|

Nie było miejsca dla niego w Warszawie. Sąd poszedł do domu, Bruno - do domu dziecka

Dzieci poniżej 10 roku życia umieszczane są w Warszawie w placówce
Dzieci poniżej 10 roku życia umieszczane są w Warszawie w placówce
Źródło: Adobe Stock

W domu dziecka zapytali, czy Bruno śpi w łóżeczku ze szczebelkami. Angelika powiedziała, że syn śpi z nią, bo ma zaburzenia integracji sensorycznej i musi być ściśnięty i że jak ma spać sam, to muszą go kocem owinąć w taki ścisły kokon, jak w brzuchu mamy, w pozycji prenatalnej, żeby czuł się bezpiecznie. Dlaczego jej go zabrali? Dlaczego do domu dziecka?

Artykuł dostępny w subskrypcji

Urodził się tyciutki, dlatego mama nazywa go Tyciu, Tyciulek. Wedle aktu urodzenia Bruno w kwietniu skończy 5 lat. Mniej więcej w połowie życia zdiagnozowano mu autyzm. Ledwo zaczął chodzić do żłobka, z dnia na dzień stał się znów niemowlęciem. Przestał mówić. Przez pierwsze pół roku tylko krzyczał, zanim mama nauczyła się go rozumieć. Ze spojrzeń, z gestów.

- Najpogodniejsze dziecko w przedszkolu, w zasadzie nie płacze. Uwielbia hałas, bo ma zaburzenia integracji sensorycznej, w tym wypadku podwrażliwość słuchową. Dlatego lubił chodzić ze mną na manifestacje, tam, gdzie są bębny. Jak jest za cicho, tłucze talerze. Od listopada do lutego, kiedy jest mniej słońca, śpi tylko trzy godziny na dobę i nie jest zmęczony - opowiada Angelika Domańska, lat 38, samodzielna mama Brunona i 19-letniej dziewczyny.

Mieszkają w Warszawie na Bielanach. Żyją za świadczenia pielęgnacyjnego dla opiekuna osoby z ciężką niepełnosprawnością, które wypłacane jest w zamian za rezygnację z pracy zarobkowej i w tym roku po styczniowej podwyżce o 339 złotych wynosi 2458 złotych. Angelika nie ma wsparcia w rodzinie. Dorabia, bo inaczej nie miałaby na najem mieszkania.

Ciągle walczy. Przed diagnozą autyzmu u Brunona: na ulicznych protestach antyrządowych, przeciwko zaostrzaniu zakazu aborcji, nacjonalistom, zawłaszczaniu sądów. Po diagnozie: o lepsze przedszkole dla syna, o więcej usług opiekuńczych, więcej godzin z psychologiem, logopedą, fizjoterapeutą.

1 marca, wracając z przedszkola specjalnego na drugim końcu miasta, na Pradze-Północ, gdzie codziennie odwozi Brunona komunikacją miejską, wdała się w facebookową dyskusję o przyczynach samobójstwa. Godzina jazdy do przedszkola, godzina z powrotem, po południu powtórka. Daleko, ale to jedyne przedszkole dla dzieci w spektrum autyzmu w Warszawie. Tego dnia wróciła do domu bez syna i musiała rozpocząć walkę, by go odzyskać.

Przez ten komentarz na Facebooku: "Jestem chora. Codziennie walczę ze sobą, żeby nie popełnić rozszerzonego samobójstwa. To nie takie proste zmusić się do życia".

Jakby chciał mi do brzucha wejść z powrotem

1 marca, po interwencji policji i badaniu psychiatrycznym Angeliki, na podstawie orzeczenia sądu rodzinnego w Warszawie Bruno został umieszczony w Domu Dziecka numer 15 na Nowogrodzkiej. Ten sam sędzia - po uzyskaniu dodatkowych informacji, o których później - uchylił to postanowienie 22 marca i chłopiec wrócił do domu.

Przez 21 dni mógł być z mamą godzinę, najwyżej dwie dziennie, bo w placówce jest tylko jedna sala odwiedzin. - 11,5 godziny tygodniowo - wyliczała Angelika, nie wiedząc jeszcze, jak długo to potrwa.

Była tam codziennie i relacjonowała na Facebooku każde spotkanie z synem, błagając o pomoc. Pisała, że Bruno zgrzyta zębami i zaciska szczęki (co znaczy, że jest zdenerwowany, że nie rozumie, co się dzieje). Że rzuca się na jedzenie, które mu przywozi (najchętniej jadłby tylko pasztet podlaski, wszystko musi mieć konsystencję pasztetu, kształt najlepiej okrągły i nie zawierać cukru, bo od cukru lepią się palce, a Bruno nie używa sztućców). Że najpierw płakał przy windzie, a teraz już płacze, gdy tylko pani wejdzie do sali odwiedzin (na spotkania z rodzicami dziecko zwożone jest windą na parter, żeby innym dzieciom nie było przykro, że do nich nikt nie przyszedł). Że nie mogła mu zostawić ubrań (bo w domu dziecka wszystkie rzeczy trafiają do jednej pralki i nie miałby potem kto dociekać, co należy do Brunona) ani zabawek (żeby nie doszło do konfliktu, wszystkie dzieci muszą być równe).

- Miałam taką myśl, że przywiozę mu tam pół domu, otoczę wszystkim, co zna, zostawię kocyk i poduszkę. Mamy taki rytuał, jak kładziemy się spać. Mówię: "podusia, kocyś, mamusia" i wtedy on się tak mocno przytula, jakby chciał mi do brzucha wejść z powrotem - opowiada Angelika. - A tam się okazało, że on nie może mieć nic, co zna, bo taki jest regulamin.

Ochrona dziecka, samotność matki

- To ewenement, że rodzic odwiedza swoje dziecko w pieczy zastępczej codziennie. Zazwyczaj przychodzi na początku często, potem raz na miesiąc, a wreszcie znika zupełnie. To, co robiła pani Angelika, jest wyjątkiem, nie tylko jej codzienna obecność, ale czynności opiekuńczo-pielęgnacyjno-wychowawcze, które wykonywała przy synu. Wielu rodziców biologicznych, odwiedzających dziecko w pieczy, patrzy w telefon i odlicza minuty do końca wizyty - mówi dr Anna Krawczak z Interdyscyplinarnego Zespołu Badań nad Dzieciństwem Uniwersytetu Warszawskiego, która śledziła historię Brunona i Angeliki.

12 marca Krawczak napisała na Facebooku: "Samobójstwo rozszerzone jest jednym z tych nieprawidłowych terminów, które rozmywają nam faktyczny obraz tego, co się wydarzyło lub dopiero ma się wydarzyć. Otóż samobójstwo popełnia w takiej sytuacji tylko jedna osoba, która istotnie ma zamiar pozbawić się życia. Reszta osób wcale takiego zamiaru nie ma, one chcą dalej żyć. Odebranie im życia przez sprawcę/sprawczynię jest zabójstwem, a więc przestępstwem z art. 148 kk. Osoby, których zabójstwo się rozważa (niezależnie od tego, jak dramatyczne może być tego tło, a myślę tu o matkach usiłujących w ten desperacki sposób "ochronić" dzieci np. przed przemocą domową, gwałtem, śmiercią głodową; myślę o osobach wymagających pilnej pomocy psychiatrycznej, psychologicznej oraz socjalnej; myślę o ludziach popchniętych do tragedii przez okoliczności życiowe, systemową nieczułość, wieloletnie uwikłanie w przemoc, całkowitą utratę nadziei i doświadczenie permanentnego braku pomocy zewnętrznej) - no więc te osoby państwo musi chronić. Jedną z form tej ochrony w przypadku dziecka jest jego natychmiastowe zabezpieczenie z dala od osoby, która powyższy zamiar ogłosiła. I to również nie jest bezprawne - jest to dokładnie określone w prawie jako bezpośrednie zagrożenie życia dziecka".

Krawczak dodała: "Nie sugeruję tutaj, że p. Angelika kiedykolwiek skrzywdziłaby swoje dziecko. I że funkcjonariusz przybył niczym książę na białym koniu z odsieczą. Chciałam zaznaczyć jednak, że zwyczajnie nikt tego nie wie, a policja miała obowiązek tę interwencję po zgłoszeniu podjąć. Czy miała również prawo podtrzymać decyzję o zabezpieczeniu dziecka po zapoznaniu się z opinią lekarza psychiatry - to zostawiam prawnikom, którzy wspierają p. Angelikę w tej sprawie.

To, co jeszcze chciałabym napisać to to, że ta sprawa niewątpliwie dotyczy przemocy, ale niekoniecznie tej na linii rodzic-dziecko, za to na pewno tej na linii rodzic-państwo. Rodzic dziecka z niepełnosprawnością, który jest rodzicem samotnym, do dyspozycji - poza jałmużną - ma w zasadzie samotność. I na deser samotność. Na jutrzejsze śniadanie też samotność".

1403N397XR PIS DNZ OTREBA SKROT OZN
Trudne życie rodziców dzieci z niepełnosprawnościami
Źródło: TVN24

By umrzeć dzień po śmierci własnego dziecka

"Wiecie o co chodziło w dopisaniu "rozszerzone"?" - wyjaśniła na Facebooku Angelika. "O to, żeby ktoś nie pomyślał, że jestem wyrodną matką i chciałabym sobie ulżyć i zostawić dziecko na zmarnowanie w nieprzystosowanych państwowych placówkach".

- Napisałam to, o czym myśli wiele rodziców osób z niepełnosprawnościami - mówi nam Angelika.

- Wszystkie boimy się tego, co będzie z naszymi dziećmi po naszej śmierci - mówi Iwona Hartwich, mama Kuby z dziecięcym porażeniem mózgowym, która walczy w Sejmie o godne warunki życia dla osób w podobnej sytuacji - jako posłanka i protestując na sejmowych korytarzach.

- Wielokrotnie słyszałam od matek osób z niepełnosprawnościami, że modlą się o to, by umrzeć dzień po śmierci swojego dziecka. Pani też? - pytam. Hartwich: - Jak zagłębiam się w ten temat, to wpadam w depresję. Nie chciałabym, by mój drugi syn był obciążony opieką nad Kubą. Beze mnie i męża Kuba skazany jest na dom pomocy społecznej, który kojarzy nam się z najgorszym miejscem na Ziemi. On nie zrobi sobie sprawunków, nie ugotuje, nie zje i nie umyje się sam, trzeba wstawać w nocy, żeby przewrócić go na drugi bok. Musiałby mieć asystenta 24 godziny na dobę. Nie stać by go było na to z jego głodowej renty. Dostaje 1400 złotych na rękę. Zresztą nie ma tych asystentów, bo im płacą grosze. A za pobyt jednej osoby w DPS państwo płaci 6-7 tysięcy miesięcznie.

2403N398XR PIS DNZ OTREBA PO PROTESCIE
Osoby z niepełnosprawnościami przerywają protest w Sejmie
Źródło: TVN24

Psychiatra nie widzi wskazań do leczenia wbrew woli

Z akt sądowych sprawy Brunona wynika, że to nie policja znalazła w internecie komentarz Angeliki. Ktoś go skopiował i wysłał anonimowo na skrzynkę mailową wydziału wywiadu kryminalnego Centralnego Biura Zwalczania Cyberprzestępczości. Osoba zawiadamiająca poinformowała, że autorka komentarza ma synka. To dostępna wiedza - Angelika publikuje na Facebooku fotografie Brunona. "Uważam, że taka osoba stwarzać może realne zagrożenie dla siebie i swojego dziecka i powinna zostać objęta jakąś pomocą ze strony służb społecznych" - napisał anonim, prosząc o interwencję.

Nietrudno było ustalić dane Angeliki. Jest na Facebooku pod swoim nazwiskiem. W bazie PESEL policjanci znaleźli jej adres zamieszkania. Pojechał tam pierwszy patrol. W sumie sprawą zajmowało się pięć patroli. 12 policjantów, nie licząc dyżurnych, którzy wykonywali działania zza biurka.

Pod adresem z bazy nie było Angeliki. Przeprowadziła się. Ale właściciel mieszkania miał do niej numer telefonu. Zadzwonili.

- Powiedziałam, że to bardzo miłe, że ktoś zareagował, bo lepszych jest pięć niepotrzebnych interwencji niż jeden zgon. I że u mnie wszystko w porządku. Ale pan powiedział, że patrol to musi sprawdzić i że zajmie to trzy minutki - opowiada Angelika.

Akurat była w pracy. Powiedziała im gdzie. Potem poda także adresy przedszkola Bruna i szkoły córki.

Przyjechali kryminalni. Rozmowa przeciągnęła się do 20 minut. Dyżurny policji wysłał karetkę pogotowia. Lekarz zdecydował, że Angelika wymaga konsultacji psychiatry. Zawieźli ją do Szpitala Bielańskiego w asyście trzeciego patrolu.

- To normalna procedura w przypadku podejrzenia próby samobójczej - mówi adwokatka Kamila Zagórska, która pomagała Angelice odzyskać syna.

Jak wynika z karty informacyjnej leczenia, wizyta trwała około godzinę. Lekarze widzieli kopię komentarza, który Angelika zamieściła na Facebooku. Opowiedziała im, czego dotyczyła cała facebookowa dyskusja. O tym, że leczy się psychiatrycznie od 22 lat, że była w szpitalach, a teraz jest pod stałą opieką prywatnego psychiatry i przyjmuje leki "w związku ze stabilnym stanem psychicznym".

Angelika zgodziła się na publikację wyników badania.

"Pacjentka bez zaburzeń świadomości i orientacji, w prawidłowym kontakcie słownym, choć okresowo rozwlekła w wypowiedziach. Sytuacyjnie drażliwa i/lub dysforyczna, w nieco wzmożonym napędzie psychoruchowym. Bez objawów psychotycznych. Potwierdza obecność myśli samobójczych od wielu lat, bez ich nasilenia w ostatnim czasie, kategorycznie przeczy zamiarom samobójczym" - czytamy w karcie.

- Pani doktor spytała, czy chciałabym zostać na oddziale. Powiedziałam, że z chęcią bym odpoczęła, ale sorry, nie mogę, dziecko wzywa - opowiada Angelika. Zbliżała się 14.30. O tej porze zwykle odbiera syna z przedszkola. Bruno nie lubił zostawać dłużej.

"Pacjentka nie wyraża zgody na hospitalizację" - czytamy w zaleceniach szpitalnego psychiatry. I dalej: "brak wskazań do leczenia wbrew woli".

- To jest jednoznaczne z tym, że w ocenie lekarza badającego pacjentka nie stanowi zagrożenia dla siebie, a w tym przypadku także dla dziecka - mówi Anna Baran, psychiatra, suicydolog, członkini Polskiego Towarzystwa Suicydologicznego i Zespołu Roboczego ds. Prewencji Samobójstw i Depresji przy Radzie Zdrowia Publicznego Ministerstwa Zdrowia w Polsce.

- Pani doktor powiedziała do policjantów, że nie ma podstaw do zatrzymania mnie w szpitalu. I policjanci wyszli. A ja czekałam na wypis - wspomina Angelika. Była pewna, że na tym koniec. Może jej komentarz na Facebooku "głupio zabrzmiał", ale przecież ją sprawdzili.

O 14.49 dostała wypis i pobiegła na tramwaj do przedszkola. O 15 z przedszkola znikają wszystkie dzieci. Bruno nie lubił zostawać sam.

14.49 to ważna godzina. W tym momencie nie było jeszcze decyzji sądu co do przyszłości Brunona.

Była spóźniona. Jak wynika z akt sprawy, zawsze odbierała syna punktualnie. W tramwaju dostała telefon z przedszkola. Pytali, czy odbierze dzisiaj dziecko.

Pani wzburzona, podniesionym tonem pyta, gdzie jej syn

Tymczasem w Przedszkolu Specjalnym nr 438 przy Zespole Szkolno-Przedszkolnym nr 10 na ulicy Tarchomińskiej w Warszawie, do którego chodzi Bruno, już byli trzej policjanci z wydziału kryminalnego - czwarty z kolei patrol. Dotarli tam przed godziną 14 i rozmawiali z pracownikami. "Znają Angelikę Domańską z tego, że jest roszczeniowa, angażuje się w liczne protesty, strajki, wiedzą o jej wcześniejszych problemach z prawem, ponieważ sama o nich opowiadała podczas spotkań" - opisali policjanci w notatce z interwencji. "Pracownicy przedszkola nigdy nie zauważyli niepokojących sygnałów w stosunku do syna. Jako matka zawsze prawidłowo i bez zaostrzeń (prawdopodobnie chodziło o słowo "zastrzeżeń" – red.) obchodzi się z synem, odbiera go z przedszkola punktualnie. Bruno zawsze pozytywnie reaguje na widok matki".

- Pani Angelika jest kochającą, bardzo troskliwą matką - powiedziała w rozmowie z nami Ewa Warszewska, dyrektorka Zespołu Szkolno-Przedszkolnego nr 10.

Policjanci poinformowali pracowników, że "matka obecnie poddana jest hospitalizacji" i zapytali, kto jest upoważniony do odbierania Brunona.

"W polskim prawie rodzinnym jest bowiem tak, że kiedy już zdarza się rzecz straszna i odbierająca oddech, której nikt z nas jednak nie planuje, czyli ktoś przychodzi i mówi, że nasze dziecko zostało właśnie decyzją sądu zabezpieczone poza naszą rodziną (również jednoosobową), polski system ma obowiązek w pierwszym rzędzie sprawdzić możliwość umieszczenia Waszego dziecka u innej osoby najbliższej" - pisała 7 marca Anna Krawczak, odnosząc się na Facebooku do historii Brunona.

Kim jest osoba najbliższa? Wedle Kodeksu karnego - między innymi rodzeństwo.

"Uzyskano informację, że placówka jest w posiadaniu upoważnienia złożonego przez matkę dla pełnoletniej córki, jednak brak jest na upoważnieniu stosownych podpisów" - czytamy w policyjnej notatce.

Trochę inaczej przedstawił to sędzia, który orzekał w sprawie Brunona. "Policja nie miała informacji, czy ktoś może przejąć pieczę nad dzieckiem lub pomóc matce w opiece" - czytamy w jego notatce urzędowej, dołączonej do akt.

Z kolei dyrektor Warszewska powiedziała nam tak: - Bruno mógł być wydany swojej siostrze. Dzwoniliśmy do niej kilkakrotnie, ale nie odbierała telefonu.

- Nie odbierała, bo była w szkole na lekcjach - wyjaśniła nam Angelika.

W aktach sądowych nie ma śladu o tym, czy któryś z 12 policjantów, zaangażowanych w sprawę Brunona, próbował dotrzeć do jego siostry osobiście, przywieźć ją do przedszkola. Wiedzieli, gdzie się uczy.

Z notatki policjanta: "Po uzyskaniu informacji, że sąd wydał postanowienie o oddanie dziecka w pieczę zastępczą i przekazanie tej informacji pracownikom przedszkola pozostaliśmy w placówce, gdyż jednocześnie poinformowano nas, że Angelika Domańska została wypisana ze szpitala i zamierza odebrać dziecko z placówki".

Angelika dotarła do przedszkola około godziny 16. Gdy pracownicy nie przyprowadzili do niej syna, pomyślała, że stało się coś najgorszego, że Bruno umarł. Potem zaczęła nagrywać sytuację telefonem.

W rozmowie z nami Warszewska zapewniała, że w tym momencie mieli już postanowienie sądu. Angelika twierdzi, że przyszło dopiero po kwadransie. Na nagraniu słyszymy, że wielokrotnie domagała się wydania Brunona, pytała o podstawę prawną przetrzymywania dziecka, pokazywała kartę informacyjną ze szpitala. "Postanowienie idzie" - mówią na nagraniu przedstawiciele przedszkola. "W chwili obecnej zgodnie z poleceniem przełożonego czekamy na postanowienie sądu" - mówi policjant.

- Policjanci poradzili, żebym natychmiast dostarczyła kartę ze szpitala na komendę w Bielanach, żeby dołączyli do akt - mówi Angelika. Pojechała tam z wiarą, że jeszcze wszystko da się odkręcić. Karta ze szpitala trafiła do akt. A dyżurny bielańskiej komendy odnotował: "Pani przyszła wzburzona emocjonalnie z podniesionym tonem zapytać, gdzie został umieszczony jej syn. Pani udzielono informacji".

Przed 20 była już w Śródmieściu, w domu dziecka nr 15 na ulicy Nowogrodzkiej. Nie zobaczyła się z synem, bo regulamin placówki nie pozwala na to o tej porze.

- Wychowawczyni pytała, czy Bruno śpi w łóżeczku ze szczebelkami. Powiedziałam, że on śpi ze mną, bo ma zaburzenia integracji sensorycznej i musi być ściśnięty i że jak ma spać sam, to muszą go kocem owinąć w taki ścisły kokon, jak w brzuchu mamy, w pozycji prenatalnej, żeby czuł się bezpiecznie, to może zaśnie - opowiada.

Dom dziecka przy Nowogrodzkiej 75
Dom dziecka przy Nowogrodzkiej 75
Źródło: Tomasz Zieliński/tvnwarszawa.pl

Sędzia idzie do domu, Bruno - do domu dziecka

Co wiedział o Angelice i Brunonie sędzia wydziału rodzinnego w Sądzie Rejonowym dla Warszawy Żoliborza, decydując o ich rozdzieleniu?

Rzecznik stołecznej policji Sylwester Marczak powiedział nam, że kiedy mają do czynienia z zagrożeniem życia dziecka, o wszystkich czynnościach informują sąd rodzinny "niezwłocznie i na bieżąco".

Wioletta Iwańczuk, rzeczniczka prasowa ds. rodzinnych i nieletnich Sądu Okręgowego w Warszawie, przekazała, że sąd rodzinny dostał z policji mailową informację dotyczącą "wysokiego prawdopodobieństwa zagrożenia dziecka ze strony matki – z uwagi na chorobę lub zaburzenia psychiczne, świadczącego o tym, że może popełnić samobójstwo rozszerzone" 1 marca o godzinie 14.53. Czyli cztery minuty po wypisie Angeliki ze szpitala.

Do prowadzenia sprawy wybrano w drodze losowania jednego z pięciu najmniej obciążonych pracą sędziów, który - według Iwańczuk - "po zapoznaniu się z w/w informacją, opierając się na wieloletnim doświadczeniu i wiedzy, a przede wszystkim dbając o dobro małoletniego dziecka, skierował sprawę na posiedzenie niejawne, na którym sąd wydał postanowienie w trybie natychmiastowym".

Czy sędzia referent znał wtedy treść szpitalnej karty Angeliki, w której - przypomnijmy - napisane jest, że nie ma podstaw do hospitalizacji wbrew woli pacjentki, co można rozumieć jako brak zagrożenia, także dla dziecka?

"Zarówno w momencie wszczęcia sprawy, jak i następnie wydania postanowienia w trybie natychmiastowym, sąd nie dysponował w aktach sprawy żadnymi informacjami, tj. dokumentacją dotyczącą stanu zdrowia psychicznego matki dziecka" - odpowiada Iwańczuk.

W aktach mogło nie być karty szpitalnej, ale sędzia referent był w kontakcie telefonicznym z policją. Tak przynajmniej wynika z jego notatki urzędowej. "Pan inspektor powiadomił mnie również, że Angelika Domańska została przewieziona do szpitala psychiatrycznego, skąd została zwolniona i zamierza przejąć pieczę nad dzieckiem" - odnotował sędzia.

Na posiedzeniu niejawnym postanowił w trybie natychmiastowym umieścić Brunona w instytucjonalnej pieczy zastępczej.

Dlaczego w instytucjonalnej, a nie rodzinnej? Wedle ustawy o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej, dzieci w wieku Brunona, poza wyjątkami, powinny być w rodzinach zastępczych.

"Sędzia referent nie miał możliwości czasowej, by podjąć próbę znalezienia rodziny zastępczej dla małoletniego Bruna" - poinformowała Iwańczuk, dodając, że "sytuacja wymagała podjęcia czynności natychmiastowych, stąd rozstrzygnięcie w trybie natychmiastowym, które sąd wydaje w sytuacjach nagłych, gdy dobro dziecka jest zagrożone".

Z akt nie dowiadujemy się, ile czasu sędzia referent zajmował się sprawą Brunona. Wiemy, że o 14.53 dostał mail od policji, że wcześniej rozmawiał z funkcjonariuszem przez telefon i że Sąd Rejonowy dla Warszawy Żoliborza pracuje tylko do godziny 16.

Chłopiec w tym czasie był bezpieczny. Przed kontaktem z matką chronili go pracownicy przedszkola i trzej kryminalni. Jak czytamy w aktach, przebywał w przedszkolu do 17.15. Dopiero wtedy w asyście piątego patrolu policji przyjechała po niego pracownica Warszawskiego Centrum Pomocy Rodzinie. Do domu dziecka został formalnie przyjęty o 19.30.

"Przed wydaniem postanowienia Sąd nie kontaktował się z WCPR" - poinformowała nas Monika Beuth, rzeczniczka prasowa Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy.

Z akt wynika, że sąd zapytał WCPR, "czy znalazł dla małoletniego Brunona Domańskiego rodzinę zastępczą lub miejsce dostosowane dla dziecka autystycznego" dopiero 6 marca, gdy sprawą zainteresował się Rzecznik Praw Obywatelskich.

Angelika była przerażona wizją przenosin. - Bruno od początku powinien być w rodzinie zastępczej. Nawet w domu dziecka powiedzieli mi, że nie powinien być u nich. Ale po tygodniu się przyzwyczaił, znał rozkład pomieszczeń, wiedział, gdzie się je, gdzie są zabawki, poznał ludzi, ogarnęliśmy lekarzy i powrót do przedszkola. To nie worek ziemniaków, żeby go przerzucać z miejsca na miejsce - mówiła.

Kamila Zagórska, adwokatka Angeliki, uważa, że "sprawa Brunona mogłaby się inaczej potoczyć, gdyby sądy rodzinne procedowały także w trybie przyspieszonym w sprawach niecierpiących zwłoki, tak jak to jest w sądach karnych, które działają także jako sądy 24-godzinne dla osądzenia najbardziej uciążliwych występków".

- Gdyby policjanci dostarczyli sędziemu na czas wypis ze szpitala bielańskiego, nic by to nie zmieniło. Jedna epikryza wypisu ze szpitala to za mało. Sąd musiałby poznać całą historię leczenia pani Angeliki i zobaczyć ją samą, porozmawiać z nią. Pani Angelika musiałaby stawić się w sądzie i przedłożyć pełną dokumentację medyczną, być może musiałaby być wysłuchana przez biegłego - mówi Zagórska. - Myślę, że to by było do zrobienia tego samego dnia, gdyby sądy rodzinne działały także w trybie pilnym jako sądy 24-godzinne, tak jak sądy karne, które zostały utworzone dla rozpoznawania w trybie pilnym najbardziej uciążliwych występków. Dobro dziecka nie jest mniej ważne. Umieszczenie dziecka w placówce to najbardziej drastyczny środek ingerencji sądu we władzę rodzicielską Sąd powinien najpierw poznać rodzinę, a nie podejmować taką decyzję w ciemno, na wszelki wypadek.

Decyzja zapadła i zapowiadała się długa walka o jej zmianę.

- W sądownictwie rodzinnym jest zator, bo sędzia sprawdza, czy rodzic ma silną i bezpieczną więź z dzieckiem, czy jest wydolny wychowawczo, opiekuńczo, emocjonalnie. Wielu sędziów rutynowo kieruje sprawę do Opiniodawczego Zespołu Specjalistów Sądowych - mówi Anna Krawczak. - To racjonalna ścieżka, sędzia może wierzyć rodzicowi, ale ostatecznie ponosi odpowiedzialność zawodową. Niestety na badanie w OZSS w Warszawie czeka się pół roku, a potem specjaliści muszą przygotować opinię, sąd musi się z nią zapoznać, zwołać termin posiedzenia. Dlatego, jak machina ruszy, przywrócenie dziecka rodzinie nie trwa krótko.

Sędzia rodzinny uchylił swoje postanowienie po trzech tygodniach, zaraz po tym, gdy otrzymał raport kuratora sądowego z wywiadu środowiskowego oraz dokumentację medyczną Angeliki i Brunona wraz z zaświadczeniem od jej lekarza, który potwierdził, że nie jest ona zagrożeniem dla swoich dzieci. Zamiast domu dziecka dla chłopca, ustanowił nadzór kuratora sądowego nad rodziną.

- Sąd zebrał także informacje z domu dziecka, w którym Bruno był umieszczony, o potrzebach dziecka i możliwościach placówki – wymienia Zagórska. - Ważnym jest także, że Angelika codziennie była u Brunona i opiekę nad nim kontynuowała z dużym zaangażowaniem, na tyle, na ile pozwalały możliwości. Szybko także dostarczyła niezbędną dokumentację. Ponadto około dziesięć osób bliskich Angelice poświadczyło, że jest dobrą i zaangażowaną mamą i w razie potrzeby ma zagwarantowaną pomoc przyjaciół i najbliższych. To wszystko miało ogromne znaczenie.

Baśniowe miejsca dla małych autystycznych dzieci

Mimo że Bruno wrócił do domu, Rzecznik Praw Obywatelskich nie zakończył swojej interwencji. 23 marca skierował kolejne pismo do sądu i "wyraził swoją podstawową wątpliwość w kwestii natychmiastowego umieszczenia pięcioletniego dziecka z autyzmem w instytucjonalnej pieczy zastępczej".

- W tym konkretnym wypadku, wobec sprzężonych niepełnosprawności u małoletniego, podstawową formą pieczy zastępczej dla Brunona wydawało się umieszczenie go w rodzinie zastępczej zawodowej specjalistycznej - wyjaśnił nam Michał Kubalski, naczelnik wydziału prawa rodzinnego Zespół Prawa Cywilnego biura RPO. - Jedynie zupełnie wyjątkowe okoliczności (...) mogą usprawiedliwiać umieszczenie dziecka poniżej 10. roku życia w instytucjonalnej pieczy zastępczej, a i wtedy umieszczenie to powinno nastąpić po uprzednim sprawdzeniu, czy nie ma możliwości umieszczenia dziecka w rodzinnej formie pieczy - wskazał, powołując się na ustawę o systemie pieczy zastępczej. - Ponadto dziecko poniżej 10. roku życia, przyjęte do placówki opiekuńczo-wychowawczej typu interwencyjnego, w przypadkach wymagających natychmiastowego zapewnienia dziecku opieki zostaje niezwłocznie przeniesione do jednej z rodzinnych form pieczy zastępczej - dodał Kubalski.

Dom dziecka przy Nowogrodzkiej 75
Dom dziecka przy Nowogrodzkiej 75
Źródło: Tomasz Zieliński/tvnwarszawa.pl

- Czy 1 marca w Warszawie było miejsce w rodzinie zastępczej dla pięcioletniego dziecka z autyzmem? - zapytaliśmy urząd miasta.

"WCPR przekazał 14.03 odpowiedź do Sądu, że nie dysponuje wolnym miejscem w rodzinnej pieczy zastępczej dla dziecka autystycznego (przed udzieleniem odpowiedzi sprawdzono także taką możliwość na terenie m.in. powiatów ościennych)" - odpowiedziała Beuth.

Gdy Bruno był jeszcze w domu dziecka, Kamila Zagórska doprowadziła do spotkania Angeliki z przedstawicielami WCPR. Angelika opisała potem na Facebooku swoje wnioski z tego spotkania.

"Po krótce: rodziny specjalistyczne są, ale nie ma miejsc, placówka specjalistyczna jest, ale nie ma miejsc, miało się zwolnić w styczniu, bo jedno z dzieci miało zostać przeniesione do DPS-u, ale się nie zwolniło. Rodziny specjalistyczne są, ale mają komplet dzieci z zespołem Downa, na liście rezerwowej rodzin zastępczych brak chętnych do przyjęcia dzieci z głęboką niepełnosprawnością wymagających specjalistycznej opieki. Nie wytrzymałam i zadałam pytanie: Czy kiedykolwiek przeszkoliliście jakąkolwiek rodzinę do opieki nad dzieckiem z autyzmem? Było takie miejsce? W odpowiedzi słyszę, że nie, bo takie dzieci trafiają do pieczy rzadko i oni by musieli tej rodzinie płacić za gotowość pracy. Jak rzadko, kiedy w placówce oprócz Bruna jest jeszcze czwórka? I w ogóle czy to nie powinno działać tak, że system jest przygotowany na każdą ewentualność? No ale musi Pani zrozumieć, że rodziny się nie zgłaszają, bo coś tam".

Poprosiliśmy Beuth o odniesienie się do tej relacji. Odmówiła. W zamian przesłała taką informację: "Warszawa ma zawartych 36 umów na pełnienie funkcji rodziny zastępczej zawodowej lub prowadzenie rodzinnego domu dziecka. Obejmują one opieką 171 dzieci. Zawodowych rodzin zastępczych jest 11, natomiast rodzin zastępczych specjalistycznych zawsze było najmniej, aktualnie są tylko trzy. Wychowuje się w nich 6 dzieci. Opiekują się one dziećmi z orzeczeniami o niepełnosprawności, które po porodzie zostały pozostawione przez swoich rodziców w szpitalu. Liczba zawodowych form rodzinnej pieczy zastępczej wzrasta. Wzrost ten nie jest jednak tak duży jak wzrost orzeczeń sądów o umieszczeniu dzieci w pieczy zastępczej wpływających do WCPR w ostatnich latach. Jesienią przeprowadziliśmy kampanię informacyjną, zachęcającą do podjęcia się takiej pracy, pokazywaliśmy jak wiele może ona dać satysfakcji oraz jakie są warunki, które trzeba spełnić, by zostać rodziną zastępczą. Niestety, mimo wstępnego zainteresowania, jak dotąd nie mamy nowych zgłoszeń".

Oto mamy miasto, jedno z najbogatszych w Polsce, które oferuje sierociniec

- Od 20 lat Polska uczestniczy w procesie przechodzenia z pieczy instytucjonalnej na rodzinną. I oto mamy miasto, jedno z najbogatszych w kraju, które jedyne, co ma do zaoferowania swojemu małemu mieszkańcowi, to dom dziecka, na dodatek w budynku XIX-wiecznym, który wygląda jak sierociniec - mówi Anna Krawczak. - Ja wiem, że w środku jest o wiele ładniej, byłam tam, są pastelowe tapety i miłe panie, w których profesjonalizm i starania nie mam powodu wątpić. Ale to jest instytucja, która funkcjonuje w systemie dyżurów, jedna osoba kończy pracę, idzie do domu, przychodzi kolejna. Dla dziecka, które jest zaburzone, któremu dla poczucia bezpieczeństwa potrzebna jest stałość i rutyna dnia codziennego, umieszczenie w takim miejscu, nieustająco bombardującym bodźcami, jest wyjściem najgorszym z możliwych i właśnie to wyjście zostało wdrożone. Nie został z mamą, mimo opinii psychiatry, że ona nie zagraża jego życiu i zdrowiu, nie trafił pod opiekę osoby bliskiej, swojej starszej siostry ani do rodziny zastępczej, która jest obca, ale ma stałych opiekunów przez 24 godziny na dobę, tylko do placówki.

- Nie ma w stolicy rodzin zastępczych dla dzieci w spektrum autyzmu? - pytam.

Anna Krawczak: - Nie ma czegoś takiego, jak rodziny dla dzieci w spektrum autyzmu. Są rodziny specjalistyczne - dla dzieci z niepełnosprawnościami. W Warszawie są tylko trzy specjalistyczne rodziny zastępcze, dla porównania: w trzykrotnie mniejszej Łodzi - aż 27 takich rodzin. Wiele dzieci w pieczy zastępczej to dzieci z niepełnosprawnościami i organizatorzy rodzinnej pieczy zastępczej dobrze o tym wiedzą. Czy jednak te dzieci przebywają w rodzinach specjalistycznych? Ależ skąd! Są głównie w rodzinach niezawodowych, które pracują na zasadzie wolontariatu, na umowach śmieciowych. Nie dostają wynagrodzenia, tylko świadczenia na dziecko. Nie mają umów o pracę. W skali kraju rodzin specjalistycznych jest około 215. Te, które znam, latami usiłowały wywalczyć umowy z powiatami. Warszawa nie odbiega od tego wzorca.

- Z tego, co mówią urzędnicy, można wnioskować, że nie ma chętnych.

- To nie jest prawda. Ja pełniłam dla Warszawy funkcję rodziny zastępczej przez cztery lata. Przestałam, ponieważ zaadoptowałam moje dzieci. Ale nie zniknęłam z bazy. Nie złożyłam wymówienia, bo nie miałam umowy. I nigdy nie dostałam telefonu z WCPR, czy przyjęłabym kolejne dziecko.

- Skąd w WCPR mogli wiedzieć, że nie ma miejsca dla Brunona, skoro tego nie sprawdzają? - pyta Krawczak. - Znam kulisy warszawskiej pieczy zastępczej. Nie ma obdzwaniania rodzin, które się wygasiły, czy nie chciałyby do tego wrócić, nie ma obdzwaniania kandydatów, którzy w momencie szkolenia nie byli gotowi na przyjęcie dziecka, ale może po latach zmienili zdanie, nie ma także aktywnego "wyłapywania" kandydatów z innych miast, co od lat z powodzeniem robi na przykład Łódź. Takich pozaszywanych miejsc jest dużo, ale żeby je znaleźć, trzeba wykonać wysiłek.

Wejście pod prysznic zajęło nam osiem dni

Po odzyskaniu dziecka Angelika była z Brunonem u neurologa. "Trzy tygodnie bez ćwiczeń rehabilitacyjnych i już pojawiły się przykurcze i konieczna stała się profesjonalna rehabilitacja" - opisała na Facebooku. Czeka na wizytę u stomatologa, bo zauważyła, że Bruno starł szkliwo z zębów, prawdopodobnie od zagryzania ze stresu. Terminy - pod koniec kwietnia albo na początku maja. "Rediagnozę też trzeba zrobić w związku z regresem, najbliżej w Łodzi, bo w miarę szybko, ale dopiero po świętach będzie konkretny termin".

Bruno robi w domu zapasy jedzenia, "chomikuje na później". Jakby się bał, że nie będzie mógł jeść, jak zgłodnieje. "Wejście pod prysznic zajęło nam osiem dni, widać jak na dłoni, że kąpali go na czas i bez jego zgody, a on wodę uwielbia tak jak i jeść, tylko Tyciu musi mieć czas, żeby do obu się przygotować, popatrzeć, pooglądać, podotykać".

Jeśli doświadczasz problemów emocjonalnych i chciałabyś/chciałbyś uzyskać poradę lub wsparcie, tutaj znajdziesz listę organizacji oferujących profesjonalną pomoc - zarówno dzieciom, jak i dorosłym.

Czytaj także: