Historia, która ma dwa zakończenia - szczęśliwe i nieszczęśliwe. Ciężarnej z guzem mózgu nie udało się uratować. Ale jej syna - tak. Lekarze z Wrocławia sztucznie podtrzymywali funkcje życiowe kobiety, żeby jak najdłużej utrzymać ciążę. Udało się to przez aż 55 dni. Wystarczyło, by dziecko miało szanse na przeżycie. To była walka z czasem i wieloma niewiadomymi, o czym opowiedzieli reporterce "Czarno na białym" lekarze, którzy uratowali Wojtka.
Gdy zaczynała się ta historia, nikt nie wiedział, jaki będzie jej koniec. Nawet ci lekarze, do których trafiła ciężarna kobieta. Była w 17. tygodniu ciąży, gdy jej mózg - uciskany przez guz - przestał działać. Stwierdzono śmierć mózgową.
- Mózg był już tak uszkodzony, że był nie do wyleczenia - mówi prof. Andrzej Kűbler, kierownik Kliniki Anestezjologii i Intensywnej Terapii z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu. - Ale, pacjentka jest w ciąży, a ciąża się rozwija. Płód się rozwija. To był 17. tydzień ciąży - dodaje prof. Mariusz Zimmer, ginekolog z wrocławskiego szpitala.
Kobieta już nie żyła - ale dziecko jeszcze - tak. Specjalny zespół lekarzy - anestezjologów, ginekologów i neonatologów - zdecydował, że będzie o życie dziecka walczyć.
"To nie był eksperyment"
To nie był eksperyment, to była decyzja lekarska, która rzuciła na szalę najnowsze możliwości intensywnej terapii, żeby ratować życie ludzkie prof. Andrzej Kűbler, kierownik Kliniki Anestezjologii i Intensywnej Terapii Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu.
Zaczęło się sztuczne podtrzymywanie czynności życiowych matki. Po to, by dziecko mogło się dalej rozwijać w jej łonie. - To nie był eksperyment, to była decyzja lekarska, która rzuciła na szalę najnowsze możliwości intensywnej terapii, żeby ratować życie ludzkie - podkreśla prof. Kűbler.
Najnowsze możliwości medycyny, a mimo to wielkie ryzyko, że się nie uda.
- Pytanie, które nas stresowało tak naprawdę, to jak długo nam się uda utrzymać tę ciążę. I kiedy nastąpi ten moment, że dojdzie do takiego załamania organizmu, że my nie będziemy w stanie - nawet przy pomocy tej aparatury, którą dysponujemy - utrzymać bicie serca tej kobiety - mówi dr Małgorzata Burzyńska, anestezjolog.
- Nie wiedzieliśmy, jak przełoży się na urodzone dziecko to wszystko, co działo się z matką w trakcie pobytu na oddziale intensywnej terapii - dodaje neonatolog prof. Barbara Król-Olejnik i podkreśla, że celem lekarzy było dotrzymanie ciąży do 30. tygodnia.
- Wiedzieliśmy, że jeśli nastąpi jakiś przełom, jakiś zły przełom w stronę załamania organizmu, to do 23. tygodnia nie mamy szans pomocy dziecku - zwraca jeden z lekarzy.
"Kołysanka zmian zupełnie niespodziewanych"
Dzięki aparaturze podtrzymywano krążenie kobiety, dostarczano tlen i substancje odżywcze, które trafiały bezpośrednio do dziecka. Mimo tych wszystkich medycznych możliwości wciąż było ryzyko dla życia. I ciągła niepewność.
- Z uwagi na brak funkcji mózgu, to była taka kołysanka zmian zupełnie niespodziewanych. Nagle spadało ciśnienie tętnicze albo nagle rosło niesamowicie wysoko, rosły stężenia różnych substancji, hormonów - tłumaczy prof. Kubler. - Musieliśmy mieć schematy postępowania, plan działania, jakby nas coś zaskoczyło, co robić. Schematy "B" pojawiały się co 2, 3 dni - dodaje prof. Zimmer.
Lekarze podkreślają, że specyficzny w tej sytuacji był brak doświadczenia, bo przypadki, w których śmierć mózgu matki stwierdza się przy tak wczesnej ciąży, są niezwykle rzadkie.
- Każdy z nas jak przychodził codziennie rano do pracy, to właściwie cieszył się, że jest tak, jak było wczoraj, może jest trochę lepiej, może trochę gorzej, ale jest. Bo wiedzieliśmy, że ten jeden dodatkowy dzień, to jest większa szansa na to, żeby to dziecko przeżyło - wspomina dr Burzyńska.
Walka ojca
W tej historii i w tej walce, poza matką, dzieckiem i lekarzami jest ktoś jeszcze. Pracownicy szpitala mówią o nim, że jest wyjątkowo silny i dzielny. To ojciec dziecka.
- On musiał sobie jakoś dać radę z tym niezwykłym stresem, obciążeniem psychicznym, jakim było to, że żona już nie wróci - mówi prof. Kűbler. - No on to wspaniale znosił. Czytał książki medyczne, przyszedł do mnie i mówi: właśnie pana rozdział w książce przeczytałem o śmierci mózgu - wspomina.
- Tutaj mamy dwa elementy. Z jednej strony ogromna tragedia dla rodziny, również dla nas, że umiera nam młoda pacjentka, której nie jesteśmy w stanie pomoc. A z drugiej strony walka - podkreśla dr Burzyńska.
Walka trudna. Ale dziecko w łonie, klinicznie martwej już matki, rozwijało się tak, jakby ona żyła. - Dziecko ściągało pożywienie od matki i rozwijało się zupełnie proporcjonalnie, zupełnie prawidłowo. Przyrost wagi był z tygodnia na tydzień taki, jak oczekiwaliśmy - mówi prof. Zimmer.
"To niesamowity człowiek"
Moment krytyczny nastąpił w 26. tygodniu ciąży, gdy łożysko zaczęło się nagle odklejać. Wtedy, po 55 dniach sztucznego podtrzymywania matki przy życiu, lekarze zdecydowali o natychmiastowym cesarskim cięciu.
- Urodzony został chłopczyk, z masą ciała 1000 gramów. Bardzo niedojrzałe dziecko, bardzo długo przed terminem, bo ponad 3 miesiące. Nie potrafił oddychać sam, więc był podłączony do respiratora, sam nie potrafił przyjmować pożywienia, wiec dostawał sondą i w formie kroplówki - mówi prof. Król-Olejnik.
Walka o życie trwała. Przez kolejne tygodnie chłopiec nabierał sił, a jego ojciec pod okiem specjalistów uczył się, jak o niego dbać. - To niesamowity człowiek. Ten tata to człowiek, w którym widzę i mamę i tatę - wspomina prof. Król-Olejnik.
Po trzech miesiącach takiej opieki tata z małym Wojtkiem opuścili szpital. Według relacji lekarzy chłopczyk zachowywał się jak noworodek urodzony blisko terminu.
Praca wrocławskich lekarzy to wielki sukces, bo nigdy wcześniej w Polsce nie udało się przez tyle dni utrzymywać ciąży klinicznie martwej kobiety. Ale nie tylko ze względów medycznych ci lekarze będą długo pamiętać tę historię.
- Pamiętam sytuację, kiedy po raz pierwszy rozpoczęliśmy "kangurowanie". Dziecko jest w kontakcie skóra do skóry. Zaczynamy z reguły z kontaktem z mamą, tu zaczęliśmy z tatą. Tata wygodnie siedzi na fotelu, ma gołą pierś, na którą kładziony jest noworodek. I wtedy powiedział, że jest szczęśliwy, że może mieć tak blisko swojego syna i że na pewno żona byłaby tak samo szczęśliwa, jak on - wspomina ze wzruszeniem prof. Król-Olejnik.
Autor: dln/kk / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24