Funkcjonariusz CBA, który przez lata utrzymywał kontakty operacyjne z bohaterem afery podsłuchowej Markiem Falentą, awansował i teraz kieruje największą jednostką w tej służbie - dowiedział się portal tvn24.pl.
Objęcie sterów w stołecznej delegaturze CBA przez agenta, który wcześniej pracował we wrocławskiej delegaturze, potwierdziliśmy oficjalnie w służbie. - Pełni obowiązki szefa - usłyszeliśmy w pionie prasowym.
Według naszych, niezależnych od siebie źródeł, funkcjonariusz we Wrocławiu zajmował się m.in. zdobywaniem informacji o przestępstwach.
Źródło "Prefekt"
Nasi rozmówcy z różnych służb: policji, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Centralnego Biura Antykorupcyjnego potwierdzają, że to właśnie ten funkcjonariusz utrzymywał kontakty operacyjne z Markiem Falentą.
Takiej informacji jednak nie da się potwierdzić oficjalnie, gdyż wszystko, co dotyczy pracy operacyjnej służby antykorupcyjnej jest chronione prawem.
- Biznesmen przekazywał funkcjonariuszowi informacje, które sam poznawał dzięki podsłuchom podrzucanym przez kelnerów w restauracjach - mówią nam zgodnie nasi rozmówcy.
Przypomnijmy, że fakt wieloletniej współpracy CBA z biznesmenem ujawnił na początku 2015 roku tygodnik "Do Rzeczy". Opublikowano wtedy notatki, które tworzyli funkcjonariusze CBA w efekcie swoich kolejnych spotkań z biznesmenem. Informacje, które przekazywał Falenta, trafiały do specjalnej komputerowej bazy danych o nazwie "System Meldunków Informacyjnych", gromadzącej wszystkie zdobywane przez służbę informacje. Samemu Markowi Falencie służba nadała też kryptonim "Prefekt" i status "osoby informującej".
- To niższy status niż tajnego współpracownika, któremu regularnie płaci się za przekazywane wiadomości. Zarazem komuś o statusie TW sama służba bardziej ufa niż "osobie informującej" - wyjaśnia nam doświadczony funkcjonariusz CBA. Nie może mówić pod własnym nazwiskiem, gdyż wszystkie te procedury zapisane są w poufnej instrukcji operacyjnej, którą w pracy kierują się funkcjonariusze.
Kontakty dla ochrony?
Z ujawnionych przez "Do Rzeczy" treści trzech "meldunków informacyjnych" wynika, że "Prefekt" przekazał m.in szczegółowe informacje dotyczące rozmów ówczesnego wiceministra finansów Andrzeja Parafianowicza ze Sławomirem Nowakiem oraz o możliwych przestępstwach podczas procesu prywatyzacji "Ciech SA".
Jak się później okazało, treść meldunków odpowiada temu, co zarejestrowały dyktafony podkładane przez kelnerów w restauracji "Sowa i Przyjaciele". Jednak gdy agenci CBA kontaktowali się z Markiem Falentą, ten nie informował ich o prawdziwych źródłach swoich informacji.
Przypomnijmy, że w grudniu 2016 roku został on skazany na 2,5 roku więzienia za zorganizowanie procederu podsłuchiwania w warszawskich restauracjach. Do winy przyznali się dwaj kelnerzy, którzy podrzucali "pluskwy" do saloników, w których jadali czołowi biznesmeni i politycy.
Podczas procesu sąd przesłuchiwał także funkcjonariuszy CBA, w tym awansującego właśnie na stanowisko szefa stołecznej delegatury. A to dlatego, że Marek Falenta swoje kontakty ze służbą uczynił linią obrony. Jednak sędzia Paweł de Chateau uznał, że biznesmen, kontaktując się ze służbą, nie działał w interesie publicznym, a wyłącznie w swoim własnym.
- Kontakty traktował czysto instrumentalnie, licząc na pomoc służb w razie kłopotów - mówił sędzia, uzasadniając wyrok.
Gdzie są taśmy?
Jak ustaliliśmy, funkcjonariusz CBA, któremu powierzono pełnienie obowiązków szefa warszawskiej delegatury, kontaktował się z Markiem Falentą już kilkanaście lat temu, gdy pracował jeszcze w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
- Wtedy Falenta prowadził w woj. dolnośląskim firmy, które zajmowały się pożyczkami dla szpitali. To bardzo korupcjogenne mechanizmy. Stąd przechodząc z ABW do powstającego w 2006 roku CBA przeniósł również swoje kontakty z Falentą - mówi nam jeden z funkcjonariuszy służby antykorupcyjnej.
Oficjalnie wiadomo, że minister spraw wewnętrznych i zarazem koordynator służb specjalnych Bartłomiej Sienkiewicz miał pretensje do CBA o współpracę z Falentą. Do tego stopnia, że weryfikował, czy ówcześni szefowie tej służby nie wiedzieli wcześniej o procederze nagrań w stołecznych elitarnych lokalach.
Tymczasem pomimo wyroku dwóch i pół roku więzienia dla samego Marka Falenty, który zapadł w stołecznym sądzie, sama afera podsłuchowa jeszcze się nie zakończyła. Świadczy o tym kolejne nagranie, które przed kilkoma tygodniami wyemitowała telewizja publiczna.
W akcie oskarżenia wobec Marka Falenty tego akurat nagrania nie było, nie miała go więc ani prokuratura ani służby.
- To oznacza, że ktoś nadal ma nagrania i będzie je wypuszczać wtedy, gdy to będzie wygodne - mówią zgodnie nasi rozmówcy z policji i służb specjalnych.
Autor: Robert Zieliński (r.zielinski@tvn.pl) / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24