierwszy zwrócił mi uwagę właśnie dr Jędrzej Witkowski. Pod koniec kwietnia CEO przeprowadziło analizę danych ilościowych na temat obecności ukraińskich uczniów w polskich szkołach. Badacze zestawili w niej dwie liczby: uczniów w Systemie Informacji Oświatowej (SIO) i nieletnich w bazie PESEL.

Okazało się, że ponad połowa dzieci uchodźczych w wieku szkolnym pozostaje poza polskim systemem edukacji. Im starsze dzieci - tym gorzej. Tylko co piąty (22 proc.) nastolatek z Ukrainy chodził do polskiej szkoły. - I te liczby cały czas nie dają nam spokoju - zaznacza dr Witkowski.

Tymczasem już 4 proc. uczniów w Polsce to uchodźcy wojenni. Gdyby do szkół zapisali się wszyscy, którzy są w naszym kraju, byłoby ich aż 9 proc. W 85 tys. szkolnych klas jest już przynajmniej jedno dziecko z Ukrainy.

Liczba dzieci uchodźczych w polskiej szkole
Liczba dzieci uchodźczych w polskiej szkole
Źródło: CEO

- Powinniśmy jako społeczeństwo wziąć odpowiedzialność za dzieci, które pozostają poza systemem. Poznać ich sytuację i zachęcać je oraz ich rodziców do wejścia do polskiego systemu edukacji. Dlaczego? Bo choćbyśmy bardzo wszyscy chcieli, żeby ta wojna się szybko skończyła, to musimy też brać pod uwagę scenariusz, że bardzo wielu Ukraińców zostanie tu na lata lub nawet na zawsze. A bez kontaktu z polską szkołą trudniejsze będzie dla nich na przykład wejście na rynek pracy czy podjęcie edukacji na studiach. Co oznacza, że frustracje wielu młodych ludzi doświadczonych wojną będą narastać. Wielu z nich będzie otrzymywało edukację i zatrudnienie poniżej swoich aspiracji i możliwości, a to grozi nie tylko ich niezadowoleniem, ale i konfliktami społecznymi - przekonuje dr Witkowski.

Niektórym może wydawać się, że po przeszło roku w Polsce ukraińskie dzieci i młodzież już się zintegrowały. - Ale dla większości to niemożliwe - zauważa dr Witkowski. - Od językoznawców usłyszałem, że nawet 2-3 lata może potrwać proces nabywania sprawności językowej w zakresie edukacji, żeby dziecko z Ukrainy mogło naprawdę przedstawić całą swoją wiedzę w języku polskim. Szkoła nie ocenia zwykle tego, co wiesz, tylko to, co jesteś w stanie przedstawić, napisać, powiedzieć. Nam się czasem wydaje, że młodzi się już fajnie dogadują na przerwach, czyli w naszym rozumieniu "mówią po polsku"... Ale co innego pogadać o ulubionej grze komputerowej, a co innego wykazać się znajomością budowy pantofelka. Fotosynteza to trudniejsze słowo niż gra - tłumaczy.

Tymczasem w porównaniu z rokiem szkolnym 2021/2022 w zakończonym właśnie roku szkolnym 2022/2023 liczba oddziałów przygotowawczych (specjalnych klas, gdzie cudzoziemcy skupiają się na nauce języka polskiego) spadła z 2414 do 956. Uczyło się w nich jedynie ok. 14 tys. dzieci z Ukrainy, a więc 8 proc. wszystkich uczniów uchodźczych. To oznacza, że większość uczniów, mimo nieznajomości języka polskiego, uczęszczała do normalnych, ogólnodostępnych klas, co - jak zwraca uwagę m.in. Rzecznik Praw Obywatelskich - może być niekorzystne szczególnie dla starszej młodzieży. Dlaczego? Bo młodzież ma zbyt duże trudności z językiem polskim, by poradzić sobie z nauką coraz trudniejszych przedmiotów. O ile dzieci w edukacji wczesnoszkolnej sporo uczą się przez zabawę, o tyle dla ósmoklasisty, znającego tylko podstawowe zwroty po polsku, lekcje fizyki są wyzwaniem.

Dzieci uchodźcze w systemie i poza systemem
Dzieci uchodźcze w systemie i poza systemem
Źródło: CEO

W internecie jest nieprzyjemnie

Czego potrzebują organizacje pozarządowe takie jak CEO, aby poprawić sytuację ukraińskich uczniów w polskich szkołach? Nie tylko pieniędzy. - Potrzebujemy też, żeby rządzący jasno, wyraźnie i często mówili, że to dla nich ważne, by dzieci z Ukrainy integrowały się z polskimi i dostawały jak najlepszą edukację - mówi Witkowski.

szkola ukraina 1
Poznań. Ukraińskie dzieci uczą się w polskich szkołach
Źródło: TVN 24

Tymczasem im dalej od wybuchu wojny, tym rządzący robią to rzadziej. Mając również świadomość, że zmieniają się nastroje społeczne.

Z jednej strony z opublikowanego w kwietniu 2023 roku raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego "Polacy i Ukraińcy - wyzwania integracji uchodźców" wynika, iż zaledwie nieco ponad 3 proc. badanych uważa, że z powodu napływu uchodźców z Ukrainy edukacja ich dzieci w polskich szkołach pogorszyła się albo pojawiły się problemy z zapisaniem ich dzieci do żłobka lub przedszkola. Z drugiej strony w sieci można znaleźć setki komentarzy, w których rodzice - i osoby podające się za rodziców - skarżą się np., że "ukraińscy uczniowie rozwalają lekcję", zaś "nauczyciele zaniżają do nich poziom, a przecież są egzaminy".

Marta, mama tegorocznej absolwentki jednej z warszawskich podstawówek, twierdzi, że te napięcia przenoszą się też poza sieć, do realnego świata. - Mieliśmy takie zebranie rodziców, na którym niektórzy wsiedli na wychowawczynię, że "sobie nie życzą", że "czemu te dzieci muszą być akurat w naszej klasie" - opowiada. - A na naszej klasowej grupie pisali znacznie gorsze rzeczy - dodaje.

Z badań wynika, że najbardziej niechętna Ukraińcom część polskiej opinii publicznej nie chce Ukraińców w Polsce ani Polski wspierającej Ukrainę. W tej narracji ukraińscy uchodźcy to skrajni nacjonaliści, który nienawidzą Polaków i ich kosztem organizują sobie nad Wisłą udane życie - wynika m.in. z raportu "Przyjdą i zabiorą" o antyukraińskiej mowie nienawiści na polskim Twitterze, przygotowanego przez Helsińską Fundacji Praw Człowieka i Fundację Centrum im. prof. Bronisława Geremka.

Tylko w listopadzie 2022 roku w polskojęzycznym internecie pojawiło się ponad 73 tysiące wpisów z antyukraińską narracją, a wśród kont najczęściej rozpowszechniających treści negatywne wobec Ukrainy są konta partii Konfederacja oraz jednego z jej posłów, Grzegorza Brauna. To z kolei wyniki monitoringu internetu realizowanego przez Stowarzyszenie Demagog i Instytut Monitorowania Mediów.

TVN24 Clean_20230324184939(5476)_aac
Dr Sadura: Konfederacja jedyną siłą, która otwarcie wypowiadała się antyukraińsko
Źródło: TVN24

Dezinformujące posty dotyczące Ukrainy i Ukraińców zamieszczały w sieci w ostatnich miesiącach również osoby publiczne związane z obozem rządzącym - w tym pełniące ważne stanowiska w oświacie.

Na przykład małopolska kurator oświaty Barbara Nowak zaledwie kilka tygodni po rosyjskiej agresji napisała na Twitterze: "Fala uciekających przed wojną Ukraińców napełniła rodzime antypolskie środowiska nadzieją na wyrugowanie choć trochę polskości. Postulują zaprzestanie uczenia polskiej historii i literatury, pod pretekstem dbałości o odczucia Ukraińców. Nie ma zgody na rezygnację z polskości!".

Gdy zajmujące się m.in. dezinformacją Stowarzyszenie Demagog zapytało MEiN, czy planuje podjęcie działań w celu usunięcia posta kuratorki, ministerstwo odpowiedziało, że przytoczona wypowiedź "zamieszczona została na jej prywatnym koncie w mediach społecznościowych i nie jest powiązana z działalnością Kuratorium Oświaty w Krakowie".

Tymczasem dzieci z Ukrainy mają kłopoty nie tylko w związku z wpisami jak ten powyższy. Jasnym jest, że w polskiej szkole powinny być też beneficjentami tzw. edukacji włączającej, czyli wspierania uczniów o specjalnych potrzebach edukacyjnych. A ta również nie podoba się części prawicy, z małopolską kurator oświaty Barbarą Nowak na czele. I zamiast rozwijania, nazywana jest ideologią.

Wszystko to utrudnia integrację i edukację uchodźców, którzy mogliby na włączaniu zyskać.

nowak
Barbara Nowak o edukacji włączającej

Zdaniem dr. Witkowskiego rozwiązaniem trudnej sytuacji ukraińskich dzieci byłoby wprowadzenie obowiązku szkolnego w Polsce dla tych, które już tu mieszkają.

- Każdy kolejny rok, gdy tego nie robimy, to dla nich rok straty edukacyjnej - ocenia Witkowski. - Może nie da się tego zrobić od razu dla wszystkich uczniów. Może warto zacząć na przykład od najmłodszych, a tym najstarszym, którzy mają egzaminy w Ukrainie, pozwolić wciąż uczyć się online. Ale to na pewno jest coś, o czym powinniśmy pilnie rozmawiać - podkreśla. - Szkoły, które przyjęły uczniów ukraińskich, muszą otrzymać wsparcie w integrowaniu nowych uczniów. To długofalowy proces, który potrwa kilka lat. Konieczne jest szkolenie nauczycieli w zakresie metod pracy z uczniami cudzoziemskimi. Nie wystarczy to, czego nauczyli się - często zupełnie sami i z potrzeby serca - wiosną 2022 roku - zaznacza.

Online to za mało

Podobnie jak dr Witkowski widzą problem organizacje międzynarodowe - UNICEF i UNHCR, które potwierdzają zebrane przez CEO dane. Zdaniem UNICEF i UNHCR ponad połowa ukraińskich dzieci uchodźców nie jest zapisana do szkół w Polsce.

Agencje ONZ ds. dzieci oraz ds. uchodźców zachęcają ukraińskich rodziców do rejestrowania dzieci w systemie edukacji i ostrzegają, że niski poziom skolaryzacji może prowadzić do wykluczenia społecznego. Takie osoby mają problemy nie tylko ze znalezieniem pracy w przyszłości, ale również z nawiązaniem codziennych relacji towarzyskich już dziś.

Specjaliści z obu agencji ONZ podkreślają, że nauka stacjonarna w bezpiecznej przestrzeni z rówieśnikami i nauczycielami jest nie tylko ważna dla edukacji dzieci uchodźców, ale ma również kluczowe znaczenie dla ich socjalizacji, zdrowia psychicznego i dobrego samopoczucia.

- Szkoły wykraczają poza miejsca nauki zwłaszcza w czasie wojny - podkreślał niedawno, 500 dni od ataku Rosji na Ukrainę, Rashed Mustafa Sarwar, krajowy koordynator biura UNICEF ds. reagowania na potrzeby uchodźców w Polsce.

- Dzieciom, które już doświadczyły straty, przesiedlenia i przemocy, szkoły dają poczucie rutyny i bezpieczeństwa, szansę na zbudowanie przyjaźni i uzyskanie pomocy ze strony nauczycieli oraz możliwość integracji ze społecznościami przyjmującymi. Zapewniają dostęp do usług wspierających zdrowie psychiczne i dobrostan dzieci.
Rashed Mustafa Sarwar, krajowy koordynator biura UNICEF ds. reagowania na potrzeby uchodźców w Polsce

A szkoła online i nauka na odległość nie wystarczą? "Metody te zapewniają rozwiązania krótkoterminowe, nie wspierają rozwoju społecznego i często nie przynoszą pozytywnych efektów edukacyjnych na dłuższą metę. Dzieci w Ukrainie straciły już lata nauki stacjonarnej z powodu pandemii COVID-19" - przypominają obie agencje ONZ we wspólnym komunikacie.

Tymczasem zgodnie z rozporządzeniem ministra edukacji i nauki z 21 marca 2022 roku dzieci z Ukrainy wciąż są zwolnione zarówno z przygotowania przedszkolnego, jak i z obowiązku szkolnego. Wystarczy, że pobierają naukę w placówce funkcjonującej w ukraińskim systemie z wykorzystaniem metod i technik kształcenia na odległość. No, a przynajmniej to deklarują.

Wiceminister edukacji Tomasz Rzymkowski tłumaczył w odpowiedzi na jedną z poselskich interpelacji: "Powyższe, ograniczone czasowo rozwiązanie zostało wprowadzone ze względu na mobilność uchodźców z Ukrainy, czasowy charakter przepisów szczególnych dotyczących nauki tych osób oraz dążenie Ministerstwa Edukacji i Nauki Ukrainy do kontynuacji przez młodych Ukraińców nauki w krajowym systemie edukacji".

A jeszcze w marcu 2023 roku w radiu Wnet minister Czarnek mówił: - Sytuacja dwu-, trzymiesięczna czy pięciomiesięczna nie zmieni wiele, ale jeżeli to ma trwać dalej, to musimy wprowadzić pewne elementy edukacji, nawet jeśli te dzieci nie będą chciały wejść do polskiej szkoły. (…) Nie możemy sobie pozwolić na to, by kilkaset tysięcy dzieci z Ukrainy było poza systemem edukacji przez rok, dwa czy trzy.

Ale tuż przed zakończeniem tego roku szkolnego biuro prasowe MEiN - w odpowiedzi na pytanie tvn24.pl - przyznało, że na razie resort nie zamierza zmieniać zasad.

06
06.03.2023 | Raport na temat sytuacji ukraińskich dzieci w polskich szkołach
Źródło: Renata Kijowska | Fakty TVN

Zaczęło się na Pradze

O sytuacji uczniów uchodźców z Ukrainy, zagrożonych wykluczeniem społecznym, postanawiam porozmawiać ze specjalistami.

Tomasza Szczepańskiego i Andrzeja Orłowskiego spotykam w małym biurze na warszawskiej Pradze. To oni od wielu lat współtworzą GPAS, czyli Grupę Pedagogiki i Animacji Społecznej. To streetworkerzy, nazywani też pedagogami ulicy, którzy pracują z młodzieżą na Pradze Północ, a od kilkunastu lat również na warszawskiej Woli. Docierają tam, gdzie nastolatki spędzają wolny czas - na ulice i w bramy, które wiele osób stara się omijać, nawet wzrokiem.

Teraz oni i ich współpracownicy docierają też do młodych uchodźców z Ukrainy.

- GPAS działa na Pradze już 30 lat - przypomina Tomasz. - Naszą specyfiką jest to, że nie mamy tu żadnego klubu, świetlicy, żadnej stacjonarnej oferty. Działamy na szeroko pojętej ulicy. Czasem to podwórko kamienicy, czasem klatka schodowa bloku, kilka okolicznych parków - dodaje.

- Praga była przez wiele lat niedofinansowana, dużo było tu półświatka, mieszkań socjalnych, problemów społecznych - kontynuuje Andrzej. - I dzieci, które nie chciały być w edukacji, nie chciały chodzić do żadnych świetlic. Uciekały z domów i reagowały agresją, bo same często doświadczały przemocy. I rówieśniczej, i domowej.

- Nasze metody pozwalały do nich dotrzeć i utrzymać z nimi jakieś relacje. A relacja to pierwszy krok do tego, żeby dać im trochę wiedzy o świecie. Uzbroić w kompetencje, które pozwolą sobie radzić w życiu, choć świat, w którym żyją, przyjemny nie jest - podkreśla Tomasz.

Po agresji Rosji na Ukrainę, gdy tysiące młodych osób uciekły przed wojną do Polski, streetworkerzy postanowili wykorzystać metody z Pragi i Woli do pracy z nastolatkami z Ukrainy. Ale tym razem stworzyli im miejsce spotkań. To właśnie Spoko Cafe, gdzie w czerwcu spotkałam M.

Andrzej: - Pomaganie im to był od początku taki naturalny odruch. Do Polski już w pierwszych tygodniach zgłosiło się sporo międzynarodowych organizacji pomocowych, które jednak żeby skutecznie działać, potrzebowały ludzi i wsparcia tu na miejscu. Zgłaszały się też do nas.

Streetworkerzy najpierw pomagali na Dworcu Wschodnim, gdzie powstał specjalny namiot z kącikiem zabaw dla dzieci (potrzebne było dla nich bezpieczne miejsce po długiej podróży). A gdy na dworcu nie było już tak tłoczno, pedagodzy ruszyli z ofertą edukacyjną i zajęciami do miejsc, w których mieszkali uchodźcy, czyli do tzw. ośrodków pobytowych.

- To wyglądało jak sceny z filmu katastroficznego - wspomina Andrzej. - Kilka tysięcy ludzi, bez żadnej intymności. Mnóstwo dzieci, zaraz obok schorowani seniorzy. Nasi animatorzy wracali stamtąd przerażeni. Wszyscy wiedzieliśmy, że ludzie nie mogą tam być zbyt długo, bo to się źle skończy. A jedyne, co mogliśmy zrobić, to przyjeżdżać tam z mobilną szkołą i uczyć takiej niby-matematyki przez zabawę - przyznaje.

W Polsce wciąż zbierane są dary dla ukraińskich uchodźców
W Polsce wciąż zbierane są dary dla ukraińskich uchodźców. Najbardziej potrzebna jest żywność
Źródło: Marta Kolbus | Fakty po południu TVN24

Z czasem władze miasta zaprosiły streetworkerów do współpracy przy kolejnych projektach.

- Głównie zależało im na działaniach z młodzieżą, która gromadziła się w parku Świętokrzyskim przy Pałacu Kultury i Nauki - opowiada Tomasz. - To był czerwiec zeszłego roku. Poproszono nas, żebyśmy zobaczyli, czy z tą młodzieżą da się coś zrobić, bo jej duże grupy na ulicach zaczęły budzić pewien niepokój. Taki lęk, a że się tam na pewno zaraz pojawią narkotyki, alkohol czy przemoc. Jak to z młodzieżą bywa, bez względu na jej pochodzenie - podkreśla.

- Szybko okazało się, że ten park to nie jest żadne miejsce libacji, tylko po prostu miejsce spotkań. No bo gdzie oni mieli się spotykać, kiedy ani za bardzo nie mieli swoich domów, ani pieniędzy? Wielu z nich przyjeżdżało do parku z rozsianych po mieście ośrodków, w których byli rozlokowani - przypomina Andrzej.

Na Telegramie (popularnym w Europie Wschodniej komunikatorze internetowym) pobliski skatepark funkcjonował jako miejsce spotkań w Warszawie. Jest tam dużo zieleni, stół do ping-ponga, ławki. Tamtej wiosny pogoda była piękna i młodzi Ukraińcy chętnie z tego korzystali.

- A my się tam kręciliśmy i próbowaliśmy zdobyć zaufanie - uśmiecha się Andrzej. Przynosili sprzęt sportowy, pytali, czego młodzież potrzebuje. Ta z czasem zaczęła opowiadać o swoich potrzebach - ktoś szukał psychologa, ktoś pracy, inny skarżył się na przemoc.

W listopadzie, gdy pogoda zaczęła się psuć, wiele osób z parku w naturalny sposób przeniosło się dzięki temu do nowo otwartej Spoko Cafe. Przestrzeń tę animują właśnie streetworkerzy z Pragi. I dlatego to parkowa młodzież była pierwszymi gościem kawiarni.

Kawiarnia Spoko w Warszawie
Kawiarnia Spoko w Warszawie
Źródło: Justyna Suchecka

Dobrze, że jest Spoko. Jeszcze

To miejsce w centrum Warszawy na pierwszy rzut oka niczym nie różni się od zwykłej kawiarni. Są tu kolorowe ozdoby, półka z książkami i grami planszowymi, poduszki, kanapy oprócz zwykłych stolików. Dziwić może nieco stół do ping-ponga czy wieszak z ubraniami na wymianę. Ale nie takie rzeczy można przecież spotkać w hipsterskich knajpach.

Zamiast baristów działa tu jednak dwójka animatorów. Nie zrobią ci kawy, nie wrzucą lodu i cytryny do wody. To wszystko musisz zrobić sam.

Oni tylko witają się, odhaczają przyjście kolejnej osoby, przyjmują zapisy na dodatkowe aktywności, np. warsztaty czy miejsce w osobnej salce, gdzie - gdy akurat nie toczą się spotkania z psychologiem, doradcą zawodowym czy dietetykiem - można zagrać na konsoli.

Spoko Cafe w Warszawie
Spoko Cafe w Warszawie
Źródło: Justyna Suchecka

Tego czerwcowego popołudnia akurat mają trochę spokoju. Ale zimą zdarzały się dni, gdy na tych kilkudziesięciu metrach pojawiało się nawet 120 osób. Po kilkadziesiąt jednocześnie.

Z oferty mogą korzystać osoby od 14. do 22. roku życia. Projekt jest realizowany w partnerstwie i dofinansowany przez Norwegian Refugee Council oraz w ramach programu Pajacyk Pomoc Psychospołeczna Polskiej Akcji Humanitarnej.

M. mówi mi, że to jedyne miejsce, gdzie może posiedzieć, nie wydając pieniędzy. Bardzo lubi tu być, choć zdradza, iż przykro jej, że wciąż ma tylko jedną koleżankę.

W Spoko, jak w szkole, nastolatki mają swoje paczki i zwyczaje. M. ciągle jest nowa i należy do młodszych bywalców kawiarni.

Tysiące ukraińskich nastolatków pozostają poza systemem
Tysiące ukraińskich nastolatków pozostają poza systemem
Źródło: Shutterstock

Starszy od niej o trzy lata V., pytany, jak tu trafił, opowiada płynną polszczyzną (M. jeszcze tak dobrze nie mówi, często w rozmowie pokazujemy sobie coś na migi, próbuję zgadnąć, co znaczą pojedyncze ukraińskie słowa, przeformułowuję własne pytania, by się dogadać, z każdą minutą idzie nam lepiej). - Zaraz jak tu przyjechaliśmy, dużo siedziałem w parku, tam można było spotkać znajomych. Gdy otworzyli to miejsce, z czasem po prostu się tu przenieśliśmy - zdradza.

V. uczy się w szkole branżowej w Polsce i równocześnie uczęszcza w Ukrainie do technikum online. - Ale wiesz, to technikum to taka trochę ściema, bo to nie jest normalna nauka. Ani dla mnie, ani dla tych tam, na miejscu. Oni w tym roku szkolnym nie mieli tam ani jednych praktyk, w ogóle nie dotknęli żadnego sprzętu. Mechanikiem nie da się zostać online - przyznaje.

V. mówi, że zna mnóstwo osób, które korzystają tylko z edukacji onlinie i kilka takich, które nie uczą się wcale. - Mówią, że chcą przeczekać i że wrócą do szkoły, jak wrócą do domu. Ale ja w to trochę nie wierzę. To już przecież tak długo trwa - rozkłada ręce.

Chwilę rozmawiam z animatorami w Spoko. Oni nie wiedzą, kto i jak się uczy, chyba że sam o tym opowie. - Czasem niektórzy się tu uczą, umawiają na wspólne odrabianie lekcji, ale to nie jest nasz główny cel. Jest nim integracja - podkreślają. - A to trudne, bo choć Spoko jest otwarta dla wszystkich młodych, też tych z Polski i w pobliżu jest nawet kilka szkół, to Polacy niemal wcale tu nie przychodzą. I tak Polacy i Ukraińcy dorastają zupełnie obok siebie - dodają.

Animatorzy najbardziej martwią się o to, co się stanie, gdy skończy się finansowanie Spoko. Pieniędzy wystarczy tylko na kilka miesięcy (potrzeba ok. 50 tys. zł na miesiąc działania kawiarni, bo ta wynajmuje lokal po cenach rynkowych).

Podobne lęki mają dyrektorzy szkół, którzy często zatrudniają nauczycieli wspomagających i asystentów międzykulturowych dla dzieci tylko dzięki pieniądzom z grantów dla organizacji pozarządowych. - Nie wiem, jak to będzie, jak się te pieniądze skończą. Nikt z nami nie rozmawia - usłyszałam od dyrektora jednej ze stołecznych podstawówek.

- Rodzice ukraińskich dzieci często nie wiedzą, co im przysługuje w szkołach. Też zmagają się z barierą językową. I dlatego to ważne, by polscy rodzice na przykład oprócz narzekania na to, że uchodźcy obniżają poziom, naciskali na szkoły nie na usunięcie tych dzieci, ale by dostawały one odpowiednie wsparcie. To też nasz wspólny interes - podkreśla dr Witkowski.

Bo choć ukraińskich dzieci jest najwięcej w Warszawie, to problem ich edukacji dotyczy całej Polski.

MEiN ma plany

We wtorek 18 lipca wiceminister Tomasz Rzymkowski w imieniu resortu podpisał "plan pracy" MEiN i UNICEF na rzecz wsparcia uczniów z Ukrainy. - Kontynuujemy to, co od wielu lat wspólnie tworzymy w Polsce. Ta współpraca w bardzo trudnych chwilach konfliktu zbrojnego okazała się niezwykle ważna - zapewniał Rzymkowski. I dodawał: - Dzięki pomocy UNICEF państwo polskie jeszcze pełniej może nieść pomoc dzieciom i młodzieży z Ukrainy, które znalazły miejsce w polskich placówkach oświatowych i w polskich uczelniach wyższych.

Plan zakłada m.in. wzmacnianie transformacji cyfrowej i zwiększanie kompetencji cyfrowych uczniów,  wspieranie zdrowia psychicznego oraz psychospołecznego, kampanię na rzecz kontynuowania edukacji do uzyskania pełnego wykształcenia, analizę polskiej i ukraińskiej podstawy programowej, przygotowanie nauczycieli, pedagogów i psychologów do wsparcia ukraińskich dzieci i młodzieży w ich integracji i dalszej nauce w Polsce.

Czytaj także: