"Cześć, Warszawa" - tymi słowami Taylor Swift powitała tłumy zgromadzone w czwartek na Stadionie Narodowym w Warszawie podczas pierwszego z trzech koncertów w ramach trasy "The Eras Tour". Amerykańska artystka wystąpiła w Polsce po raz pierwszy, a przed nią jeszcze dwa dni koncertów w naszym kraju. Ponad trzygodzinny spektakl muzyczny opowiada 18 lat kariery 34-latki, która podbiła świat.
"Miło was poznać" - tak brzmią jedne z pierwszy słów, którymi Taylor Swift zwróciła się do publiczności zebranej w czwartek na Stadionie Narodowym w Warszawie podczas pierwszego z trzech koncertów w ramach "The Eras Tour". 65 tysięcy głosów odpowiedziało na to przywitanie gromkimi okrzykami i owacjami, potwierdzając, że naprawdę czekali na to spotkanie.
- Jestem zachwycona podróżą, w jaką zabrała nas Taylor. Dała koncert, którego nigdy nie zapomnę. To było prawdziwe show! Zagrała piosenki z początków jej kariery, czyli te, które wspominam jako bardzo młoda fanka, ale także te najnowsze, wspaniałe hity - mówi jedna z fanek Taylor Swift po czwartkowym koncercie w Warszawie.
Taylor Swift rozpoczęła karierę 20 lat temu w Nashville w stanie Tennessee. Dwa lata później wydała swój debiutancki album, który zatytułowała swoim imieniem i nazwiskiem, 18 lat później na koncie ma 15 albumów, z których cztery to "Taylor’s Version", czyli płyty nagrane od nowa po tym, jak artystka straciła prawa do swoich oryginalnych nagrań. Łącznie otrzymała za nie 14 statuetek Grammy. Ostatni krążek "The Tortured Poets Department" ukazał się w kwietniu tego roku i choć "The Eras Tour" trwała już w najlepsze, artystka dołączyła nowe piosenki do europejskiej części swojej największej trasy koncertowej, która rozpoczęła się w marcu 2023 roku w Stanach Zjednoczonych.
Otwarcie bramek na pierwszy dzień warszawskiego przystanku "The Eras Tour" nastąpiło o godzinie 15, a już wcześniej mieszkańcy Pragi Południe obserwowali gromadzące się przed wejściem tłumy. Bramki do odpowiednich sektorów były podzielone na strefy opatrzone tablicami informacyjnymi, a między fanami krążyła obsługa, pomagając w odnalezieniu odpowiednich punktów. Przed stadionem ustawiono również stoiska z darmową wodą, co – biorąc pod uwagę wysoką temperaturę i długość kolejek – niewątpliwie ułatwiało bezpieczne oczekiwanie.
Cudowny klimat, przyjazna atmosfera i profesjonalizm
Sami fani również nie zawiedli. Panowała serdeczna atmosfera oczekiwania, a na widowni pojawiły się zarówno kilkuletnie dzieci, obserwujące wydarzenie w specjalnych słuchawkach koncertowych, jak i bardzo dojrzała publiczność, która śpiewała i skakała nie mniej niż młodzi ludzie. W tłumie dało się również dostrzec bardzo wzruszające sceny, kiedy obecni na Stadionie Narodowym na bieżąco relacjonowali koncert swoim bliskim, którzy nie mogli być na nim obecni, nawet poprzez ciągłe połączenie wideo.
Największy wyraz fanowskiej radości i ekscytacji to niewątpliwie moment, gdy podczas prezentacji piosenki "22" z płyty "Red" na ekranach rozmieszczonych dookoła całego stadionu pokazał się obraz młodej dziewczynki, zaproszonej na scenę, żeby otrzymać od Swift czarny kapelusz, który miała na sobie podczas występu.
Można było zaobserwować wymiany słynnych "bransoletek przyjaźni" między "swifies", jak nazywają siebie zagorzali fani amerykańskiej gwiazdy, a także najbardziej rozmaite wariacje kolorowych, błyszczących cekinami strojów. Tradycją stało się już, że zgodnie z nazwą trasy koncertowej, która nawiązuje do "era" wyznaczanych przez dyskografię Taylor Swift, publiczność często przebiera się w kolory lub wręcz całe kreacje odpowiadające ich ulubionemu okresowi jej twórczości.
- Najbardziej podobało mi się to, jaki klimat potrafi zrobić artystka. To nie jest wyłącznie zagranie popularnych utworów. Ona robi z koncertu prawdziwie przedstawienie: wspaniałe stroje, choreografia. Publiczność także dopisała. Mam nadzieję, że Taylor czuła się u nas dobrze i że za kilka lat wróci do nas ponownie - podkreśla jedna z fanek.
Wśród publiki znalazły się również osoby towarzyszące, które same pewnie nie wybrałyby się na koncert Swift, ale to, czego doświadczyły, zrobiło na nich duże wrażenie. - Po koncercie zrozumiałem, jak niesamowita jest moc, jaką Taylor Swift ma nad tłumem. Produkcja tego koncertu wywarła na mnie olbrzymie wrażenie, ponieważ zobaczyłem, jak potężne jest to przedsięwzięcie. Swift i cały zespół odpowiedzialny za wydarzenie to bez wątpienia najlepsi profesjonaliści w swoim fachu, a jednocześnie całość odbywała w bardzo przyjaznej atmosferze, nie tylko pod, ale również na scenie. Na poziomie dźwiękowym, wizualnym, właściwie na każdym był to dla mnie koncert perfekcyjny - ocenia mąż jednej ze swifties.
- Cudowny klimat, łącznie z obsługą. Na żadnym koncercie, na jakim w życiu byłam, nie było tak ciepłej i bezpiecznej atmosfery, jak tutaj - dodaje inna fanka.
Rozpalona do czerwoności Warszawa, kochanek i nieustraszona Swift
"Warszawa, you’re making me feel…" (Warszawo, sprawiasz, że czuję…) - powiedziała wokalistka, nie dokańczając zdania i z uśmiechem kręcąc głową. A publiczność odpowiedziała jej donośnym chórem zachwyconych głosów. W ten sposób rozpoczęła się pierwsza era: "Lover". Z albumu wydanego w 2019 roku wybrzmiało między innymi "Cruel Summer" - utwór, który zdobył tytuł jednej z najchętniej słuchanych piosenek artystki, choć oficjalnie nigdy nie został singlem. Następnie, po krótkim wprowadzeniu, Taylor oświadczyła fanom, że dzięki nim czuje się jak "The Man", zapowiadając kolejny z hitów tej ery. Po "You Need To Calm Down" tempo delikatnie zwolniło, aby mógł wybrzmieć tytułowy utwór płyty, opatrzony niezwykle romantyczną oprawą choreograficzną.
Chwilę później ogromną scenę, wchodzącą głęboko w tłum zgromadzony na stadionie, rozświetlił złoty wodospad, przez który prześwitywały zgliszcza domu, znanego fanom z teledysku do piosenki "Lover" i w ten sposób publiczność cofnęła się w czasie, by razem ze Swift wyśpiewać jedne z jej pierwszych, jeszcze nastoletnich przebojów z wydanej w 2008 (oraz 2021 roku, jako "Taylor’s Version") płyty "Fearless". Nieustraszeni fani wokalistki wraz z nią wyśpiewywali wszystkie słowa, nie tylko do tytułowej piosenki, ale także do "You Belong With Me" czy kultowej "Love Story".
Wtedy przyszedł czas na "Red" (płyta wydana w 2012 i następnie w 2021 roku jako "Taylor’s Version"). Czerwona era przywitała fanów magicznym pudłem, z którego wydobywały się fragmenty utworów z tej płyty, za każdym razem, gdy jedna z tancerek otwierała jego wieko. Taylor pojawiła się na scenie w kolejnej, nowej odsłonie garderoby: krótkich spodenkach, koszulce z napisem "A Lot Going On At The Moment" ("Dużo się obecnie dzieje"), a także we wspomnianym już czarnym kapeluszu, który pod koniec przekazała na ręce zachwyconej fanki.
To również przy okazji tej "ery" fani po raz kolejny mogli przekonać się o tym, jak bardzo artystka dba o to, by jej publiczność czuła i wiedziała, że każdy z jej koncertów jest wyjątkowy. Moment, na który czekało wiele swifties, pojawił się przy przeboju "We Are Never Going Back Together" ("Nigdy do siebie nie wrócimy"), kiedy jeden z tancerzy dopowiedział jego fragment w języku polskim, zapewniając, że para opisana w utworze nie wróci do siebie "nigdy, przenigdy". "Red" zakończyła 10-minutowa wersja piosenki "All To Well".
Czerwień zastąpił fiolet, a na scenie pojawiły się tancerki w bajkowych sukienkach, zapowiadając nadejście "Speak Now” (wydana w 2010 roku i jako "Taylor’s Version" w 2023). W zjawiskowej sukni Swift wraz z zespołem tancerzy przeszła na przód sceny, gdzie wyśpiewała "Enchanted", czyli "oczarowaną", co śmiało można odnieść do obecnej na Stadionie Narodowym publiczności.
Reputacja, która pozwala tańczyć do północy
W tym miejscu warto zwrócić również uwagę, że poza tancerzami na scenie towarzyszył Swift zespół muzyków, z którymi artystka pracuje od lat. Ustawieni przez większość czasu po obu skrzydłach sceny muzycy i wokalistki chórku przez cały czas prowadzili interakcje między sobą, tańcząc i bawiąc się przy graniu na żywo, ale także z publicznością, z której szczęśliwcy mieli okazję złapać rzucane przez gitarzystę kostki gitarowe z oficjalnym logiem Swift.
Mniej więcej w połowie koncertu, podczas którego między publicznością cały czas krążyła obsługa rozdająca darmową wodę, na telebimie sceny pokazał się ogromny wąż. Każdy fan już wiedział - przyszła pora na "Reputation", album pochodzący z 2017 roku, który jeszcze nie doczekał się swojej reedycji. Kolejne stroje, nowa choreografia i następne hity jak "…Ready For It?" czy "Don’t Blame Me". Po singlowym "Look What You Made Me Do" wąż zmienił łuski na białe, a następnie ukrył się w lesie. W tym czasie na scenie wyrosły drzewa i pojawiła się obrośnięta mchem chata.
Swift wyjaśniła fanom historię powstania jej pandemicznych, siostrzanych płyt "Folklore" i "Evermore" (obie wydane w 2020 roku), zaznaczając, że są to albumy, które po raz pierwszy w życiu pisała i nagrywała w kompletnym odosobnieniu, wymyślając historię i wcielając się w stworzone przez siebie postaci, bardziej niż – jak dotychczas – opowiadając w tekstach o własnym życiu.
Jeden z najbardziej intymnych fragmentów całego wieczoru nie wymagał zbyt wiele choreografii, ale ubrany został w bogatą scenografię, wśród której wokalistka wykonała między innymi "Betty" czy "Champagne Problems", a gdy umilkły dźwięki fortepianu, na którym sama sobie akompaniowała, Stadion Narodowy wypełnił się owacjami, które słychać była przez dobrych kilka minut na wiele kilometrów. Szczęśliwa i wzruszona Swift patrzyła na ponad 65-tysięczny tłum, który przez ponad trzy minuty nieopisanych owacji dał jej znać, jak bardzo ją docenia. Taylor krzyknęła wówczas "Dzięki!".
1989 to nie tylko rok urodzenia Swift, ale także tytuł płyty (2014 rok i "Taylor’s Version", rok 2023), za którą artystka otrzymała trzy nagrody Grammy. Podczas pierwszego wieczoru warszawskiego przystanku "The Eras Tour" artystka zaprezentowała jedne ze swoich najbardziej znanych utworów, czyli "Shake it off" i "Blank Space". Jeden z najbardziej roztańczonych setów tego wieczoru zakończył się w płomieniach, które tym razem pojawiły się nie tylko na, ale również przed ekranem, trawiąc powracający na telebimy dom z piosenki "Lover".
Pożar rozpoczął najnowszą erę w twórczości Amerykanki, czyli "The Tortured Poets Department". Wśród bieli Taylor przeprowadziła publiczność przez teatralne sceny, podczas których, przy dźwiękach utworów "But Daddy I Love Him" i "The Smallest Man Who Ever Lived", zawód miłosny doprowadza ją do utraty przytomności, z czego wybudzają ją tancerze, by mogła zakończyć tę część, zapewniając, że może to zrobić nawet ze złamanym sercem ("I Can Do It With A Broken Heart").
I to, czyli - jak sama śpiewa - "uśmiechać się, jakby wygrywała i osiągać swoje cele" bez wątpienia zrobiła. Po trzech godzinach, dziewięciu "erach", wielokrotnych zmianach scenografii, kostiumów i układów choreograficznych Taylor Swift pojawiła się na scenie sama z gitarą i fortepianem. Rozpoczął się set akustyczny, który - jak twierdzi wokalistka - powstał jako wyzwanie dla niej samej. Po solowym wykonaniu pięciu losowych utworów Swift wskoczyła pod scenę jak do wody, a na ekranach pojawiła się jej płynąca sylwetka, zapowiadająca ostatnią "erę" wieczoru.
"Midnights" (wydane w 2022 roku) przywitało publiczność obłokami, które wraz z tancerzami "przepłynęły" scenę, a gdy dotarły do jej końca, rozpoczęło się "Lavender Haze". Po "Anti-Hero" i "Midnight Rain", "Vigilante Shit" i "Bejeweled" przyszła pora na zakończenie tej kilkugodzinnej podróży, którą zamknęły piosenki "Mastermind" i "Karma". Przed tą ostatnią Taylor pożegnała się ze swoją pierwszą polską publicznością słowami "We love you, Warszawa" (Kochamy cię Warszawo).
Czy można nie lubić Taylor Swift? Oczywiście. Tylko po co?
Co takiego ma Taylor Swift, że miliony ludzi na całym świecie są gotowe zapłacić niemałe pieniądze, żeby zobaczyć i usłyszeć ją na żywo? Myślę, że odpowiedź na to i podobne pytania znajduje się w ich treści - jej umiejętność dotarcia do publiczności w najbardziej rozmaitym wieku, różnej płci, bez względu na podziały i poglądy. Głównie, ale nie tylko poprzez swoją muzykę. Znam tych, którzy najbardziej cenią ją za teksty, ale również takich, którzy podziwiają jej kompozycję i produkcję muzyczną. Są tacy, którzy od początku znają każdą płytę, ale też ci, dla których najbardziej liczą się konkretne "ery". A nawet ci, dla których jej twórczość nie ma aż tak dużego znaczenia, ale nie mogą odmówić jej tego, że osiągnęła olbrzymi sukces, nie tylko biznesowy, ale może nawet bardziej ten społeczny - stała się zjawiskiem, które łączy ludzi różnych narodowości, pochodzących z różnych środowisk, których gust muzyczny często łączy tylko jej twórczość.
Swoją postawą, działalnością charytatywną i autentycznością, zwłaszcza w ostatnich latach kariery, gdy otwarcie wypowiedziała się na tematy polityczne i wsparła społeczność LGBT+ czy dodała swój bardzo wyraźny głos do dyskusji na temat praw kobiet i ich pozycji w branży muzycznej, 34-latka zdołała zbudować niezwykłą społeczność, w której każdy może poczuć się bezpiecznie, nawet jeśli znajduje się w ponad 60-tysięcznym tłumie pod sceną.
Czy koniecznie każdy musi słuchać jej muzyki? Nie. Czy można jej po prostu nie lubić? Oczywiście. Natomiast po tym, co zobaczyłam w czwartkowy wieczór, zarówno na scenie, jak i wśród publiczności, jestem przekonana, że nie należy odmawiać jej profesjonalizmu i szacunku dla fenomenu popkulturowego i marki, jaką się stała.
Idąc po godzinie 23 przez most Poniatowskiego, obserwowałam tłum przede mną, i ten jeszcze większy za mną, który wylewał się przez bramy Stadionu Narodowego na ulice. Pomyślałam, że nie pamiętam, czy kiedykolwiek przeżyłam taki intensywny koncert. A chwilę później dotarło do mnie też to, jak bardzo bolą mnie nogi i jak mocno zachrypnięty głos będę miała w piątkowy poranek. I wtedy uświadomiłam sobie, że po ponad trzy godzinnym koncercie, Taylor Swift wyjdzie na tę scenę jeszcze dwa razy w ciągu kolejne dni, grając przez kolejne godziny, podczas których ona, jej zespół, tancerze i produkcja będą dawać z siebie wszystko i to z uśmiechami na twarzach. A później, po zaledwie kilku dniach przerwy, pojadą do następnego miasta i będą tak jeździć aż do 8 grudnia tego roku, gdy "The Eras Tour" zakończy się po kilkunastu miesiącach w kanadyjskim Vancouver.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Kontakt24/Mat