Siedmioletni chłopiec nie żyje, a jego rodzice z ranami ciętymi i kłutymi trafili do szpitala. Prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie rodzinnej tragedii w Tarnowie (Małopolska). Na razie nikt nie usłyszał zarzutów w tej sprawie.
Śledztwo prowadzi Prokuratura Rejonowa w Tarnowie, o jego wszczęciu poinformowano w środę. Rzecznik małopolskiej policji Sebastian Gleń przekazał, że śledczy mają ustalić, kto jest winny śmierci siedmioletniego chłopca i dlaczego doszło do tragedii. Rodzice dziecka trafili do szpitala z ranami zadanymi ostrym narzędziem.
Według relacji policjanta na miejscu zdarzenia, do którego doszło we wtorek w mieszkaniu w tarnowskim bloku, przez kilka godzin pracował zespół dochodzeniowo-śledczy pod nadzorem prokuratora, zabezpieczając dowody w tej sprawie.
- Mężczyzna w wieku 27 lat i 28-letnia kobieta są pod stałą opieką lekarzy tarnowskiego szpitala. Z chwilą gdy będzie można przeprowadzić z nimi czynności, będą oni przesłuchani w miejscu i czasie wyznaczonym przez prokuratora - zapowiedział rzecznik. Kobieta, mężczyzna oraz zmarły chłopczyk to obywatele Ukrainy.
Przesłuchanie matki
Jak przekazał Mieczysław Sienicki, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Tarnowie, w środę odbyła się sekcja chłopca. Ustalono, że przyczyną jego zgonu były rany kłute, ciosy zadano w plecy. - Nadto stwierdzono na ciele matki również rany cięte i kłute pleców, głowy oraz przedramienia. Kobieta przebywa w szpitalu, jej stan jest stabilny - poinformował rzecznik prokuratury.
Śledczy ustalili, że 27-letni mąż kobiety i ojciec chłopczyka od kilku lat przebywał i pracował legalnie w Polsce, gdzie był zatrudniony jako kucharz. W maju tego roku przyjechała do niego żona z synem. Matka opiekowała się chłopcem w związku z tym, że miał on problemy z poruszaniem się.
- Do tej pory nie stwierdzono, żeby w tej rodzinie były jakieś problemy, nie było żadnych sygnałów, żeby cokolwiek złego się tam działo - zaznaczył Sienicki.
- Prokurator przy udziale policji przeprowadził oględziny, w trakcie których zabezpieczono dwa noże oraz szereg śladów krwawych zlokalizowanych w mieszkaniu oraz na klatce schodowej. Z ustaleń wynika, że Dymitro T. przebywał w Polsce od kilu lat i w maju sprowadził do Tarnowa swoją żonę Anastazję T. i niepełnosprawnego synka Maksyma. Pracował tu legalnie, mając pozwolenie – zaznacza Sienicki.
Podczas przesłuchania Anastazja T. opisała tragiczny poranek. – Zeznała, że Dymitro zachowywał się trochę inaczej niż zwykle, bez konkretnego powodu zaatakował ją nożem, zadając ciosy synkowi oraz jej. Kobieta wybiegła z mieszkania na klatkę schodową, wzywając pomocy, co spowodowało, że sąsiedzi zareagowali, otworzyli drzwi. Na widok sąsiadów Dymitro T. wrócił do swojego mieszkania. Natomiast kobiecie udzielono pomocy w mieszkaniu sąsiada – relacjonuje prokurator.
Interwencja w bloku przy ulicy Krakowskiej
We wtorek tuż po godzinie 9 dyżurny tarnowskiej komendy odebrał kilka zgłoszeń o awanturze domowej, która miała mieć miejsce w jednym z mieszkań w bloku przy ul. Krakowskiej w Tarnowie. Dzwoniący informowali także, że z mieszkania, z którego słychać było krzyki wybiegła zakrwawiona kobieta.
Na miejsce pojechali policjanci oraz trzy zespoły ratownictwa medycznego. Funkcjonariusze zauważyli, że przed balkonami jest poraniony mężczyzna, który chwilę wcześniej wyskoczył z balkonu na drugim piętrze. Został on przekazany zespołowi ratunkowemu. W jednym z mieszkań tego bloku, na trzecim piętrze była zakrwawiona kobieta, która również wymagała opieki lekarskiej.
Natomiast w mieszkaniu, gdzie miało dojść do awantury, był ciężko ranny siedmioletni syn obojga, którego ratownicy medyczni natychmiast zaczęli reanimować. Pomimo ich wysiłków chłopca nie udało się uratować.
Źródło: PAP/TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24