Ma glejaka mózgu - nowotwór w czwartym stadium i szykuje się na śmierć. Robi to, prowadząc jednocześnie hospicjum dla chorych na raka, jakie założył. Ksiądz Jan Kaczkowski mówi, że był przy śmierci trzech tysięcy osób. - Widziałem ludzi, którzy odchodzą jak anioły - opowiada. Sam wie, że pewnego dnia nie będzie już chciał walczyć z chorobą. - Mam do tego święte prawo i nikt nie będzie mógł mnie oskarżyć o samobójstwo - tłumaczy. Materiał magazynu "Czarno na białym".
- Wiem, że to dziwnie brzmi: lubię przebywać z umierającymi, ale przysięgam, że jadę tutaj na skrzydłach. Wtedy zapominam o swoich niedomaganiach, swoich kłopotach, bo tutaj dzieje się prawdziwe życie - mówi ks. Jan Kaczkowski, założyciel hospicjum św. Ojca Pio w Pucku.
Powoli umiera i wciąż prowadzi hospicjum
Ksiądz Kaczkowski ma od urodzenia niedowład lewej części ciała i ogromne problemy ze wzrokiem. Na jedno nie widzi prawie w ogóle. Przed kilkoma laty miał nowotwór nerki, a już po założeniu hospicjum dowiedział się, że jest nieuleczalnie chory; ma raka mózgu.
- Wiedziałem, czym jest glejak i ochroniło mnie to przed jakąś potworną rozpaczą, chociaż były takie momenty, że strach łapał mnie zwierzęco za gardło - mówi. Doświadcza powolnego umierania i "wie, że jego czas się skraca", i dlatego "chce go bardzo kreatywnie wykorzystać". Nowotwór jest w czwartej fazie, która poprzedza śmierć.
- Biologiczny mechanizm śmierci znam na pamięć - mówi i opowiada o pacjentach hospicjum, z którymi spędza całą dobę. - Konający pacjenci mówią przyciszonym, matowym głosem i często pomiędzy informacjami przeplatają bardzo ważne rzeczy: "Przebacz mi" albo "Oni tu już są", mówiąc o zmarłych, którzy po nich przychodzą.
Sam przechodzi radioterapię i chemioterapię, ale "wie", że "w pewnym momencie powie stop" swojemu leczeniu, bo nie chce walczyć o życie za wszelką cenę. - Mam do tego święte prawo i nikt nie będzie mógł mnie oskarżyć o samobójstwo - tłumaczy.
O tym rodzaju walki, wyniszczającym organizm, mówi jako o "haniebnej procedurze" i namawia rodziny pacjentów chorych na nowotwory, by rezygnowały np. z reanimacji, gdy po raz kolejny ich bliscy mają "wracać" do żywych i cierpieć.
Równocześnie ks. Kaczkowski mówi jednak, że nie rozumie, jak można zdecydować się na eutanazję nie dochodząc wcześniej do momentu, w którym choroba jeszcze nie wygrała. - Nie mógłbym zrobić tego ani moim najbliższym, ani moim pacjentom. To by było egoistyczne - wyjaśnia.
- Uwielbiam żyć. Życie jest piękne, coraz bardziej ciekawe. Jestem łapczywy życia - mówi.
Autor: adso//rzw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24