Aktywistka i feministka Anna Tess Gołębiowska-Kmieciak odniosła się w TVN24 do tragedii, do jakiej doszło w szpitalu w Pszczynie, gdzie zmarła ciężarna pani Izabela. Lekarze mieli czekać na obumarcie płodu. - To się nigdy nie powinno wydarzyć w żadnym cywilizowanym kraju - oceniła aktywistka. - Mieszkam w Polsce i tutaj chyba się nie da nie bać, będąc w ciąży - dodała.
Pod koniec września ciężarna trzydziestoletnia kobieta zmarła w szpitalu w Pszczynie, bo lekarze mieli czekać na obumarcie płodu. Przypadek ten 29 października opisała radczyni prawna Jolanta Budzowska, pełnomocniczka rodziny zmarłej. Napisała, że to konsekwencja ubiegłorocznego wyroku Trybunału Konstytucyjnego kierowanego przez Julię Przyłębską, zaostrzającego prawo aborcyjne. Sprawą zajmuje się prokuratura.
CZYTAJ TAKŻE: "Bała się spać, jakby się obawiała, że się nie obudzi. W nocy już klęczała na ziemi, wymiotowała"
Rzeczniczka szpitala w Pszczynie Barbara Zejma-Oracz odniosła się w czwartek do tej sytuacji w rozmowie z dziennikarką TVN24. - Nie uważamy, że został tutaj popełniony jakikolwiek błąd. Lekarze działali zgodnie ze standardami. Zgodnie z obowiązującym prawem, zgodnie ze sztuką lekarską - powiedziała.
Gołębiowska-Kmieciak: w Polsce chyba się nie da nie bać, będąc w ciąży
W piątek we "Wstajesz i wiesz" w TVN24 o tragedii, do jakiej doszło w Pszczynie, rozmawiała aktywistka i feministka Anna Tess Gołębiowska-Kmieciak. Złożyła kondolencje rodzinie pani Izabeli. - To jest po prostu straszne, to się nigdy nie powinno wydarzyć w żadnym cywilizowanym kraju. Wiem, że żadne słowa nie wyrażą tego, jak państwo cierpią, ale chociaż tyle z mojej strony, że strasznie mi przykro - powiedziała.
Zapytana o swoją reakcję na wieść o śmierci pani Izabeli, odpowiedziała, że "zareagowała koszmarnie". - Jestem w ciąży i wydarzyło się dokładnie to, czego od początku tej ciąży się obawiałam - przyznała. - Nie mi, ale to były tak realne strachy, to było zobaczenie, że to się dzieje, że wiedziałam, że to się może wydarzyć, ale jednak informacja, że była kobieta, miała rodzinę, miała marzenia i nagle jej nie ma to jest po prostu coś tak strasznego, tak potwornego, że trudno o tym spokojnie mówić - mówiła Gołębiewska-Kmieciak, nie kryjąc emocji.
- Każdy kolejny szczegół, jaki się pojawiał, był po prostu jeszcze gorszy - dodała.
- Niestety, mieszkam w Polsce i tutaj chyba się nie da nie bać, będąc w ciąży - oceniła rozmówczyni TVN24. - Od wielu lat walczę o prawo do stanowienia o sobie, między innymi o prawo do aborcji i wiem, z czym wiąże się brak tego prawa. Znam historię Alicji Tysiąc, która co prawda przeżyła, ale straciła zdrowie. Znam historię Agaty Lamczak, która nie przeżyła - też zmarła na sepsę, więc w momencie, kiedy zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym - zamiast się cieszyć, bo żyłam 10 lat z podejrzeniem bezpłodności, więc to powinna być najlepsza wiadomość świata - ja zaczęłam płakać. To był tak zwierzęcy, paniczny lęk. Ja po prostu nie wiedziałam, co robić. Miałam wrażenie, że świat się skończył, bo wiadomość, że jestem w ciąży, w tym momencie znaczyła dla mnie - mogę umrzeć i nikt z tym nic nie zrobi - wyjaśniła.
Porównanie z procesami czarownic
Odniosła się również do sytuacji, w jakiej są lekarze działający według wyroku Trybunału Konstytucyjnego kierowanego przez Julię Przyłębską. - Ja mam takie skojarzenie z procesami czarownic, gdzie było coś takiego jak próba wody. Jeśli kobieta oskarżona o czary utonęła, to znaczyło, że była niewinna, a jeśli wypłynęła, utrzymywała się na wodzie, to stwierdzano, że jest winna, wyciągano ją i skazywano na śmierć - powiedziała Gołębiowska-Kmieciak. - W pewien sposób to tak teraz działa z aborcją. Jeśli pacjentka zmarła, to znaczy, że miała prawo do aborcji i fanatycy, fundamentaliści, umywają ręce, że przecież to nie ich wina, to był błąd lekarza. Ale gdyby przerwali tę ciążę, uratowali pacjentkę, to teraz lekarz musiałby udowodnić, że ona by zmarła na 100 procent. Ten lekarz w zasadzie nie jest w stanie tego udowodnić. Ogromnie współczuję lekarzom - przyznała.
Oceniła, że również lekarze są "ofiarami tej ustawy". - Wybrali zawód, żeby ratować ludzi, leczyć ludzi, a przy każdej podejmowanej decyzji zamiast kierować się tylko dobrem pacjentki i móc leczyć ze spokojną głową, oni myślą o tym, czy nie trafią do więzienia i nie stracą prawa do wykonywania zawodu. Nie dziwię się więc, że mają nadzieję, że się uda, bo to wszystko spoczywa na nich. To oni będą odpowiadać, a nie ci, którzy podpisali takie prawo - dodała.
"Plasterek na sumienie ustawodawców"
Gołębiowska-Kmieciak odniosła się też do obywatelskiego projektu zaostrzającego kary za aborcję autorstwa Fundacji "Pro-Prawo do Życia". Wpłynął on do Sejmu 22 września, został skierowany do pierwszego czytania. Zakłada między innymi dodanie do Kodeksu karnego definicji "dziecka poczętego". Za umyślne "pozbawienie życia" płodu miałoby grozić nawet dożywocie.
- Mam nadzieję, że [ten projekt - przyp. red.] upadnie, ale nie powiedziałabym, że jestem tego pewna, ponieważ poprzedni projekt już też próbowano wprowadzić w 2016 roku, był wtedy Czarny Protest. Fundamentaliści religijni się wycofali, a potem wrócili. Może jeszcze nie teraz, ale na pewno będą takie dążenia. Poza tym nie czarujmy się - w Polsce zakaz aborcji jest teraz. Są wyjątki, których nie da się przestrzegać albo niektórzy niestety nie chcą ich przestrzegać. Te wyjątki to jest tak naprawdę plasterek na sumienie ustawodawców - skomentowała aktywistka.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24