Żaden dobrze i mądrze zorganizowany system edukacyjny nie sprzyja jakiejkolwiek partii politycznej - uważają nauczyciele i specjaliści od edukacji. To reakcja na słowa wicemarszałka Sejmu Ryszarda Terleckiego, który powiedział, że reforma edukacji była niewystarczająca, a dowodem tego ma być między innymi fakt, że młodzi ludzie nie popierają Prawa i Sprawiedliwości.
Przypominamy tekst Justyny Sucheckiej, który na naszych łamach ukazał się w lipcu 2020 roku.
- Historia uczy, że powszechna edukacja jest nie tylko skutecznym sposobem wspierania rozwoju indywidualnego ludzi, ale także jest procesem społecznym, dzięki któremu można budować i rozwijać kapitał kulturowy całego społeczeństwa – podkreśla dr hab. Iwona Chmura-Rutkowska, pedagożka z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu i fundacji Ja, Nauczyciel. - Chodzi nie tylko o wiedzę, ale także przekonania, wartości, normy. Edukacja jest skutecznym narzędziem zmieniania mentalności dużych grup ludzi. Część polityków rozumie siłę tego narzędzia – dodaje.
Chmura-Rutkowska odpowiada w ten sposób na pytanie, dlaczego właściwie politykom PiS zależy na edukacji. Obok kwestii związanych z wymiarem sprawiedliwości to najmocniej reformowana przez obecne władze dziedzina życia. Podstawowe zmiany, już przeprowadzone, to cofnięcie sześciolatków ze szkół do przedszkoli, zlikwidowanie gimnazjów, reforma podstaw programowych, modyfikacje w egzaminach końcowych, a nawet w regulującej pracę pedagogów Karcie Nauczyciela. W poprzedniej kadencji udało się Prawu i Sprawiedliwości napisać od nowa właściwie całe prawo oświatowe. Wygląda na to, że to jeszcze nie koniec zmian, jak zapowiedział w mijającym tygodniu Ryszard Terlecki, przewodniczący klubu parlamentarnego PiS, wicemarszałek Sejmu.
Bo młodzież niechętnie patrzy
- Ważna jest dla nas kwestia młodzieży, bo to elektorat, który mniej chętnie na nas patrzył. Myślimy nad tym, jak to zmienić – mówił Terlecki w czwartek rano w programie "Jeden na jeden" w TVN24.
I rzeczywiście, w pierwszej turze wyborów prezydenckich wśród najmłodszych wyborców Andrzej Duda znalazł się poza podium. Według badania late poll Ipsos w grupie w wiekowej od 18. do 29. roku życia najwięcej głosów zdobył Rafał Trzaskowski (24,5 proc.), za nim był Szymon Hołownia (23,9 proc.), a trzecie miejsce zdobył Krzysztof Bosak (21,7 proc.). Andrzeja Dudę poparło 20,3 proc. młodych wyborców. A choć w drugiej turze Duda uzyskał reelekcję, to wśród najmłodszych wyraźnie przegrał z Trzaskowskim.
Terlecki upatruje przyczyn takiego wyniku między innymi w systemie edukacji. - Jedna z rzeczy, która się na to składa to zaniedbanie. Przeprowadziliśmy ciężką, trudną, skomplikowaną reformę organizacyjną szkolnictwa, ale zatrzymaliśmy się w pół kroku – nie przeprowadziliśmy reformy programowej i to jest jeden z elementów, które będą się mściły – ocenił wicemarszałek. A dopytywany o to, czy lepiej wyedukowani młodzi ludzie, którzy przejdą przez lepszą szkołę, będą chętniej głosować na PiS, odpowiedział: - Oczywiście, jestem o tym przekonany. Mądrzejsi ludzie, bardziej zorientowani w rzeczywistości politycznej, historycznej, bardziej przywiązani do tradycji i bardziej utożsamiający się z tą tradycją z pewnością będą głosować na nas.
Terlecki podkreślał, że szkoła nie jest jeszcze na takim poziomie, na jakim chcieliby rządzący. - To jest jeden z powodów, dla których młode pokolenie nie docenia naszej formacji i naszych idei. Niekoniecznie wyższe wykształcenie daje odpowiedni poziom wiedzy, żeby dokonywać wyborów – przekonywał w TVN24.
Potężna reforma, której marszałek nie zauważył
Tyle tylko, że PiS przeprowadził w poprzedniej kadencji reformę programową i to głęboką. Reforma strukturalna - z likwidacją gimnazjów na czele - wymusiła napisanie nowych podstaw programowych (to najważniejszy dokument szkolny, w oparciu o niego powstają podręczniki) od przedszkoli po szkoły ponadpodstawowe oraz zaplanowanie nowych egzaminów końcowych.
- Gdyby marszałek Terlecki był szefem ministerstwa edukacji, to byłbym przerażony – mówi z przekąsem dr hab. Przemysław Sadura, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego, autor książki "Państwo. Szkoła. Klasy".
- Równocześnie jednak jego wypowiedź może być oczywiście przesłanką, wskazującą na to, że PiS chciałoby potraktować edukację w sposób analogiczny do tego, jak politycy potraktowali media publiczne. Chcieliby, żeby szkoła stała się miejscem indoktrynacji, nastawionym na politykę historyczną. Takim laboratorium wykuwania "prawdziwych Polaków". W obozie rządzącym jest frakcja, która byłaby gotowa to zrobić – dodaje.
Ale równocześnie Sadura zauważa, że takie działania w przypadku młodych ludzi będą raczej kontrskuteczne. - Takie ręczne sterowanie edukacją, raczej zniechęci młodzież do PiS zupełnie. Moim zdaniem już prędzej może przysporzyć wyborców Konfederacji, która również stawia na konserwatywne wartości, ale jednak podkreśla rolę "wolności" – ocenia socjolog. - Równocześnie wszelkie działania w szkole mają długofalowe konsekwencje. Na przykład to, że wprowadziliśmy religię do szkół, sprawiło, że dzieci rosły w przekonaniu o normalności takiego rozwiązania i miały wypaczone rozumienie tego, jak mogłoby wyglądać rozdzielenie państwa i Kościoła. Młodzi, uczeni w wymarzonej szkole PiS, mogą wzrastać w przekonaniu, że to normalne, iż szkoła jest narzędziem uprawiania partyjnej polityki. Szkole to na pewno nie pomoże. A czy może być gorzej? Zawsze można popsuć jeszcze bardziej, choć to trudne, bo reforma programowa była potężna, brutalna. Powstały dokumenty pisane na kolanie, archaiczne i cofające nas w edukacji o dobrą dekadę – dodaje.
Szkoła i szkoła alternatywna
- Napisaliśmy setki stron dokumentów z uwagami do podstaw programowych, a pan Terlecki mówi, że reformy programowej nie było? Albo nie wie, o czym mówi, albo daje sygnał, że PiS chciałoby kolejnej reformy, jeszcze dalej posuniętej, choć to trudno sobie wyobrazić – komentuje dr Iga Kazimierczyk z fundacji Przestrzeń dla Edukacji.
To dzięki jej uporowi po dwóch latach dowiedzieliśmy się, kim są autorzy podstaw programowych, stworzonych pod wodzą byłej minister edukacji Anny Zalewskiej. Bo ta, choć opłacała ekspertów z publicznych pieniędzy, postanowiła ich listę utajnić. Fundacja dr Kazimierczyk walczyła skutecznie o jej odtajnienie przed sądami administracyjnymi.
- Podstawy, które wtedy powstały, są archaiczne, przeładowane, sztywne. Tam się już nic nowego nie zmieści, dokładanie do nich nowych tematów nie ma sensu. Je rzeczywiście trzeba byłoby napisać od nowa, ale na pewno nie tak, jak chce tego PiS. Gdyby rządzący rzeczywiście chcieli ogarnąć świat młodych umysłów i serc, to musieliby podjąć inne działania. Musieliby sprawić, że szkoła stanie się dla nich fajna. Konserwatywne dokręcanie śruby może przynieść zupełnie inne efekty. Na przykład taki, że jak za PRL będziemy mieli szkołę i szkołę alternatywną. Czy o tym marzy marszałek? – zastanawia się Kazimierczyk. I przypomina, że szkoła to potężna machina, w której nawet małe zmiany wywołują konsekwencje na lata.
Bitwa o polskie dusze
Reforma programowa, która zdaniem Terleckiego jest niewystarczająca, wielokrotnie wyciągała na ulice polskich miast protestujących nauczycieli, rodziców i uczniów. Spotykali się przed gmachem resortu edukacji i kuratoriami oświaty. Iga Kazimierczyk była na większości warszawskich demonstracji, tam ramię w ramię protestowała m.in. z Dorotą Łobodą, która rozwinęła ruch "Rodzice przeciw reformie edukacji" (dziś jest miejską radną w Warszawie). (https://tvn24.pl)
Młodsza córka Łobody była w szóstej klasie, gdy PiS zapowiedział likwidację gimnazjów. To oznaczało, że dziewczynka ma "iść na pierwszy ogień" reformy, a Łobodę zmotywowało do działania, m.in. zbierania podpisów pod wnioskiem o referendum w sprawie reformy (PiS wyrzucił do kosza ponad 925 tysięcy podpisów obywateli przeciwnych pochopnym zmianom). - Nie jestem zaskoczona słowami pana Terleckiego, bo już kilka dni temu w podobnym tonie wypowiadał się minister Ziobro – zauważa Łoboda. I dodaje: - To oznacza, że PiS może poważnie myśleć o reformie programowej. A co gorsze, wypowiadają się na ten temat osoby, w których kompetencjach to nie leży. O potrzebie zmian jakoś nie mówią ministrowie edukacji czy nauki. Mamy więc do czynienia ze stanowiskiem partii, a nie ekspertów.
Łoboda odnosi się do słów Ziobry, które padły tuż po wygranych przez Andrzeja Dudę wyborach prezydenckich. - Stoi przed nami ogromne wyzwanie. Jeśli my tego teraz nie zrobimy, jeśli nie zajmiemy się edukacją, jeśli nie zajmiemy się sferą nauczania na uniwersytetach, jeśli nie zajmiemy się obszarem mediów, to przegramy bitwę o polskie dusze. I wtedy, kiedy przyjdzie nam słuchać wyników kolejnych wyborów prezydenckich, ten entuzjazm, który dzisiaj był słyszany, może zamienić się w smutek i łzy. Tu chodzi o Polskę – tłumaczył Zbigniew Ziobro na antenie TV Trwam.
- Próba podporządkowania szkoły celom partyjnym jest niezwykle niebezpieczna i martwi mnie, że politycy coraz bardziej otwarcie mówią, że chcą decydować o tym, jak obywatele mają być wychowywani i kształceni. I że efektem ma być głosowanie na PiS – komentuje Łoboda. - Anna Zalewska próbowała to osiągnąć. Politycy PiS przez wiele miesięcy mówili przecież, że jej istotą jest nie tyle likwidacja gimnazjów, ale głęboka reforma programowa. I doszło do niej. Podstawa jest usztywniona, szczegółowa, partyjno-narodowa. To za mało? – pyta retorycznie radna.
Starsi panowie z PiS a potrzeby młodzieży
Manifestacje przeciw reformie z 2017 roku we Wrocławiu współorganizowała Agnieszka Dziemianowicz-Bąk (dziś posłanka Lewicy). - Nie dziwię się, że marszałek Terlecki woli udawać, że rząd PiS nie przeprowadził reformy programowej. Była tak zła, że nie ma się, czym chwalić – komentuje z przekąsem. - Była tak zła, że MEN ukrywało autorów podstaw programowych i ujawniło ich dopiero po dwuletniej batalii i wyroku Naczelnego Sądu Administracyjnego – przypomina.
Fakty są takie, że reforma programowa jak najbardziej towarzyszyła likwidacji gimnazjów. Dziemianowicz-Bąk, która obroniła doktorat z zakresu pedagogiki, jest wobec niej bardzo krytyczna. - Przygotowana przez PiS podstawa programowa została podporządkowana konserwatywnej wizji świata, a przed uczniem roztoczyła zadanie bycia przede wszystkim biernym i posłusznym odbiorcą treści – mówi posłanka. I dodaje: - Eksperci i pedagodzy wyliczali, że na przykład słowo "szacunek" w podstawie pojawia się 51 razy, ale "odwaga" już zaledwie dwa razy, "sprzeciw" ani razu, a "opór" dotyczy wyłącznie oporu wody i przewodnika. Młody człowiek na modłę PiS ma być bierny i wierny.
Zdaniem Dziemianowicz-Bąk, jeśli jakaś reforma jest potrzebna, to ta, która odpowiadałaby na potrzeby młodych ludzi. Czyli dotyczyła kwestii klimatycznych czy związanych ze społeczeństwem informacyjnym. - Brakuje edukacji psychologicznej czy o zdrowiu i seksualności, która pozwoliłaby młodym ludziom budować bezpieczne i trwałe relacje w dorosłym życiu. Brakuje edukacji antydyskryminacyjnej, a wsparcie dla uczniów z problemami psychicznymi jest znikome – wylicza posłanka. - To są prawdziwe wyzwania dzisiejszej szkoły, a nie dociskanie kolanem uczniów do sztancy, którą wymyślą sobie w swoich gabinetach starsi i nie mający zielonego pojęcia o potrzebach młodzieży starsi panowie z PiS – dodaje.
Szkoła kuźnią zwolenników patrii
Dr hab. Iwona Chmura-Rutkowska, pedagożka z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu zauważa, że przy pomocy edukacji można dawać ludziom kompetencje dotyczące krytycznej refleksji, samodzielnego, twórczego myślenia, rozumienia relacji międzyludzkich i procesów społecznych, otwartości wobec innych kultur i społeczeństw, szacunku, życzliwości, demokracji. - Ale można też reprodukować stereotypy, sentymenty, mity narodowe, przekonania o tym, że jedne narody są lepsze od drugich. Przy pomocy wybiórczego traktowania historii siać lęki, wrogość i wspierać chęć izolacji – wylicza. I dodaje: - Można młodych ludzi zachęcać do brania odpowiedzialności za świat, w którym żyją lub czynić ich zewnątrz sterowanymi wykonawcami woli władzy, zwolennikami autorytarnych form sterowania społeczeństwem.
Zdaniem Chmury-Rutkowskiej często nawet ludziom pracującym w oświacie brakuje świadomości teoretycznych i ideowych założeń, które leżą u podstaw działań maszyny szkolnej. - A to w tych założeniach, które w polskiej rzeczywistości kreują politycy, leży serce problemu – zaznacza badaczka. - Zmiany w podstawach programowych to projektowanie szkolnej ramy edukacyjnej, plan i wytyczne dotyczące tego, czego młodzi ludzie w szkole mają się dowiedzieć o świecie, ale także co cenić, co uznawać za ważne, dobre i piękne – dodaje.
Badaczka przypomina, że oczywiście to, w jaki sposób realizowane są treści i wytyczne programowe zależy od nauczycieli i nauczycielek. - Ale bardzo potrzebujemy wiedzy i świadomości, kto, w czyim interesie, z jakimi potencjalnymi skutkami pisze i wprowadza podstawy programowe – podkreśla. - A marszałek Terlecki nie kryje się z ideologicznymi podstawami swoich zamiarów. Szkoła ma być kuźnią dla przyszłych zwolenników partii. To ujawnia chęć do prymitywnego i demoralizującego używania szkoły, a także nauczycielek i nauczycieli do doraźnych celów wzmocnienia władzy grupy ludzi związanych z PiS oraz niezrozumienie prawdziwych celów i funkcji edukacji człowieka – dodaje.
Zdaniem Chmury-Rutkowskiej ton wypowiedzi Terleckiego przypomina retoryką komunistycznych dygnitarzy rodem z PRL-u. - Szkoła musi pozostać apartyjna, powinna kształcić i wychowywać w duchu otwartości i równości, musi być miejscem dla pluralizmu – zaznacza Chmura-Rutkowska.
Mądra edukacja przeszkadza politykom
Jej słowa jak refren powracają, gdy rozmawiamy z nauczycielami pracującymi w szkołach. - Żaden dobrze i mądrze zorganizowany system edukacyjny nie sprzyja jakiejkolwiek partii politycznej, bo mądra edukacja uczy krytycznego myślenia, szacunku wobec różnych poglądów i przekonań, a także racjonalnego analizowania tego, co mówią politycy – mówi dr Sławomir Drelich, politolog i nauczyciel wiedzy o społeczeństwie w I LO w Inowrocławiu. - Powiedziałbym wręcz, że dobrze zorganizowana i mądra edukacja jest tym, co będzie zawsze przeszkadzało politykom, bo dobrze wyedukowani obywatele będą wobec wszelkiej władzy i wszystkich partii politycznych krytyczni, wymagający i nie będą ulegali propagandzie i manipulacjom – dodaje.
- To brzmi jak chęć "repolonizacji edukacji"! – oburza się Jacek Staniszewski, nauczyciel historii z Akademii Dobrej Edukacji w Warszawie. - Co jeszcze, jeśli chodzi na przykład o edukację historyczną, można zrobić? Zmieniono już podstawę na bardzo polonocentryczną, uwypuklającą rolę i doniosłość polskiego bohatera, łącznie z żołnierzami wyklętymi, od czwartej klasy szkoły podstawowej. Więc co można zrobić? Narzucić nam, nauczycielom, konkretny przebieg lekcji? Egzaminować już uczących, czy są dostatecznie patriotyczni? Na egzaminach sprawdzać, czy uczniowie znają dostateczną liczbę patriotycznych wierszyków i pieśni, a może wprost sprawdzać, czy szkoła mówi młodym ludziom, która partia jest spadkobiercą Mieszka, Kazimierza, Jana III, Kościuszki, Piłsudskiego? Naprawdę nie wiem, jak można jeszcze "lepiej" przygotować do uczenia "dla PiS" – wzdycha. - Nie dziwi mnie wypowiedź marszałka Terleckiego – przyznaje z kolei Przemysław Staroń, Nauczyciel Roku 2018, który na co dzień uczy filozofii i etyki w II LO w Sopocie, a także jest współtwórcą programu edukacyjnego Szymona Hołowni. - Skoro fundują nam motywy znane z "Roku 1984", to dlaczego mieliby darować sobie drugą książkę Orwella "Folwark zwierzęcy"? To właśnie tam widzimy, jak Napoleon zabiera od matek szczenięta, by być osobiście odpowiedzialnym za ich przeszkolenie. Wie bowiem, że edukacja młodzieży jest ważniejsza niż cokolwiek, co można zrobić dla dorosłych. Partia rządząca doskonale rozumie, że za trzy lata demografia będzie dla niej bezlitosna. Postanawia zatem uderzyć w edukację, de facto absolutnie zaprzeczając jej istocie – dodaje.
Staroń przypomina, że edukacja powinna wyposażyć młodego człowieka w narzędzia do radzenia sobie z wyzwaniami życia: umiejętności uczenia się przez całe życie, krytycznego i kreatywnego myślenia, życia z samym sobą i z innymi. - Wszystko to musi być oparte o coś, co stawia najwyższe wymagania ludzkiemu poznaniu, czyli o naukę – zaznacza Staroń. - Jakiekolwiek oddziaływanie, które ma na celu realizować partykularne interesy, z utrzymaniem władzy na czele, nie ma z edukacją nic wspólnego - jest czystą formą indoktrynacji. Ale to dlatego panowanie nad szkołą marzy się wszystkim tym, którym nie w smak pokojowa koegzystencja w kraju i mądrzy obywatele – dodaje.
To już się zaczyna
PiS już podejmuje pewne działania, które mogą wpłynąć na światopogląd młodych Polaków i to bez konieczności mieszania się w podstawy programowe. To MEN wyznacza priorytety szkołom i promuje działania wychowawcze, mieszczące się w konserwatywnej wizji świata. Chce też ograniczyć wpływ innych na to, co w szkołach się dzieje. Prezydent Andrzej Duda - pod pretekstem zapewnienia rodzicom prawa do wychowywania dzieci zgodnie ze swoim światopoglądem - przygotował projekt przepisów, które mają utrudniać organizacjom pozarządowym prowadzenie zajęć pozalekcyjnych w szkołach. To przepisy wprost wymierzone w organizacje prowadzące edukację seksualną czy antydyskryminacyjną.
- Czy wyniknie z tego coś dobrego? Wątpię – przyznał w rozmowie z tvn24.pl prezes ZNP Sławomir Broniarz. - Szkoła to nie zamknięty na świat klasztor. Powinna być wieloaspektowa i otwarta na działalność organizacji pozarządowych, które realizują w niej dodatkowe zajęcia. To przecież ubogaca nas jako społeczeństwo. Powinno nam zależeć, żeby dzieci miały do wyboru jak najwięcej opcji i przekonywały się, że w różnorodności siła – podsumował.
Źródło: tvn24.pl