Szyły ubrania za tysiące złotych. Jednak niemal z dnia na dzień 150 szwaczek z Torunia zostało bez pracy i pieniędzy. Powód? Właściciel zakładu - przedsiębiorca z Holandii - nagle zwinął dobrze prosperujący biznes i zapadł się pod ziemię. Co gorsze kobiety nie mogą zarejestrować się jako bezrobotne, bo formalnie wciąż są zatrudnione w firmie. Nikt nie dał im wypowiedzeń i świadectw pracy.
We wrześniu szwaczki toruńskiej Pro-Mody, w związku z brakiem zleceń, zostały wysłane na tydzień tzw. postojowego. Kiedy wróciły do pracy, okazało się, że w firmie nie było już większości maszyn i żadnej informacji, co się stało.
Z właścicielem Pro-Mody - Holendrem - od kilku tygodni nie ma żadnego kontaktu.
- Zostałyśmy okradzione i oszukane, bez środków do życia, nie wiemy, co robić, nikt się nami nie zainteresował. Jak jesteśmy traktowane? Jak jakieś śmieci - żalą się szwaczki.
W toruńskiej Pro-Modzie przepracowały ostatnie 20 lat. Zarabiały nie więcej niż 1,2 tys. zł, ale nie narzekały. Pracowały nawet po kilkanaście godzin dziennie, byle tylko utrzymać rodziny.
Teraz szwaczki zostały z niczym. Nie mają pracy, ale też czekają na zaległą wypłatę za ostatni miesiąc. Wiadomo już, że od sierpnia pracodawca nie opłacał za nie składek ubezpieczenia zdrowotnego.
- Jestem bez złotówki, już drugi miesiąc tak będzie - mówi Barbara Zielińska, jedna ze szwaczek.
Zawiadomienie do prokuratury
Szwaczki żyją w zawieszeniu. Właściciel porzucił zakład, ale ich nie zwolnił. Nie mają więc ani wypowiedzeń ani świadectw pracy. Nie mogą się więc ubiegać o zasiłek czy zatrudnienie w nowym miejscu.
O pracę, jak sądzą, będzie im jednak trudno. - Kto mnie zatrudni w wieku 50 lat? Chodzę i pytam po barach, po przychodniach, może chociaż sprzątanie, ale nie ma. Dziękują, przepraszają mnie, że nie mogą mi pomóc - mówi Bernadetta Borczyńska, szwaczka.
Co stało się w firmie, ma wyjaśnić prokuratura. Pracownicy zawiadomili śledczych o wyniesieniu z zakładu maszyn i naruszeniu praw pracowniczych.
Autor: MAC/jk / Źródło: TTVBL
Źródło zdjęcia głównego: TTVBL