To była jedna z najgłośniejszych zbrodni lat 90. W centrum Warszawy w butiku Ultimo policja znalazła zwłoki mężczyzny oraz ranną kobietę. Strzelać miała jej koleżanka. Po kilku latach procesu na 25 lat więzienia została skazana Beata Pasik. Wątpliwości pozostały. Reportaż Grzegorza Głuszaka dla "Superwizjera" TVN.
Pod koniec lat dziewięćdziesiątych media donosiły o porachunkach gangsterskich w Warszawie. Początkowo wszystko wskazywało, że zdarzenie w butiku Ultimo także mogło mieć coś wspólnego z działalnością grup przestępczych, które w tamtych latach ściągały haracze od przedsiębiorców, wyłudzały pieniądze i porywały ludzi. Ale nawet tym tle zbrodnia była szokująca.
Zginął mężczyzna, jego żona została ranna. Dwa dni później, po wybudzeniu w szpitalu, postrzelona kobieta podała nazwisko mordercy. Była nią jej koleżanka z pracy, wówczas 24-letnia Beata Pasik. Od razu trafiła do aresztu, a policja szybko zamknęła sprawę.
"Nie przyznam się do czegoś, czego nie zrobiłam"
Dziennikarze "Superwizjera" spotkali się z bratem Beaty Pasik, odsiadującej wyrok 25 lat więzienia za morderstwo mężczyzny i usiłowanie zabójstwa kobiety. – Świat nam się przewrócił do góry nogami. Do tej pory w nas to żyje. Walczymy z tym i wiemy przecież, że siostra jest niewinna – mówi Jacek Pasik.
Beata Pasik już trzykrotnie ubiegała się o warunkowe przedterminowe zwolnienie. Prawo przewiduje możliwość opuszczenia zakładu karnego przed odbyciem kary w całości. Jest warunek – wyrażenie skruchy i przyznanie się do winy. Skazana nigdy tego nie uczyniła, mimo iż dzięki temu mogłaby być już wolną osobą.
Dyrektor Zakładu Karnego w Grudziądzu nie zgodził się na spotkanie dziennikarzy z kobietą. Reporterzy "Superwizjera" rozmawiali z Beatą Pasik telefonicznie. – Nie przyznam się do czegoś, czego nie zrobiłam. Nie zabiłam człowieka – przekonuje. – Choćbym miała odsiedzieć 25 lat, nie przyznam się do czegoś, czego nie zrobiłam – dodaje.
Dariusz Janas był naczelnikiem wydziału kryminalnego w komendzie, która prowadziła śledztwo w sprawie zabójstwa w Ultimo. Jako jeden z pierwszych usłyszał, że morderczynią jest Beata Pasik. – Kto by przypuszczał, że kobieta, która wcześniej tam pracowała, młoda, fajna dziewczyna, może być zabójcą – wspomina po latach.
Liczne procesy sądowe
Głównym dowodem w sprawie były zeznania kobiety, która przeżyła, a także ślad zapachowy, który pozostawić miała na miejscu zbrodni Pasik. Dla śledczych sprawa była tak oczywista, że postępowanie skupiło się wyłącznie na udowodnieniu jej winy. Nikt nie badał innych wątków sprawy, mimo że w przeddzień morderstwa do sklepu trafił list z groźbami zaadresowany do współwłaściciela. Nikogo też nie interesował konflikt współwłaścicieli, który narastał od kilku miesięcy.
Prokurator zamknął sprawę, a na ławie oskarżonych zasiadła Beata Pasik. Od samego początku nie przyznawała się do zbrodni.
Proces zgromadził tłumy. Wszyscy żądali dożywocia, tymczasem sąd uniewinnił kobietę. Skład orzekający uznał, że "istnieją "istotne wątpliwości", czy zgodne z prawdą jest wskazanie przez poszkodowaną oskarżonej jako osoby, która oddała strzały. Po dwóch latach pobytu w areszcie śledczym Beata Pasik wyszła na wolność, ale to nie był koniec sprawy. Prokuratura odwołała się do sądu apelacyjnego. Ten nakazał powtórzyć proces.
Znów zapadł wyrok uniewinniający.
Wniesiono kolejną apelację i przeprowadzono kolejny proces. Trzeci wyrok Beata Pasik i jej rodzina uznają za niezrozumiały. Sąd, dysponując takimi samymi dowodami, jak w dwóch poprzednich sprawach, skazał kobietę na 25 lat pozbawienia wolności.
Sąd Najwyższy wyrok podtrzymał. Beata Pasik po pięciu latach na wolności znów trafiła do zakładu karnego.
"Coś im tam podpisałem"
- Po tylu latach to już naprawdę trudno mi jest w cokolwiek uwierzyć. Staram się w ogóle myśleć pozytywnie i wiedzieć, że to wszystko wyjdzie na jaw i prawdziwi sprawcy odpowiedzą za to – mów osadzona w rozmowie z dziennikarzem "Superwizjera".
Po upływie ponad dwudziestu lat od morderstwa do jednaj z kancelarii adwokackich w Warszawie zgłosił się mężczyzna. Opowiedział o sprawie, która cały czas nie daje mu spokoju. Mężczyzna ten, jak potwierdzają złożone przez niego w trakcie śledztwa zeznania, cały dzień i wieczór, kiedy doszło do morderstwa, spędził z Beatą Pasik. Razem z nią został też zatrzymany. Policja wypuściła go dopiero wtedy, gdy podpisał zeznania obciążające swoją przyjaciółkę. To ona miała mu powiedzieć, że stoi za tym morderstwem.
– Wszystkie szczegóły w miarę opisywałem: co się działo rzeczywiście z nami, gdzie byliśmy. I to mi nie odpowiadało strasznie. To było takie: "Podpisz, będziesz miał święty spokój. Zaraz pójdziesz do domu. Twoja gehenna się skończy" – opowiada Piotr. – To nie były moje słowa. Po zatrzymaniu, po tym wszystkim, po prostu coś im tam podpisałem – przyznaje.
Ostatecznie wycofał zeznania obciążające Beatę Pasik. Ale między innymi to na ich podstawie i opierając się na zeznaniach pokrzywdzonej policja oparła główną hipotezę śledztwa, nie badając już innych wątków.
"Mam wewnętrzne przekonanie, że mamy do czynienia z omyłką sądową"
– Muszę jej pomóc. Wiem, że ona tego potrzebuje. Ona potrzebuje ciepłego słowa. Wie, że ktoś jest, ktoś wierzy w nią. Ją to utrzymuje. Ona cały czas mi to mówi: gdyby nie moja rodzina, nie wiadomo jak ona by dalej funkcjonowała – podkreśla Jacek Pasik.
Choć rodzina wyczerpała już wszystkie środki prawne, to nadal ma nadzieję, że znajdzie się jeszcze ratunek, aby kobieta nie musiała kolejnych siedmiu lat za kogoś - jak są przekonani - siedzieć w zakładzie karnym.
Nową nadzieję dała Beacie Pasik i jej rodzinie mecenas Sylwia Kamińska. - Zaczęłam robić research na własną rękę i zdecydowałam się pojechać do pani Beaty przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji, czy w ogóle zaangażować się w tę sprawę. Po tej rozmowie zaczęłam mieć wewnętrzne przekonanie, że mamy do czynienia z omyłką sądową i osoba niewinna odbywa karę – mów prawniczka.
Po rozmowie z bratem i mecenas reprezentującą obecnie Beatę Pasik, dziennikarze "Superwizjera" postanowili bliżej przyjrzeć się zgromadzonym w sprawie dowodom. Za najbardziej zdumiewające uznali to, że kiedy postrzelona kierowniczka sklepu odzyskała przytomność i powiedziała, że to Beata Pasik zamordowała jej męża, już nikt nigdy nie badał innych pojawiających się tropów.
Zemsta za zwolnienie z pracy?
Reporterzy poprosili Andrzeja Mroczka, byłego policjanta, który nigdy nie pracował przy tej sprawie, by chłodnym okiem jeszcze raz spojrzał w akta. – Analiza akt wskazuje, że nie ma stuprocentowej pewności, że osoba, która została skazana, faktycznie jest sprawcą zabójstwa i usiłowania zabójstwa – ocenia Mroczek.
Zdaniem śledczych Beata Pasik miała motyw, którym była zemsta za zwolnienie z pracy. Na kilka dni przed morderstwem Anna, kierowniczka sklepu, podejrzewając Beatę o kradzież pieniędzy, wysłała podstawioną osobę, by kupiła spodnie. Chciała sprawdzić, czy pieniądze trafiły do kasy.
Beata Pasik tłumaczy, że w butiku były dwie kasy. – Jedną mieliśmy do godziny 12, a po 12 mieliśmy inną kasę. Leżała na dole pod biurkiem. Może (kwota za zakup - red.) nie była wbita na kasę fiskalną. Może była wbita na tę drugą – zastanawia się. Stanowczo zaprzecza, jakoby zemsta mogła być motywem. – Nie zgadzałam się z tym, że zostałam zwolniona z pracy. Szukałam, żeby dochodzić swoich praw, ale nie w ten sposób, żebym zabiła człowieka – dodaje.
Pasik mówi, że złożyła pismo do sądu pracy, ale nie była w stanie dalej prowadzić tej sprawy, bo została aresztowana.
– Ta kwestia, która wynikła w miejscu pracy nie była tak doniosłym zdarzeniem w życiu pani Beaty, żeby dopuściła się aż takiego aktu zemsty – uważa mecenas Kamińska.
Poza domniemanym motywem był dowód – ślad zapachowy na kasetce, z której zginęły pieniądze. Miał to być zapach Beaty Pasik. Ale rodzi się pytanie, czy ślad zapachowy nie został tam naniesiony razem z pieniędzmi, bo pieniądze z utargu ze sklepu, w którym pracowała Beata Pasik, trafiały do tej właśnie kasetki. Kobieta tłumaczy w rozmowie z reporterem "Superwizjera", że woziła pieniądze do drugiego sklepu, który prowadziło małżeństwo.
- Osmologią (badaniem funkcjonowania zmysłu węchu - red.) zachłysnęli się wtedy prowadzący postępowania. W każdej sprawie praktycznie był pies, który przesądzał o tym, czy ktoś jest, czy może być sprawcą – zauważa sędzia i była minister sprawiedliwości Barbara Piwnik.
"Jej zeznania nie są spójne"
To jednak nie ekspertyza osmologiczna była najważniejszym dowodem, ale zeznania Anny, która zaraz po przebudzeniu się w szpitalu oświadczyła, że do niej i jej męża strzelała Beata Pasik. Zeznania te potem konsekwentnie, choć nie do końca spójnie, przez kilka lat trwania procesu podtrzymywała - aż do skazania.
– Jej zeznania nie są spójne. Potrafiła zapamiętać czarną rękojeść broni palnej, elementy srebrne. Natomiast nie pamięta, w jakiej była pani Beata kurtce, na co kobiety mają bardziej wyostrzone zmysły – zwraca uwagę były policjant Andrzej Mroczek. – Jak się później okazało, badania balistyczne jednoznacznie wskazują, że nie był to pistolet, jak wskazywała pani pokrzywdzona, ale był to rewolwer – dodaje.
Były funkcjonariusz uważa, że to może świadczyć o tym, że u pokrzywdzonej "pod wpływem traumatycznych przeżyć doszło do efektu psychologicznego: fałszywych wspomnień".
Mecenas Kamińska zwraca uwagę, że kierowniczka sklepu zeznała, że wpuściła Pasik do lokalu. – Potem powiedziała, że nie pamięta i że odtwarzała to tylko na zasadzie kojarzenia faktów. Więc już pojawia się pytanie, co jeszcze odtwarzała na zasadzie kojarzenia faktów – dodaje.
"Sami zawieźliśmy ją do sądu i nie wróciła z nami do domu"
Dwa składy sędziowskie, które bardzo wnikliwie analizowały zeznania poszkodowanej, uznały, że nie są spójne na tyle, by dać im w stu procentach wiarę i na ich podstawie skazać Beatę Pasik. Innych dowodów poza zeznaniami praktycznie nie było.
Policja nigdy nie znalazła broni, z której miała strzelać Beata Pasik; był to rzadki i dość drogi model. Na odzieży ani na ciele Beaty Pasik nie znaleziono żadnych mikrośladów typowych dla przestępstw z użyciem broni ani krwi ofiar.
– Z punktu widzenia kobiety, która mogłaby zdecydować się na zabójstwo z użyciem broni palnej, rozsądny byłby zakup pistoletu, a nie rewolweru. Rewolwer ma odrzut. Skuteczność strzelca będzie znacznie gorsza, jeżeli chodzi o celność. To są cztery celne strzały, które dla jednej z ofiar okazały się śmiertelne – tłumaczy Mroczek.
Trzeci skład sędziowski, który skazał kobietę na 25 lat, nie był jednomyślny. Na pięć osób orzekających w tej sprawie, trzech ławników i jeden sędzia zawodowy skazali kobietę. Przewodnicząca składu orzekającego - najbardziej doświadczony sędzia - złożyła zdanie odrębne, nie zgadzając się z wyrokiem. W sądzie rządzi jednak arytmetyka. Beata Pasik, która od pięciu lat pozostawała na wolności, w dniu ogłoszenia wyroku została wyprowadzona z sądu w kajdankach.
– To był najgorszy dzień w życiu. Sami zawieźliśmy ją do sądu i nie wróciła z nami do domu – wspomina Jacek Pasik. – W najgorszych snach by nam to nie przyszło, że siostra zostanie skazana na 25 lat pozbawienia wolności – dodaje.
Alibi Beaty Pasik
To właśnie lektura akt sprzed dwudziestu kilku lat i zdanie odrębne przewodniczącej składu orzekającego sprawiły, że dziennikarze postanowili przyjrzeć się sprawie jeszcze raz.
Jednym z najważniejszych dowodów, świadczącym na korzyść oskarżonej, było alibi. Beata Pasik feralnego dnia około godziny 16 z mieszkania przy warszawskiej ulicy Przy Agorze razem ze swoim przyjacielem Piotrem udała się do kancelarii adwokackiej która mieści się przy ulicy Grochowskiej. Tam przebywali do około godziny 17.40.
Około godziny 18 przybyli na ulicę Malborską, gdzie mieszkali rodzice mężczyzny. Byli tam do około godziny 21.30, a więc w czasie, kiedy doszło do morderstwa w butiku. Potwierdzają to rodzice Piotra. Zeznają też, że w tym czasie Beata Pasik nie opuszczała ich mieszkania.
Potem para widziana była tuż przed godziną 22 w kwiaciarni na osiedlu, gdzie mieszkają rodzice. Z kwiaciarni jeszcze na chwilę udali się na ulicę Wrzeciono do kuzynki Piotra, a stamtąd bezpośrednio do mieszkania Przy Agorze.
Śledczy twierdzą, że Beata Pasik musiała wyjść z mieszkania - z ulicy Malborskiej przemieścić się na Nowy Świat, czyli do centrum Warszawy, tam dokonać zabójstwa i wrócić z powrotem do rodziców Piotra na Malborską. Prokuratura uznaje, że zarówno przyjaciel Piotr, jak i jego rodzice, dając Beacie alibi, złożyli fałszywe zeznania. Usłyszeli za to zarzuty i usiedli na ławie oskarżonych.
"Nasze działania ograniczyły się do zaciągania sieci wokół sprawcy"
Jest jeszcze jeden dowód świadczący na korzyść oskarżonej - to opinia psychologiczna, w której biegli wskazali, że Beata Pasik nie jest osobą agresywną, a "zarzucany jej czyn wydaje się być obcy jej osobowości".
Andrzej Mroczek zwraca uwagę na ślady na prawej dłoni mężczyzny zabitego w butiku. – Mężczyzna uderzył kogoś, z kimś się bił i jeżeli zespolimy do tego kurtkę pokrzywdzonej, to rozerwanie rękawa, to te dwa elementy mogą wskazywać na to, że mogło tam wewnątrz dojść do szarpaniny, a dopiero później do zabójstwa z użyciem broni palnej – wskazuje były policjant. Dodaje, że Beata Pasik miałaby ślady na twarzy.
– Biorąc pod uwagę całość zdarzenia, to wychodziło na to, że sprawa jest stosunkowo prosta. W związku z tym nasze działania ograniczyły się do zaciągania sieci wokół sprawcy i zbierania elementów na niego – wyjaśnia były naczelnik wydziału kryminalnego Dariusz Janas.
– Mogły zagrać takie mechanizmy, że skoro potencjalny sprawca został wskazany, to kierując się zasadą ekonomiki, która obowiązuje w prokuraturze i policji, odstąpiono od dalszych działań – przypuszcza Andrzej Mroczek. Jego zdaniem Pasik "zasługuje na to, aby ktoś pochylił się nad tą sprawą i otworzył oczy z zupełnie innej perspektywy".
– Ja wiem, że tego nie zrobiłam. Najważniejsza jest praca. Dziękuję za tę pracę, że tutaj (w zakładzie karnym - red.) mogę iść do pracy, nie myśleć, zająć się czymś i wrócić, zjeść coś, umyć się i iść spać – mówi Beata Pasik.
Dziennikarze "Superwizjera" skontaktowali się z Anną, kierowniczką sklepu, która cudem przeżyła zamach na swoje życie, a potem wskazała Beatę jako sprawczynię. – Proszę mi wybaczyć, nie powiem panu nic więcej odkrywczego w tej sprawie. I nie widzę potrzeby spotkania i dalszej rozmowy na ten temat – ucina kobieta.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: "Superwizjer" TVN