- Inwigilacja na masową skalę środowisk opozycyjnych wobec rządu PO-PSL, brak działań ws. wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej, podsłuchiwanie dziennikarzy i tolerowanie alkoholu na służbie - tak mówił w Sejmie o "grzechach" służb w latach 2007-2015 koordynator służb specjalnych Mariusz Kamiński.
Przedstawiając wyniku oceny pracy służb specjalnych za lata 2007-15, Kamiński powiedział, że "służby specjalne wykazywały się dużą aktywnością w podejmowaniu działań mających na celu inwigilację uczestników publicznych zgromadzeń, inwigilację dziennikarzy czy też członków byłego kierownictwa CBA.
Trop ws. "zamachu" zbagatelizowany
- Tej aktywności zabrakło jednak służbom przy realizacji ich ustawowych zadań - w tym wyjaśnieniu jednej z najtragiczniejszych spraw dotyczących naszego kraju, sprawy okoliczności śmierci prezydenta RP i innych uczestników delegacji państwowej w Smoleńsku" - zaznaczył minister Mariusz Kamiński.
Dodał, że przykładem "ostentacyjnego braku zainteresowania ABW wyjaśnieniem sprawy katastrofy" jest fakt, że po 10 miesiącach przekazała prokuraturze zdjęcia satelitarne z miejsca katastrofy, otrzymane od amerykańskich służb specjalnych już dwa dni po katastrofie.
- Zdjęcia te zostały zrobione 10 kwietnia i przedstawiały miejsce katastrofy. Z oficjalnych względów powinny one być niezwłocznie przekazane prokuratorom prowadzącym śledztwo w tej sprawie. Doszło do tego jednak dopiero po 10 miesiącach, i to na żądanie prokuratury, która o fakcie posiadania przez ABW tych zdjęć dowiedziała się od strony amerykańskiej - mówił minister.
Podkreślił, że ABW nie przekazała również prokuraturze posiadanych informacji i dokumentów dotyczących remontu samolotu Tu-154, który miał miejsce - jak zaznaczył - kilka miesięcy przed katastrofą, w rosyjskich zakładach.
- Skrajnym przykładem takiej postawy było zachowanie wobec obywatela Rosji, który 10 maja 2010 r. zgłosił się do polskiej ambasady w Moskwie. Osoba ta zadeklarowała chęć przekazania polskim służbom informacji dotyczących możliwości przeprowadzenia zamachu w Smoleńsku. Kierownictwo Agencji Wywiadu, nie dokonując żadnej weryfikacji, podjęło decyzję o nieodebraniu tych informacji i przekazaniu danych obywatela Rosji Rosyjskiej Federalnej Służbie Bezpieczeństwa - zaznaczył. Tym słowom Kamińskiego towarzyszyły okrzyki z sali "skandal".
Minister-koordynator podkreślił, że na podstawie zachowanych dokumentów ustalono, że "decyzję tę podjęto po pisemnej akceptacji dwóch byłych zastępców AW Marka Stępnia i Piotra Juszczaka".
Inwigilacja obrońców krzyża
- Służby swoje działania skoncentrowały na środowiskach i grupach internautów niezadowolonych ze sposobów wyjaśniania tej sprawy przez ówczesny rząd. Przez szereg miesięcy po 10 kwietnia 2010 r. ABW prowadziła szeroko zakrojone działania operacyjno-rozpoznawcze związane z rzekomym zagrożeniem terrorystycznym skierowanym wobec prezydenta Bronisława Komorowskiego. Działania te nie miały jakichkolwiek podstaw faktycznych. ABW nie posiadała żadnej informacji, że zamach taki ktokolwiek przygotowuje - dodał Kamiński.
Mówił, że w ramach tych działań inwigilacji poddano m.in. środowisko obrońców krzyża, blogerów niezależnego forum internetowego "Salon 24" i członków stowarzyszenia Związek Strzelecki "Strzelec". - Czynności w tej sprawie osobiście zlecał i nadzorował szef ABW Krzysztof Bondaryk - wskazał koordynator służb specjalnych.
Uczestniczyć miał on m.in. w "osobistym wskazywaniu do identyfikacji" osób "uznawanych za prowokatorów" w trakcie manifestacji w Warszawie i tworzyć takie "prezentacje" z przeznaczeniem dla najważniejszych urzędników w państwie. - Opisywana w dokumentach prezentacja nie została odnaleziona - zaznaczył jednak Kamiński.
ABW miała też w środowisku obrońców krzyża swojego informatora, który zdradzał tożsamość organizatorów ruchu. W ten sposób działania podejmowane przez służby specjalne "ingerowały w prawa obywateli i łamały standardy demokratyczne" - tłumaczył minister.
Inwigilowane były również środowiska działaczy ruchów na rzecz obrony życia - wyliczał. - ABW obserwowała legalne manifestacje organizowane przez środowiska opozycyjne (...) m.in. Radio Maryja i Solidarność - wyliczał minister koordynator ds. służb specjalnych.
W przypadku marszu "Obudź się Polsko" zorganizowanego przez nie, "delegatury ABW zostały zobowiązane do raportów w cyklu dobowym". W raportach zawierano nazwiska organizatorów terenowych, numery rejestracyjne autokarów wożących uczestników i trasy przejazdów. Funkcjonariusze zidentyfikowali też "numery telefonów organizatorów". Wszystko to Kamiński określił jako "procedury ponadstandardowe".
Dodał, że ABW znalazła się za sprawą takich działań w posiadaniu setek numerów PESEL osób uczestniczących w demonstracjach, choć "te osoby nie były podejrzewane o łamanie prawa".
Dziennikarze na podsłuchu
- Sprawdzano billingi, pozyskiwano dane dotyczące miejsc logowania telefonów, sporządzano analizy dotyczące wszystkich osób, z jakimi kontaktowali się dziennikarze, częstotliwości tych kontaktów i miejsc pobytu dziennikarzy, ustalano też dane adresowe i zbierano informacji o ich sytuacji rodzinnej - mówił Kamiński.
Jak powiedział, prowadzono też bezpośrednią obserwację spotkań, w których uczestniczyli, dokumentowano je fotograficznie, a wobec siedmiu dziennikarzy użyto specjalistycznego sprzętu pozwalającego na ujawnienie wszystkich numerów, jakimi się faktycznie posługiwali.
Minister podał, że wobec dwóch dziennikarzy prowadzono podsłuch telefoniczny - były to osoby, występujące w sprawie dotyczącej pracy Komisji Weryfikacyjnej WSI.
W latach 2009-10 przeprowadzono największą akcję wobec dziennikarzy, dotyczyła ona publikacji dot. tzw. afery hazardowej. Działaniami objęto 30 dziennikarzy, głównie z dziennika "Rzeczpospolita".
- Celem działań nie było tylko ujawnienie źródeł dziennikarskich publikacji, ale też rozpoznaniu środowiska dziennikarzy śledczych - mówił Kamiński. Dodał, że planowano też przeprowadzenie prowokacji polegającej na kontrolowanym przekazaniu dziennikarzom informacji niejawnych. W tej sprawie pobrano dane dotyczące billingów i logowań telefonów dziennikarzy obejmujące rok przed tzw. aferą hazardową.
17 czerwca 2014 r. szef ABW, Komendant Główny Policji i szef Biura Ochrony Rządu "ustalili, że poszukają osób odpowiedzialnych za nielegalne nagrania" polityków PO, po tym jak wybuchła afera taśmowa. - Nie ma żadnych dokumentów dotyczących tych działań, (...) żadnych dokumentów w policji dotyczących współdziałania z BOR-em - mówił dalej Kamiński.
ABW "nielegalnie podsłuchiwała też żonę byłego z-cy szefa CBA przez 3 miesiące". Dokonano tego dlatego, że "sąd wskazał funkcjonariuszom ABW, że numerem tym posługuje się były wiceszef CBA" - stwierdził minister dodając jednak, że "funkcjonariusze nie mogli mieć wątpliwości, kto tym telefonem się posługuje", gdy działania operacyjne już rozpoczęli.
"Patologia" w CBA
Mariusz Kamiński mówił też o "wysokim stopniu patologii" w Centralnym Biurze Antykorupcyjnym w kolejnych latach jego działalności. CBA, które zostało powołane w latach 2009-15 "w istocie zrezygnowało ze ścigania korupcji na szczytach władzy, choć do tego zostało powołane" - powiedział w Sejmie minister. - Tylko 8 proc. wszystkich spraw dot. funkcjonowania administracji centralnej - wyjaśniał.
Szef CBA nie stosował - mimo przymusu ustawowego - nakazu tworzenia materiałów kontroli operacyjnej m.in. w sprawie jednego z polityków związanych z ówczesnym rządem, przez co nie można było kontrolować w pełni działań funkcjonariuszy - dodawał.
Minister koordynator ujawnił też, że były wiceszef CBA Maciej Klepacz wstrzymał około 20 raportów specjalnych dla rządu przygotowywanych przez analityków CBA - m.in. w sprawie prywatyzacji PKP Energetyka, nieskuteczności nadzoru farmaceutycznego nad zakupem leków i o grupie Bumar. - Nie tylko wstrzymywał raporty, ale też zmieniał ich treść, m.in. co do nielegalnych działań lobbingowych ludzi z rządu co do wspierania interesów Kulczyk Investments. Ze zmiany dokonanej przez wiceszefa CBA wynikało, że ministrowie byli przedmiotem lobbingu, a nie lobbingującymi - dodał.
Szef CBA pozwalał z kolei na "nagminne nadużywanie alkoholu" w trakcie służby. W trakcie jednej z akcji w Katowicach w 2011 r. na miejscu pojawiło się dwóch "upojonych alkoholem" dyrektorów wydziałów. Jeden z nich miał 1,73 promila alkoholu i "wpadł pod samochód" zamiast kierować akcją aresztowania członków międzynarodowej grupy przestępczej zajmującej się przemytem papierosów. Potem sfałszowano dokumenty służbowe; uznano, że był tam prywatnie - wyliczał Kamiński.
Wszystko to świadczy o "bezkarności osób zajmujących wysokie stanowiska państwowe" - podsumował minister dodając na koniec, że "oświadcza, że za rządów PiS nikt nie był, nie jest i nie będzie inwigilowany tylko dlatego, że ma poglądy polityczne inne niż rządzący".
Autor: adso/kk / Źródło: TVN24, PAP