Koniec śledztwa słowackiej prokuratury po wypadku, w którym zginął 57-letni Słowak. Mężczyzna jechał z rodziną, kiedy z naprzeciwka pojawiły się luksusowe auta na polskich tablicach rejestracyjnych, gnające z nieprzepisową prędkością. Jedno z nich czołowo zderzyło się ze skodą 57-latka. Martin Kokles - przedstawiciel prokuratury krajskiej (wojewódzkiej) w Żylinie - poinformował, że akta sprawy zostaną teraz przedstawione stronom: poszkodowanym i oskarżonym.
Do wypadku doszło pod koniec września 2018 roku. Śledztwo w sprawie, o której na tvn24.pl pisaliśmy wielokrotnie, prowadzone było przez policję pod nadzorem prokuratury krajskiej (wojewódzkiej) w Żylinie. Jej przedstawiciel, Martin Kokles poinformował, że działania śledczych zostały już zakończone. Teraz, jak przekazuje prokurator, akta sprawy zostaną przedstawione stronom: poszkodowanym i oskarżonym.
- Wezwania zostaną wysłane. W stosunku do oskarżonych obywateli Polski zgromadzone w sprawie dokumenty będą musiały być przetłumaczone na język polski - mówi tvn24.pl prokurator Martin Kokles.
Przyznaje, że śledztwo trwało długo, ale - jak zaznacza - wpływ na to miała między innymi pandemia choroby COVID-19. Zakończenie prokuratorskiej pracy odwlekały też wnioski pokrzywdzonych, którzy chcieli uwzględnienia kolejnych ekspertyz dotyczących roszczeń. Prokurator Kokles wskazuje też, że cała korespondencja z oskarżonymi Polakami musiała być tłumaczona.
Prokuratura: celowo dopuścił się narażenia ludzi na ryzyko śmierci
Prokuratorskie zarzuty spowodowania zagrożenia w ruchu drogowym i spowodowania w okolicach Dolnego Kubina na Słowacji śmierci obywatela Słowacji, 57-letniego ojca rodziny, usłyszało trzech Polaków, którzy tragicznego dnia pędzili po słowackich drogach. Najsurowsza kara grozi Marcinowi L., który czołowo zderzył się ze skodą, w której zginął 57-letni mężczyzna jadący z naprzeciwka z rodziną.
- Aktualna kwalifikacja prawna wskazuje, że celowo dopuścił się narażenia ludzi na ryzyko śmierci lub poważnych obrażeń i spowodowanie śmierci osoby postronnej. Za to przestępstwo grozi od 15 do 20 lat pozbawienia wolności - przekazuje prokurator.
Marcin L. po wypadku trafił do aresztu, z którego wyszedł 6 czerwca 2019 roku po wpłaceniu 25 tysięcy euro kaucji. W celi początkowo też byli dwaj inni Polacy, w tym Adam Sz., który wyprzedzał, jadąc wprost na skodę. Chwilę przed wypadkiem zahamował, chcąc uniknąć czołowego zderzenia. Wtedy w tył jego auta uderzyło porsche, które potem uderzyło w skodę.
Trzeci podejrzany to Łukasz K., organizator wyjazdu, podczas którego doszło do wypadku. Słowaccy prokuratorzy uznali, że dwaj Polacy również dopuścili się świadomego narażenia ludzi na ryzyko śmierci lub poważnych obrażeń. Grozi im za to od czterech do 10 lat więzienia.
Adam Sz. i Łukasz K. również nie znajdują się już za kratami. Pierwszy z nich wyszedł na wolność 25 marca 2019 roku, a drugi 3 kwietnia 2019 roku. Obydwaj musieli wpłacić 20 tysięcy euro kaucji.
Nie chcieli ugody
Prokurator Martin Kokles podkreśla, że słowaccy śledczy rozważali zawarcie ugody o winie i karze dla oskarżonych.
- W takim przypadku, przy zastosowaniu przepisów kodeksu karnego o nadzwyczajnym obniżeniu kary, można by było im zaproponować karę o jedną trzecią poniżej dolnej granicy przewidzianej w przepisach - mówi Kokles.
Przekazuje, że ofertę usłyszało wszystkich trzech Polaków, ale dwóch nie zaakceptowało pozasądowego zakończenia sprawy.
Rajd po słowackich drogach
30 września 2018 roku porsche Marcina L. i cztery inne luksusowe samochody na polskich tablicach rejestracyjnych jechały już w kierunku Polski. Wszyscy wracali po weekendzie spędzonym za południową granicą. To miał być - jak zachęcał przed wyprawą jej organizator Łukasz K. - sposób na korzystanie z "resztek dobrej pogody". W jej trakcie Polacy zwiedzali - jak pisał organizator - "malownicze miejsca na Słowacji".
- W czasie wyjazdu obowiązywała zasada "follow the leader". Polega to na tym, że wszyscy uczestnicy wyjazdu jadą za organizatorem w przyjętej wcześniej kolejności. Uczestnicy wyprawy nie powinni się wyprzedzać - mówił nam niedługo po wypadku znajomy podejrzanego kierowcy porsche.
***
Stefan, 57-letni Słowak, zginął siedem kilometrów od swojego niedawno wybudowanego domu. Tego dnia miał odwieźć 21-letniego wtedy syna do Żyliny na studia. Chłopak siedział z tyłu. Po wypadku szybko otworzył drzwi i doskoczył na przód samochodu, gdzie była jego ciężko ranna matka. Ojciec był już nieprzytomny.
Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: Słowacka policja