Czteromiesięczna suka o imieniu Ciuchcia cudem uniknęła śmierci. Miesiąc temu ktoś okaleczył ją i sparaliżowaną, ale żywą, zostawił na torach. Psa uratował maszynista, potem zajęli się nim wolontariusze w schronisku. Ludzie zbudowali psu nawet specjalny wózek inwalidzki. Teraz Ciuchcia czeka na adopcję.
To jest wręcz nie do wiary. Ona do każdego biegnie na tym wózeczku, łasi się. Jest taka pogodna. Mimo tego, co ja spotkało. To godne podziwu Grażyna Falek
"Zabierz mnie stąd"
- Zadźwięczał telefon. Pan łamiącym się głosem powiedział, że chyba przejechał szczeniaki - opowiada Maria Mrozińska ze schroniska dla zwierząt w Piotrkowie Trybunalskim.
Pan Andrzej - z zawodu maszynista - szczeniaki zauważył przypadkiem, w trakcie pracy. Wśród trzech zmasakrowanych psów była Ciuchcia. - Podnosiła się, ruszała łebkiem. Tak jakby chciała powiedzieć do mnie: "zabierzcie mnie stąd" - opowiada Andrzej Pęczek.
Przeżyła tylko Ciuchcia
Psów nie potrącił jednak prowadzony przez niego pociąg. Zostały przez kogoś skatowane i porzucone na torach. Przeżyła tylko Ciuchcia. Do weterynarza trafiła w bardzo ciężkim stanie. Prawie nie dawano jej szans.
- Pies trafił do nas odwodniony, z niedowładem tylnych kończyn, z dużą bruzdą na grzbiecie w okolicy rdzenia kręgowego - mówi weterynarz Aneta Sosnowska-Rudzka. Diagnoza brzmiała jak wyrok - pies już zawsze będzie kaleką, a takie zwierzęta w schroniskach najczęściej są usypiane. Pracownice placówki nie potrafiły jednak tego zrobić.
"Serca ludzi są wielkie"
- Miała coś takiego w oczach, taką wolę życia. Nie miałyśmy sumienia powiedzieć jej: "ty nie możesz żyć, bo jesteś kaleką" - mówi Grażyna Falek. Pracownicy zaczęli więc zbierać pieniądze na psi wózek inwalidzki. Ku ich zdumieniu, ruszyła prawdziwa lawina pomocy. - Serca ludzi są wielkie. Przyjeżdżają, wrzucają, pytają jak się czuje, przywożą zabawki - opowiada Maria Mrozińska ze schroniska.
Podnosiła się, ruszała łebkiem. Tak jakby chciała powiedzieć do mnie: "zabierz mnie stąd" Andrzej Pęczek, maszynista
"To mnie poruszyło"
O niezwykłej historii Ciuchci od jednej z pracownic schroniska dowiedział sie też pan Piotr z Wrocławia, producent wózków dla zwierząt. Wykonał dla suczki niezbędny sprzęt.
- To mnie bardzo poruszyło. Zwierzę przecież też czuje. Ja zawsze traktowałem psy jak członków rodziny. Przykro mi, że niektórzy traktują je jak zabawki - mówi Piotr Święcicki.
Nie wiadomo, kto skatował psy i zostawił je na torach. Niestety świadków nie ma, więc szanse na schwytanie oprawcy są bardzo niewielkie. Ludzie z całej Polski robią więc co mogą, by przynajmniej spróbować wynagrodzić Ciuchci to, co przeżyła. Piesek czeka na adopcję.
- Będziemy szukali kogoś, kto sobie będzie zdawał sprawę z tego, że opieka nad tym pieskiem nie będzie łatwa - mówi Grażyna Falek.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24