- Pospieszny, do Warszawy - powiedziała stojąc przed okienkiem na białostockim dworcu. Kiedy kasjerka wydawała jej resztę, miała nieodparte wrażenie, że wszystko to jest surrealistyczne. Na dworzec przyszła sama. Pierwszy raz od ćwierć wieku nie będzie musiała się obudzić w nocy, żeby sprawdzić, czy Łukasz, jej 25-letni syn, nie ma ataku padaczki. Wsiądzie do pociągu i - jakby była zupełnie normalną osobą - przejedzie kilkaset kilometrów pociągiem do stolicy, w której była ostatni raz w połowie lat 90. Co w jej życiu działo się od tego czasu?