Każdy Czytelnik tych kawałków wie, że należę do umiarkowanych tuskosceptyków. Znaczy to, że nie wątpiłem nigdy w talenty polityczne byłego premiera, ale właśnie dlatego sądziłem, że jako człowiek poważny, obyty, no mówiąc wprost – światowiec, nie zdecyduje się na powrót do bijatyki w polskiej piaskownicy. Pomyliłem się. Nie ja jeden.
Nie doceniłem ważnej roli, jaką w działaniach polityków odgrywa ambicja i tak zwane poczucie misji. Teraz modne jest określenie samiec alfa. O ile dobrze rozumiem, samiec alfa to typ, który musi przewodzić i znaczyć. Jak nie przewodzi i nie znaczy, jest nieszczęśliwy. Polityczny samiec alfa dysponuje też odpowiednią dawką zarozumialstwa, tkwi w przekonaniu, że jest w stanie wpłynąć na bieg historii tak, aby popłynęła we właściwym, czyli pożądanym przez niego kierunku. Jaki kierunek jest właściwy, samiec alfa wie najlepiej. I to się nazywa poczucie misji, ono czyni z polityka postać historyczną i jest nieodzowne, bo usprawiedliwia różne świństwa i pomyłki.
Ich skutki mogą być opłakane, ale naród, zanim się zorientuje, najpierw będzie takiemu politykowi stawiał pomniki, a potem - w przypływie zawiedzionych nadziei - będzie je obalał. "Ręce za lud walczące, sam lud poobcina. Imion miłych ludowi - lud pozapomina. Wszystko przejdzie". Wiedział to Adam Mickiewicz, ponad sto pięćdziesiąt lat temu, ale otoczony gronem podlizuchów Samiec Alfa na razie tego nie wie.
Tusk wrócił i zaczął ostro. Jego wystąpienie na kongresie Platformy mnie się niezbyt podobało, ale znaleźli się liczni entuzjaści twardego tonu. Tusk jest jednak zbyt poważnym zawodnikiem, by ulegać pochlebcom. Parę dni później oświadczył, że jest katolikiem i dodał, że mimo postępującej sekularyzacji bardzo by chciał "przekonywać ludzi, że chrześcijaństwo było i może nadal być podstawą wolnościowego myślenia".
Jan Rokita, niegdyś polityk, dziś publicysta, którego warto czytać, uważa z kolei, że Tusk jest "skrajną figurą politycznego makiawelizmu, wedle którego zarówno idee, jak i ludzie odgrywają jedynie rolę narzędzi w grze prowadzonej przez przywódcę". Rokita wie, co pisze. Tusk go wykończył, to prawda, ale, szczerze mówiąc, niespecjalnie mnie to przeraża, bo Prezes ma też niemały dorobek w praktykowaniu makiawelizmu politycznego. A oburzenie, które słychać z każdego kąta obozu rządzącego Polską na moralną nicość Tuska, przekonuje mnie, że bardzo się go boją. Mnie to cieszy, bo uważam, być może w sposób przestarzały, że istotą demokracji jest wymiana rządzących co jakiś czas. Więc nawet gdyby rządząca naszym krajem partia składała się z samych aniołów - a wiemy, że tak nie jest - to dobrze jest po pewnym czasie, po prostu dla higieny, odstawić ją od żłobu. Strach w oczach PiS-u przekonuje mnie, że Tusk, wykorzystując swój makiawelizm i skłonności autorytarne, może to zrobić. I to mi wystarczy. A po tym niech zjawi się jakiś prawdziwy demokrata i naprawia, co ludzie Tuska napsuli. Mogą to być nawet jacyś późni następcy Zandberga lub Biedronia, byle nie rządzili za długo.
U Tuska spodobało mi się również odwołanie do Kołakowskiego. W panteonie wybitnych Polaków jego miejsce zajmuje ostatnio Zygmunt Bauman. Myślę, że ze szkodą dla opinii o nas jako narodzie zdolnym do samodzielnego myślenia, a nie tylko do powtarzania modnych głupstw.
Tusk powołał się na znaną ironiczną rozprawkę Kołakowskiego "Jak być konserwatywno–liberalnym socjalistą?". Wielki filozof kwestionuje w niej obietnicę chętnie składaną przez polityków, kiedy mówią wyborcom: "zawierzcie mi, a będziecie szczęśliwi".
Wiadomo, że politycy lubią obiecywać niestworzone rzeczy. Obiecują, że kiedy oni obejmą władze, wszystko zacznie działać, ukrócą łapownictwo i kumoterstwo, nie dadzą posady synowi ani teściowej, obniżą wiek emerytalny i podniosą zasiłki. Skrócą kolejki do lekarzy. Tusk takich obietnic nie składa, ale w inny sposób przypochlebia się narodowi: przyznaje, że popełnił błąd, podwyższając wiek emerytalny. Nie obiecuje, na szczęście, że uczyni z Polski mocarstwo, a na takiej obietnicy jedzie Prezes, i już tylko z tego powodu wolę Tuska od Kaczyńskiego. Manie mocarstwowe są, ogólnie biorąc, szkodliwe, szczególnie zaś źle służą krajom niewielkim i średnim, do których od pewnego czasu należy Polska. O tym napiszę więcej, ale przy innej okazji.
Podoba mi się też, że Tusk nie zapowiada likwidacji mediów publicznych. One są bardzo potrzebne. Nie dla propagandy. Są potrzebne do informowania. Nieprawda, że tylko media podporządkowane politykom ogłupiają naród. Media komercyjne też ogłupiają, na szczęście w inny sposób. Ich celem jest zarobek, a zarabia się najlepiej, zabawiając. Nieprzypadkowo powstał termin infotainment. Czyli rozrywka przebrana za informację.
Na koniec jeszcze tylko jedno wspomnienie. Na początku tego stulecia leciałem z Chicago do Warszawy samolotem pełnym Polaków. Były to czasy, kiedy w samolocie można było palić i tanio wypić. Atmosfera sprzyjała szczerym rozmowom. Pewien mój współpasażer, po wielu latach po raz pierwszy odwiedzający Polskę, rzucił mądrość, która z czasem wydaje mi się coraz mądrzejsza: "Najlepiej byłoby wszystkich Polaków wysłać na kilka lat do pracy w Ameryce". Tusk swoje odpracował i w tym cała moja nadzieja.
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i uniwersytetu w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24