Magdalena K. uciekała przed policją przez półtora roku. Przez ten czas rozpaliła wyobraźnię Polaków. Młoda blondynka na czele gangu kiboli nie zdarza się często. Uciekała przed policją w bagażniku samochodu, rozsiewała fake newsy dla zmylenia pogoni. Wpadła, bo obława doprowadziła ją niemal do szaleństwa i sama ściągnęła na siebie śledczych. Dziś siedzi w słowackim areszcie i spędza czas na czytaniu książek kucharskich.
Tekst został opublikowany 9 maja 2020 roku. Prezentujemy go w ramach przeglądu najważniejszych artykułów premium TVN24 w 2020 roku. Magdalena K. do Polski trafiła 20 listopada. Sześć dni później krakowski sąd zdecydował o trzymiesięcznym areszcie dla kobiety. W ten sposób przychylił się do wniosku prokuratora, który argumentował go między innymi obawą ucieczki podejrzanej, która tydzień wcześniej została sprowadzona ze Słowacji na podstawie Europejskiego Nakazu Aresztowania. Magdalenie K. grozi do 15 lat pozbawienia wolności.
Stół jest dosłownie zasypany pieniędzmi. Banknoty leżą pospinane banderolami wzdłuż blatu, stoją też zapakowane w wysokich na kilkanaście centymetrów słupkach. Na kanapie za stołem nonszalancko rozparci dwaj mężczyźni. "Braciszku mój ukochany, życzę ci wszystkiego najlepszego z okazji twoich 32. urodzin. Życzę ci najlepszej formy, bo talentu nie można ci odmówić, tak ja i mnie. Życzę ci, żebyś codziennie budził się przynajmniej przy takim stoliku", słychać.
Kolejna scenka. Dwóch mężczyzn w środku lasu, jeden z mieczem i toporem, drugi z mieczem samurajskim i rewolwerem w dłoni, życzą wszystkiego najlepszego Mariuszowi. "A jak cię będą wiślackie psy atakować, to pamiętaj, że masz suport z Gdyni i wjeżdżamy na pełnej ku…ie".
Zmiana scenerii. Napakowany mężczyzna stoi nad Wisłą w Krakowie. Za nim w tle Wawel. "Życzę ci, żeby ten zamek był kiedyś twój". Kolejny bohater nagrania życzy "przejęcia całego miasta".
Trzeba przyznać, że sześciominutowy filmik przygotowany w 2017 roku przez Magdalenę K. na urodziny jej konkubenta Mariusza Z. jest wyjątkowy. Nie tylko dlatego, że większość jego bohaterów dziś już nie żyje albo siedzi za kratami. I nie tylko z powodu romantycznych zdjęć tej zakochanej dwójki, zrobionych we wszelkich możliwych egzotycznych kurortach turystycznych świata, które wpleciono między występy kolejnych bohaterów.
Oprócz Magdaleny K. życzenia składa Mariuszowi Z. elita przestępcza z całej Polski. Jest tam też Salim T., aresztowany w lutym zawodnik MMA, do stycznia gwiazda prestiżowej federacji sztuk walki UFC. Są oczywiście bracia Mariusza Z. - Jakub i Adrian. To właśnie "Zieloni" stworzyli gang, na czele którego miała stać Magdalena K., schwytana pod koniec lutego na Słowacji. "Najbardziej poszukiwana polska przestępczyni" - jak ochrzciły ją media.
Magdalena odjeżdża w siną dal
Odyseja Magdaleny K. rozpoczęłą się 15 października 2018 roku. To nie był dzień, który chcą pamiętać w krakowskiej policji, choć zaczęło się obiecująco. Pod krakowskim sądem bez zbędnych ceregieli zatrzymano Gabrielę S., konkubinę Adriana Z., członka "Zielonych". Ekipa, która pojechała do luksusowego apartamentu Magdaleny K., mogła jednak jedynie przejrzeć nagrania z monitoringu z poprzedniego dnia i zobaczyć, jak ostrzeżona przez kogoś (do dziś nie wiadomo przez kogo) kobieta w popłochu, targając trzy walizki, pakuje się do samochodu i odjeżdża w siną dal. Policjanci z krakowskiego Centralnego Biura Śledczego Policji mieli zobaczyć ją dopiero 28 lutego 2020 roku w słowackim Zwoleniu. Żeby zrozumieć, co działo się w międzyczasie z Magdaleną K. i dlaczego właściwie filigranową blondynką z takim zawzięciem gonili policjanci z elitarnego wydziału pościgowego CBŚP, trzeba cofnąć się przynajmniej o 20 lat.
Gang, który został legendą
"Gang z Wielopola" to była elita krakowskiego świata przestępczego na początku XXI wieku. Grupa działała w latach 1998-2006. Pod przykrywką legalnego kantoru przestępcy udzielali lichwiarskich pożyczek. Gdy ktoś nie miał na spłatę, tracił mieszkania, kamienice, interesy. Po rozbiciu gangu przez policję po Krakowie zaczęła krążyć stugębna plotka o tym, którzy to zacni obywatele miasta figurują jako wierzyciele w zabezpieczonych w kantorze zeszytach. Finalnie sprawa rozeszła się po kościach. Skończyło się na kilku procesach, z których część ciągnie się do dziś.
Żadne listy wierzycieli nie ujrzały światła dziennego. A członkowie grupy szybko odnaleźli się w nowej rzeczywistości. To właśnie za sprawą starych kontaktów jednego z nich agresywna i brutalna, ale jednak prymitywna i działająca na dość ograniczoną skalę bojówka kiboli Cracovii, zarządzana przez Adriana i Mariusza Z., stała się gangiem obracającym dziesiątkami milionów złotych.
Według ustaleń śledczych schemat wyglądał tak: stary gangster z Wielopola załatwił dojście do tanich i pewnych narkotyków z Holandii oraz Hiszpanii. Kibole Cracovii zorganizowali kanały przerzutu z Europy Zachodniej i siatkę dilerów, opartą na swoich ludziach działających w większości krakowskich dzielnic. Adrian i Mariusz Z. przeistoczyli się nagle z prymitywnych osiłków, ganiających z pałą i nożem za kibolami z konkurencyjnej Wisły, w poważnych biznesmenów (z latania z nożami nigdy jednak nie zrezygnowali, o czym za chwilę). Bywało, że miesięcznie do Polski trafiało z Hiszpanii 150 kg marihuany.
Na Półwysep Iberyjski wyjeżdżali oddelegowani kibole Cracovii, którzy pilnowali pakowania "zioła" w naczepy tirów przewożących do Polski warzywa, owoce albo armaturę łazienkową. Kierowcy zazwyczaj nie wiedzieli, że do kraju trafia dodatkowy ładunek. Mniejszą objętościowo kokainę pseudokibice sami przywozili do Polski w schowkach w specjalnie przygotowanych samochodach. Towar rozchodził się głównie w Krakowie, ale trafiał też do Poznania i na Pomorze.
Kasa na palecie, kasa zamurowana w ścianie
Interes kręcił się genialnie przez kilka lat. W akcie oskarżenia wysłanym do sądu w grudniu 2019 roku prokurator wyliczył zysk z narkotyków wprowadzonych do obiegu przez gang braci Z. na 88 milionów złotych i 4,3 miliona euro. Ale nieoficjalnie śledczy podliczają "Zielonych" nawet na 450 milionów złotych. Takie pieniądze trzeba było jakoś zagospodarowywać. Oczywiście można było je rozrzucać po stole i kręcić z nimi filmiki, jak zrobił to na wspomnianym wcześniej nagraniu Jakub Z. Można było je też gromadzić na paletach albo wmurowywać w ściany, o czym opowiadał mi znajomy braci Z. Ale rozsądniejszym wyjściem było ich pranie i inwestowanie w legalne interesy. I tu po raz pierwszy pojawia się miejsce dla Magdaleny K.
Magda, co miała zdjęcie z papieżem
W komunikatach, które po ucieczce Magdaleny K. wydawała policja, kobieta była opisywana jako herszt grupy kiboli. Nie do końca była to prawda. K. przyjechała do krakowskiego światka przestępczego z oddalonych o kilkanaście kilometrów Iwanowic. W jej życiu nic wcześniej nie zapowiadało, że trafi w złe kręgi. W bibliotece szkolnej w Iwanowicach, w publikacji dokumentującej życie lokalnej społeczności, można znaleźć relację uczennicy tamtejszej szkoły podstawowej Magdaleny K. z wizyty u papieża Jana Pawła II. "Kiedy wraz z mamą uklękłam u stóp tronu papieskiego, Ojciec Święty udzielił nam błogosławieństwa, a potem pogłaskał mnie po twarzy i dał różaniec (…) Spotkanie to pozostanie na zawsze głęboko w moim sercu i pamięci” - napisała.
- Grzeczna, ułożona, złego słowa nie powiem - mówią o niej mieszkańcy Iwanowic. Ze wsi szybko wyrwała się do Krakowa. - Studiowała zarządzanie, ale zrobiła tylko licencjat. Jej matka Renata pracowała w Urzędzie Miasta w Krakowie, ściągnęła tam też Magdę - opowiada znajoma K. W krakowskim magistracie potwierdzają: "Pani Magdalena K. pracowała od 1 grudnia 2014 roku w Wydziale Skarbu Miasta, a od 1 grudnia 2015 roku do 31 lipca 2016 roku w Wydziale Promocji i Turystyki UMK". Co ciekawe, według prokuratury w tym okresie kobieta miała już działać w zorganizowanej grupie przestępczej dowodzonej przez swojego konkubenta Mariusza Z.
Dziewczyna "Mastera"
Ale zanim została jego partnerką, była dziewczyną innej "szychy" kibolskiego Krakowa - Pawła Ł., ps. "Master". Paweł Ł. przez długie lata był najważniejszą osobą w "Jude Gangu", bojówce Cracovii. Miał pod sobą kilkuset kiboli, którzy oprócz ganiania z maczetami za wrogami z Wisły handlowali hurtowymi ilościami narkotyków w Krakowie i okolicach. Paweł Ł. czuł się na tyle mocny w Krakowie, że na wspólny obiad z Pawłem M., ps. "Misiek", przywódcą kiboli Wisły, potrafił umówić się na Rynku Głównym. Koledzy z bandy mogli tylko mruczeć z niezadowolenia na takie bratanie się z wrogiem. Dziś "Master" siedzi w areszcie.
Magdalena K. poznała "Mastera" podczas imprezy w jednym z lokali nieopodal Rynku. A potem zamieniła jednego lidera kiboli Cracovii na kolejnego – Mariusza Z. i powoli zaczęła wkręcać się w bandyckie interesy. Z koleżanką otworzyły biuro nieruchomości, które służyło m.in. do obsługi lokali i działek kupowanych na potęgę za pieniądze pochodzące z handlu narkotykami.
Magdalena K. kontrolowała też ze swoim konkubentem Mariuszem Z. oraz jego bratem Adrianem firmę A. I. B. Oficjalnie spółka była zarejestrowana na Wojciecha K., który zanim spotkał braci Z., zaliczył twarde lądowanie w prowadzonych przez siebie interesach deweloperskich. Krótko mówiąc, był bankrutem. Ale dzięki temu, że zaczął prać pieniądze gangu "Zielonych", w krótkim czasie mógł sobie pozwolić na pobudowanie na południu Krakowa domu wartego 5 mln złotych.
Mimo niemal nieograniczonych środków "Zielonym" zdarzały się też porażki. W jednej z południowych dzielnic Krakowa wciąż stoi niesprzedany blok, który gangsterzy zaczęli budować jako kilka osobnych domów jednorodzinnych, licząc, że uda się je zalegalizować po zakończeniu inwestycji. Nie udało się. Prokuratura zabezpieczyła zarówno ten budynek, jak i szereg innych nieruchomości. A dla biznesmena Wojciecha K. lewe interesy z braćmi Z. zakończyły się aresztem m.in. za udział w zorganizowanej grupie przestępczej i liczne oszustwa.
700 tysięcy w torbie
Gang "Zielonych" działał nie niepokojony przez służby kilka lat. Mariusz, Adrian, a także ich młodszy brat Jakub, którego starsze rodzeństwo starało się trzymać z dala od interesów, ale któremu udało się wyprosić dołączenie do grupy, byli królami życia.
- Jesteśmy na bankiecie organizowanym w Krakowie przez pewien międzynarodowy koncern. W pewnym momencie Mariusz za dużo wypił i za bardzo się rozkręcił. Zaczął łapać za d… hostessy, robić bydło. Podchodzi wkurzony gość i mówi do Mariusza, że on jest prezesem tej firmy i każe mu natychmiast wyjść. Na co Mariusz wali go w pysk i mówi, że on jest prezesem tego miasta - opowiada znajomy braci Z.
Albo Mariusz z kolegami wchodzą do salonu samochodowego luksusowej marki i podchodzą do modelu, który wpadł im w oko. "Ile?" - pada krótkie pytanie. "700 tysięcy" - odpowiada sprzedawca. Na co kolega Mariusza wyciąga torbę i wysypuje taką właśnie kwotę na podłogę. Sprzedawcy opada szczęka.
Innym razem Mariusz z ekipą wpadli do klubu w centrum Krakowa, gdzie na bramce nieoficjalnie stali policjanci. Towarzystwo pobiło się, a wycofujący się "Zieloni" zapowiedzieli, że zaraz wrócą z bojówką Cracovii. Przerażeni policjanci wezwali kolegów. W centrum zaroiło się po chwili od radiowozów. Ostatecznie do starcia Cracovia kontra policja nie doszło. Skończyło się na wybitej szybie w samochodzie Mariusza, za którą potem policjanci dorabiający nielegalnie jako bramkarze oddali pieniądze.
Magda bierze nóż. I dźga
Na zdjęciach z tamtych czasów widać, że Magdalena K. stoi w cieniu Mariusza Z. Tak samo Gabriela, konkubina drugiego z braci, Adriana. - Magda przyszła kiedyś na spotkanie biznesowe z Mariuszem. Nie odzywała się zupełnie, ale było widać, że uważnie słucha. Gabrysia natomiast kompletnie tego nie ogarniała - wspomina były współpracownik gangsterów. Ale Magdzie nigdy nie brakowało temperamentu. Kiedyś podczas sprzeczki z Mariuszem Z. z braku argumentów złapała za nóż i wbiła go ukochanemu w udo. Koledzy zareagowali szybko, wezwani na pomoc od razu zawieźli obficie krwawiącego kumpla na szycie do zaprzyjaźnionego lekarza. Ten zanim zabrał się do roboty, tylko z politowaniem pokiwał głową, słuchając historii o tym, że Mariusz się potknął i nadział na ostry pręt z ogrodzenia.
Dziewczyny gangsterów nie musiały niczego ogarniać, bo eldorado narkotykowo-deweloperskie trwało w najlepsze. I nic by się pewnie jeszcze długo nie zmieniło, gdyby naszych bohaterów nie zgubiła chciwość, głupota oraz brutalność.
Najmłodszy z braci Z., Jakub, do interesów miał podejście mało profesjonalne, za to mocno bazujące na ułańskiej fantazji. Któregoś dnia wymyślił, że jego partner od handlu narkotykami Patryk P., ps. "Cygan", jest mu winien 80 tysięcy. "Cygan" takiego długu sobie nie przypominał, więc nie bardzo kwapił się z jego spłacaniem. Jakub pożalił się Adrianowi, a ten, znany z porywczości i brutalności, szybko zwołał ekipę, a potem zebrał Patryka P. z ulicy, zapakował go do bagażnika i wywiózł na posesję na przedmieściach Krakowa. "Cygan" w krótkim czasie doświadczył połamania żeber, nacięcia uszu oraz palców i wykręcenia kolana. Gdy jego ojciec zapłacił okup, Patryk P. najpierw pojechał opatrzyć rany, a następnie skontaktował się z policjantami z CBŚP. Dzięki zeznaniom "Cygana" w 11 dni udało się przygotować realizację przeciwko gangowi, który wcześniej był bezkarny co najmniej przez dwa lata.
Tajemnica śmierci Adriana
15 grudnia 2017 roku nastąpił koniec złotej epoki "Zielonych". Podczas realizacji policjanci z CBŚP wspierani przez antyterrorystów zatrzymali kilkunastu bandziorów, zabezpieczyli także samochody, pieniądze, narkotyki. Tego dnia nastąpił też koniec życia Adriana Z. Jego śmierć to jeden z bardziej tajemniczych incydentów w historii krakowskiej policji w ostatnich latach. Według wersji oficjalnej Adrian Z. podczas próby zatrzymania o szóstej rano w swoim domu rzucił się na policyjnego antyterrorystę, który w trakcie szarpaniny śmiertelnie go postrzelił.
Rodzina Z. kwestionuje te ustalenia. I trudno nie przyznać im racji. Jak to możliwe, że sześciu antyterrorystów w zwartym szyku daje się zaskoczyć wyrwanemu ze snu gangsterowi w samych majtkach? Dlaczego ten gangster w samych majtkach miałby się rzucać na sześciu policjantów uzbrojonych po zęby?
W zażaleniu na umorzenie postępowania przez prokuraturę adwokat rodziny Z. wskazał jeszcze kilka kwestii wartych wyjaśnienia. Sąd jednak utrzymał umorzenie w mocy, dodatkowo utajniając wszystkie materiały w tej sprawie. Jako ciekawostkę można dodać, że policjant, który miał zastrzelić Adriana Z., dostał wkrótce potem awans. Wściekli na takie rozstrzygnięcia koledzy Adriana zdobyli sobie znanymi metodami numery telefonów policjantów biorących udział w akcji i dzwonili do nich potem z groźbami, korzystając z telefonów z prepaidowymi kartami SIM z Tajlandii.
Magda K. ucieka
Po 15 grudnia 2017 roku, gdy Adrian został zastrzelony, a Mariusz trafił do aresztu, ciężar prowadzenia gangu spadł na Magdalenę K. Słabą pomocą była dla niej Gabriela S., opłakująca zastrzelonego przez policję konkubenta. Na szczęście pomogli koledzy "Zielonych". Narkotyki dalej płynęły do Polski, ale ich strumień znacząco wysechł. O ile wcześniej bez problemu dawało się ściągnąć ponad 100 kg, teraz trzeba było się zadowolić połową tego. W dodatku policjanci z CBŚP nie odpuszczali. Magdalena K. zdawała sobie sprawę, że musi być czujna. Gdy dostała sygnał, że szykuje się jej zatrzymanie w październiku 2018 roku, szybko spakowała najpotrzebniejsze rzeczy i ekspresowo wyjechała z Krakowa.
Gwiazdą mediów i numerem jeden na policyjnej liście poszukiwanych została jednak dopiero w sierpniu 2019. Dlaczego nie wcześniej? - Magda ma taką trudną cechę, że często zmienia zdanie, jest kapryśna, żeby nie powiedzieć niestabilna. I to właśnie sprawiło, że ta historia rozwinęła się tak, a nie inaczej - wzdycha znajomy Magdaleny K.
Początkowo nic nie wskazywało, że poszukiwania kobiety przeistoczą się w serial obecny miesiącami na czołówkach mediów. Magdalena K. od początku próbowała oficjalnie i nieoficjalnie dogadać się z polskim wymiarem sprawiedliwości. Jej adwokat dwukrotnie oficjalnie występował o list żelazny dla K., który umożliwiłby jej przyjazd do Polski i odpowiadanie przed sądem z wolnej stopy. Wnioski zostały dwukrotnie odrzucone. Były też nieoficjalne próby dogadania się ze śledczymi.
Przedstawiciele rodziny Z. liczyli początkowo, że może uda się wynegocjować zwolnienie Gabrieli S., konkubiny zastrzelonego Adriana Z. w zamian za poddanie się Magdaleny K. albo chociaż pozwolenie "Gabie" na siedzenie w areszcie z jej małym dzieckiem. Te warunki zostały przez śledczych odrzucone. W końcu stanęło na tym, że Magdalena K. stawi się na przejściu granicznym w Chyżnem, a przed przewiezieniem do aresztu będzie mogła jeszcze pożegnać się z ojcem. Policjanci czekali na nią o wyznaczonej porze, ale K. w ostatniej chwili zawróciła i wyjechała ze Słowacji. Potem na długo zniknęła z policyjnych radarów. Tym zniknięciem strasznie rozsierdziła śledczych. Wtedy do jej poszukiwań rzucono większe siły i środki.
Działania zaczęto od drobnej czynności, która Magdalenę K. musiała bardzo mocno zaboleć. Oczkiem w głowie kobiety był apartament w centrum Krakowa, w jednym z najbardziej ekskluzywnych budynków w mieście. Wystrój zakupionego w 2015 roku za 890 tysięcy złotych mieszkania (oczywiście przez podstawione osoby, za pieniądze pochodzące z narkotyków) szefowa gangu cyzelowała z pietyzmem. Szczególnie dumna była z systemu oświetlenia, który w 2016 roku kosztował ponad 30 tysięcy złotych. 9 marca 2019 roku do zabezpieczonego już wcześniej mieszkania wkroczyli policjanci i zajęli m.in. dwa żyrandole "w kształcie kuli o konstrukcji siatki metalowej", dwa kinkiety i 11 lamp ledowych. Według niektórych moich rozmówców, tego dnia w mieszkaniu opodal Wawelu nie obyło się bez wyrywania kabli ze ścian.
Magdalena K. mocno przeżyła zniszczenie oświetlenia w jej rodzinnym gniazdku, ale nie dała się złamać. Od momentu ucieczki kontakt z nią utrzymywał głównie Andrzej R. To gangster związany z kibolami Cracovii, który tak jak "Zieloni" miał swoją grupę przestępczą opartą na rodzinie. W październiku 2018 roku, gdy Magdalena uciekała z Krakowa, R. po wpłaceniu 200 tysięcy złotych kaucji wychodził właśnie na wolność z aresztu, gdzie siedział z zarzutami m.in. handlu narkotykami, jakie kupował od braci "Zielonych". Już na wolności został opiekunem Magdaleny K. A uciekinierka wyjątkowo dbała o bezpieczeństwo. Do kontaktu ze współpracownikami używała specjalnych telefonów nazywanych w gangsterskim slangu "pisakami".
- Służą tylko do wysyłania wiadomości i zdjęć. Są nie do namierzenia przez nasze służby. Komunikujesz się z "pisaka na pisak", po ewentualnej wpadce wpisujesz "panic pin" i zawartość urządzenia się kasuje, to samo dzieje się po trzykrotnym błędnym wpisaniu pin-u - opowiada jeden z gangsterów. U ludzi związanych z Magdaleną K. i gangiem "Zielonych" zabezpieczono co najmniej kilka tego typu "urządzeń".
Hiszpania, Ukraina, Dubaj, Tajlandia
Tego, gdzie Magdalena K. ukrywała się przez niemal półtora roku, na razie nie wiedzą nawet poszukujący jej przez ten czas policjanci. Zielonooka blondynka oprócz tego, że wyjątkowo dbała o bezpieczeństwo, nie lekceważyła też zabezpieczenia kontrwywiadowczego i dezinformacji. W pewnym momencie do mediów wyciekła informacja, że szefowa kiboli Cracovii ukrywa się w Azji. Jeszcze we wrześniu 2019 roku ówczesny komendant wojewódzki policji w Krakowie Krzysztof Pobuta zapewniał, że kobieta przebywa poza Europą. Koledzy Magdaleny K. zarzekali się, że widzieli ją w Tajlandii, gdzie hotel ma Artur Ł., jeden z gangsterów powiązanych z "gangiem z Wielopola". - Magda tam za pokojówkę robi! - zapewniał mnie jeden z kiboli Cracovii. Inny twierdził, że Magdalena przebywa w Dubaju, Hiszpanii albo na Ukrainie.
Dziś już wiem, że były to pogłoski rozpuszczane przez otoczenie K. dla zmylenia pościgu. Były o tyle skuteczne, że policja straciła mnóstwo czasu i energii na ich weryfikowanie. Ich zasięg potęgowały media, ale to właśnie media mogły znacząco pomóc w schwytaniu najpilniej poszukiwanej przestępczyni w ostatnich latach. Według osób znających kulisy tego typu spraw, K. została w pewnym sensie zaszczuta. - Jej twarz była wszędzie, jej nazwisko znali wszyscy. Poszukiwany w takim momencie kompletnie traci pewność siebie i zaczyna popełniać błędy - twierdzi emerytowany oficer policji, pracujący w przeszłości przy poważnych sprawach kryminalnych.
Budapeszt i ucieczka w bagażniku
Według moich informacji tak było właśnie z Magdaleną K. Kobieta od co najmniej września 2019 roku (czyli wtedy, gdy komendant policji zapewniał, że ukrywa się ona poza Europą) mieszkała w apartamentowcu w Budapeszcie. Wcześniej prawdopodobnie również poruszała się po Europie Środkowo-Wschodniej. Pod koniec lutego zaczęło jej się wydawać, że blok, w którym mieszka, obserwuje węgierska policja. Zaniepokojona skontaktowała się z Andrzejem R., który już wcześniej był łącznikiem między K. a Polską. Mężczyzna od dłuższego czasu był pod obserwacją polskiej policji, ale nigdy wcześniej nie udało się go poprowadzić bezpośrednio do Magdaleny K. Andrzej R. często zmieniał samochody, trzymał je w podziemnym garażu (co ciekawe, tuż obok krakowskiej delegatury Prokuratury Krajowej, która ścigała Magdalenę K.).
Nie jest do końca jasne, w jaki sposób tym razem udało się podążyć za Andrzejem R. Wiadomo jedynie, że Węgrzy natychmiast obstawili budynek, do którego R. wjechał szarym bmw na podziemny parking. Zrobili to na tyle ostentacyjnie, że para Polaków nie mogła mieć wątpliwości, że za chwilę nastąpi szturm na ich kryjówkę. Postanowili zaryzykować ucieczkę. Magdalena K. ukryła się w bagażniku bmw, a R. z piskiem opon wyjechał z garażu. Zaczął się pościg ulicami Budapesztu, sceny rodem z filmu: jazda wąskimi uliczkami pod prąd, minięcie się o centymetry z nadjeżdżającym tramwajem. O dziwo, Polakom udało się wyrwać z miasta. Na nogi została postawiona policja w sąsiedniej Austrii i Słowacji.
Szare bmw udało się namierzyć dopiero przed granicą ze Słowacją. I o ile do tej pory węgierska policja nie miała pewności, czy goni samego Andrzeja R., czy też jest z nim również Magdalena K., to po przekroczeniu granicy węgiersko-słowackiej Węgrzy mogli przekazać Słowakom, że jedzie do nich para Polaków, bo zaraz za przejściem granicznym R. zatrzymał się i otworzył bagażnik, żeby Magdalena K. mogła przesiąść się na fotel pasażera.
Węgierskie lornetki były wystarczająco mocne, żeby to dostrzec. 70 kilometrów dalej na bmw z Polakami czekała już słowacka policja. Zasadzka w miejscowości Zwoleń była kompletnym zaskoczeniem dla uciekinierów. Słowacy wystawili umundurowany patrol, który miał udawać zwykłą kontrolę drogową. Gdy nastąpił szturm antyterrorystów, Andrzej R. ze zdenerwowania zablokował wszystkie drzwi w samochodzie, co skończyło się wybiciem szyb i wyciągnięciem dwójki Polaków na ziemię. Na zdjęciach wykonanych tuż po zatrzymaniu Magdalena K. wygląda na bardzo zmęczoną.
W opuszczonym przez nią mieszkaniu i przy niej znaleziono w sumie pieniądze o równowartości kilkunastu tysięcy złotych i polskie dokumenty na inne nazwisko. Według moich informacji, w samochodzie, którym jechali, nawigacja była nastawiona na Kraków. Doprowadzona do krańca wytrzymałości kobieta chciała się poddać polskim śledczym.
Słowacy szybko wypuścili Andrzeja R.. Mężczyzna zdążył przekroczyć granicę w Chyżnem i został zatrzymany przez CBŚP, a potem aresztowany przez polski sąd za pomoc uciekinierce.
Królowa kokainy w słowackim areszcie
"Seksowna królowa kokainy" i "najpiękniejsza gangsterka" - jak nazwały ją słowackie media - trafiła za to do aresztu w Bańskiej Bystrzycy i jak wynika z moich informacji, nie narzeka. Przed zatrzymaniem wielokrotnie opowiadała znajomym, że panicznie boi się trafienia do aresztu na Węgrzech, gdzie, podobnie jak na Słowacji, złą sławą cieszą się licznie odsiadujący tam kary Romowie. Szefowa gangu kiboli za nic nie chciała trafić z nimi do celi. Jej życzenie spełniło się. Siedzi w celi jednoosobowej. Obok niej w podobnych warunkach przebywają słowaccy sędziowie, którzy w marcu trafili za kraty w związku z aferą po zabójstwie dziennikarza Jana Kuciaka, zastrzelonego w 2018 r. wraz z narzeczoną na zlecenie gangsterów powiązanych z ówczesnym słowackim rządem.
Magdalena K. nie narzeka na warunki w słowackim areszcie. Może tylko troszkę na nudę. Któregoś dnia poprosiła o jakąś lekturę w ojczystym języku. Słowakom nie udało się niestety znaleźć nic oprócz książki kucharskiej "Potrawy z ryb".
Kiedy Magdalena K. wróci do Polski? Chyba nieprędko. O ile w ogóle wróci. Wszystkie procedury opóźniła pandemia koronawirusa. Walczą też jej adwokaci – polscy i słowaccy. Zasypali słowacki wymiar sprawiedliwości doniesieniami o tym, jak źle dzieje się w polskich sądach i prokuraturach. Ale według naszych informacji na korzyść Magdaleny K. działa też nieporadność polskich śledczych i błędy, które popełnili w dokumentach wysłanych na Słowację. Nic dziwnego, że prokuratura z Bańskiej Bystrzycy 23 marca poprosiła Polaków o wyjaśnienia. Oczywiście strona polska odpisała, że z praworządnością u nas wszystko gra, a Magdalena K. może liczyć na sprawiedliwy proces. Ale Słowaków to chyba nie przekonało.
Polska Prokuratura Krajowa przekazała nam, że "Prokuratura Okręgowa w Bańskiej Bystrzycy uznała udzielone przez stronę polską wyjaśnienia za w pełni przekonujące i wystąpiła do właściwego sądu z wnioskiem o wykonanie Europejskiego Nakazu Aresztowania w stosunku do Magdaleny K. i o przekazanie jej do Polski”. Ale wciąż nie ma terminu rozprawy w sprawie ewentualnego przekazania Magdaleny K. do Polski, mimo że według przepisów dotyczących ENA kraj, gdzie aresztowano daną osobę, ma na to 60 dni.
Magdalena K. w spokoju zgłębia więc tajemnice właściwego przygotowania karpia, ale na jej szybki powrót do Polski liczą ci, których trudno byłoby o to do tej pory podejrzewać. Partner kobiety Mariusz Z. dogadał się z polską prokuraturą i chce dobrowolnie poddać się karze. Na układ z prokuraturą liczy też Gabriela S., partnerka zabitego przez policję Adriana Z. Według mojej wiedzy obie te umowy są wstrzymane do czasu powrotu Magdaleny K. do Polski.
A dlaczego właściwie Magdalena K. tak długo ukrywała się przed policją? - Ona naprawdę bała się, że za kratami straci swoją urodę - zapewnia mnie jej znajomy.
Szymon Jadczak szymon_jadczak@tvn.pl
redakcja: Aleksandra Majda (aleksandra_majda@tvn.pl)
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Policja