|

Rodzice: przedszkolanka znęcała się nad dziećmi, krzyczała. Obrona: to tak zwane "modelowanie głosem" 

Przedszkolanka skazana za znęcanie się na dziećmi
Przedszkolanka skazana za znęcanie się na dziećmi
Źródło: Shutterstock

Co jest ważniejsze: dobro dziecka czy prawo do obrony? Sąd nie miał wątpliwości. W czwartek zapadł wyrok w sprawie przedszkolanki oskarżonej o bicie, szarpanie i krzyczenie na dzieci. Pedagog z 40-letnim stażem, która miała także nie pozwalać przedszkolakom korzystać z toalety, przekonywała, że to intryga i chciała ponownego przesłuchania dzieci.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Przed Sądem Rejonowym dla Warszawy-Mokotowa zakończył się w czwartek proces przedszkolanki z ursynowskiej placówki "Miś Ursynek", która miała znęcań się nad dziećmi: bić je, krzyczeć, szarpać.

Zaprotokołowano:

"Oliwia stała się wycofana, wróciła do smoczka. Poniedziałkowe wyjścia do przedszkola poprzedzone były wymiotami".

"Antek był przetrzymywany na leżakowaniu. Nie mógł wyjść do toalety w związku z tym zsikał się na leżak".

"Ewa od połowy września nie chciała chodzić do przedszkola. Powiedziała mamie, że pani Krystyna krzyczała jej do uszu, że wszystko to jej wina".

- Podnoszenie głosu, tak zwane "modelowanie głosem", jest przekazaniem instrukcji do zabawy, gdzie na sali panuje gwar. Jest to powszechnie stosowana technika zaprowadzenia dyscypliny w grupie i zachęcenia do zabawy stosowana przez wielu nauczycieli środowiska, nie tylko w przedszkolu czy w szkole, ale także przez nauczycieli akademickich - przekonywała sąd w ostatnim słowie obrończyni oskarżonej mecenas Agnieszka Kańczugowska.

Jej klientka, pedagożka z 40-letnim doświadczeniem, nie przyznała się do winy. Przekonywała, że padła ofiarą intrygi. Apelowała, żeby dzieci przesłuchać ponownie, pięć lat po tym, gdy zgłoszenie trafiło do prokuratury.

Jej drugi obrońca mecenas Krzysztof Kańczugowski mówił: - Istotą tej sprawy jest rozważenie, czy ważniejsze jest dobro dziecka, czy konstytucyjne prawo do obrony oskarżonych?

Wyrok zapadł w czwartek. Wysłuchały go, trzymając się za ręce, tylko mamy pokrzywdzonych dzieci i ich pełnomocniczka.

***

Zaczęło się w 2017 roku od słów, których nie chce słyszeć żaden rodzic przedszkolaka: "Przyjrzyjcie się dobrze swoim dzieciom, bo coś jest nie tak". Sygnał dała jedna z opiekunek pracujących w przedszkolu na Kabatach. Nic dziwnego, że rodzice inaczej spojrzeli na zachowanie maluchów, które nie chciały chodzić do przedszkola, panicznie bały się leżakowania, miały nadwrażliwość na dźwięki.

Porozmawiali z dziećmi. A część przedszkolaków opowiedziała im, że były rzucane na leżaki, przyduszane, bite. Że pani Krystyna potwornie krzyczała i nie pozwalała w trakcie leżakowania czy podczas posiłków korzystać z toalety, więc siusiały pod siebie.

Rodzice spotkali się z dyrekcją. Powtórzyli historie usłyszane od swoich dzieci.

Sprawa trafiła do Prokuratury Rejonowej na Mokotowie, która ostatecznie postawiła Krystynie W., która zdążyła już przejść na emeryturę, zarzuty fizycznego i psychicznego znęcania się nad jedenastoma podopiecznymi przedszkola. Chodziło o takie zachowania, jak szarpanie dzieci za ręce i ubranie, ściskanie za ręce, popychanie, niewypuszczenie do toalety oraz krzyczenie na dzieci i wymuszanie w ten sposób bezwzględnego posłuszeństwa.

W przypadku dziesięciorga dzieci zarzuty dotyczyły okresu od września 2016 r. do 25 października 2016 r. Ale akt oskarżenia objął też jednego przedszkolaka, którym W. opiekowała się w roku szkolnym 2014/2015.

W 2019 roku, ponad dwa lata po zgłoszeniu do prokuratury, rozpoczął się proces przedszkolanki. Akt oskarżenia odczytała prokurator Ewa Budny, która później nie brała już udziału w postępowaniu.

Wyrok zapadł niespełna pięć lat po zgłoszeniu sprawy.

Dyrektorka placówki o sprawie opiekunki (materiał archiwalny z 2017 roku)
Źródło: Mateusz Szmelter, tvnwarszawa.pl

Wtórna wiktymizacja

Przesłuchano kilkudziesięciu świadków. Krystyna W. na rozprawach pojawiła się kilka razy. Na pierwszej rozprawie, aby powiedzieć, że się nie przyznaje, i na początku 2021 roku, kiedy proces miał się już skończyć, żeby powiedzieć, że została uwikłana w intrygę. Później została jeszcze na rozprawie, kiedy przesłuchiwano jej koleżanki z pracy.

Kiedy sąd miał już ogłosić wyrok, zmieniła obronę. Nowi obrońcy z kolei złożyli wniosek o ponowne przesłuchanie dzieci (od sprawy minęło wówczas pięć lat).

Tydzień temu sąd, kierując się dobrem dzieci, oddalił ten wniosek.

Sędzia Joanna Włoch argumentowała: - Jak wynika z opinii psychologicznej, jest to zdecydowanie niewskazane i niekorzystne z punktu widzenia małoletniego świadka, a w szczególności z punktu widzenia jego dobra i zapobiegania wtórnej wiktymizacji.

Dodała: - Podkreślić należy, że stanowisko takie wyraził również Sąd Najwyższy.

"Wysoki sądzie, to jest przemoc"

Strony wygłosiły mowy końcowe. Jako pierwsza głos zabrała pełnomocniczka rodziców pokrzywdzonych dzieci Adriana Szymborska-Rymer (działająca w zastępstwie adwokat Katarzyny Gajowniczek-Pruszyńskiej).

Mecenas wnioskowała o dożywotni zakaz wykonywania zawodu przez Krystynę W. oraz dożywotni zakaz związany z prowadzeniem działalności polegającej na opiece nad dziećmi. Ponadto apelowała o nawiązkę po 10 tysięcy złotych dla każdego dziecka. Wysokość kary zostawiła "do decyzji sądu".

- Sprawstwo oskarżonej jawi się jako niewątpliwe. Niespotykana jest spójność zeznań świadków, z jaką mamy do czynienia w tym postepowaniu. Nagrania z przesłuchań dzieci są to nagrania niezwykle przejmujące. Zostały uzupełnione o opinię psychologów, którzy byli obecni w czasie przesłuchań. W świetle tych opinii brak jest wątpliwości, że dzieci doznały przemocy fizycznej i psychicznej od oskarżonej - argumentowała Adriana Szymborska-Rymer.

- Wszyscy małoletni świadkowie zgodnie relacjonowali, że oskarżona dopuszczała się względem dzieci szarpania, bicia, uniemożliwiała im wychodzenia do toalety i wiele innych zachowań. Skutki tych zdarzeń były odczuwane przez małoletnich i ich rodziny przez długi czas. A w niektórych przypadkach są odczuwalne do dziś - dodała.

Zwróciła szczególnie uwagę na zeznania innej pracującej w ursynowskim przedszkolu przedszkolanki. Ta podkreślała w zeznaniach przed sądem, jak dzieci zmieniły się po zajęciach z Krystyną W. Mówiła też, że cała sytuacja objęta jest w placówce "tajemnicą poliszynela".

Zdaniem mecenas Szymborskiej-Rymer, według niektórych przesłuchanych w sprawie świadków mieliśmy do czynienia z "powściągliwością w składaniu zeznań". - Być może była ona podyktowana źle rozumianą solidarnością zawodową - zaznaczyła.

Zwróciła również uwagę, jak ważny jest społeczny wymiar kary. - Bowiem część przesłuchanych świadków to osoby, dla których nie było jednoznacznie jasnym, że na dzieci nie należy krzyczeć, nie należy ich szarpać, nie należy ich bić. Wysoki sądzie, to jest przemoc - stwierdziła.

- Wydaje się, że w tym postepowaniu było widać niewątpliwie słuszny ruch, który ma na celu wyeliminowanie w opiece nad dziećmi zachowań, które być może kilkadziesiąt lat temu były pojmowane jako metody wychowawcze, ale dziś ponad wszelką wątpliwość wiemy, że są krzywdzeniem dzieci - dodała.

Rodzice twierdzą, że opiekunka źle traktowała dzieci (materiał archiwalny z 2017 roku)
Źródło: Mateusz Szmelter, tvnwarszawa.pl

Tak zwane modelowanie głosem

Obrona Krystyny W. wniosła z kolei o uniewinnienie oskarżonej.

Mecenas Agnieszka Kańczugowska zwracała uwagę, że oskarżenia "były wytworem wyobraźni rodziców".

- Podnoszenie głosu, tak zwane "modelowanie głosem", jest przekazaniem instrukcji do zabawy, gdzie na sali panuje gwar. Jest to powszechnie stosowana technika zaprowadzenia dyscypliny w grupie i zachęcenia do zabawy stosowana przez wielu nauczycieli środowiska, nie tylko w przedszkolu czy w szkole, ale także przez nauczycieli akademickich - przekonywała sąd.

Zwracała również uwagę na zeznania innego nauczyciela, który mówił, że rodzice pokrzywdzonych dzieci reagowali na "drobne problemy".

- Czy świadomość rodzica o własnej bezsilności w zakresie wychowania swojego dziecka powinna być ciężarem na rzetelnego, solidnego, wzorowego, aczkolwiek stosującego techniki modelowania głosem nauczyciela z 40-letnim stażem, cieszącego się uznaniem dzieci, wychowawców i pracowników przedszkola? Czy w roku 2021 nadal potrafimy skazać człowieka, nie posiadając żadnych wiarygodnych dowodów? - dodała.

Stwierdziła, że w sprawie nie została wykazana żadnym dowodem wina oskarżonej.

 - Dlaczego inne dzieci wyrażały dumę i zadowolenie z pracy pani Krystyny? Zeznania przesłuchanych dzieci były niespójne. Co natomiast było spójne? To, że pani Krystyna wymierzała nagrody: medale. A zwyczajowo karą za niewłaściwe zachowanie było stawianie dzieci przy stoliku. W wychowaniu przedszkolnym jest to powszechnie stosowana technika - powiedziała.

Co jest ważniejsze: dziecko czy prawo do obrony?

Jej wspólnik, mecenas Krzysztof Kańczugowski, w ostatnim słowie skupił się z kolei na odrzuceniu wniosku o ponowne przesłuchanie dzieci.

Pytał: - Istotą tej sprawy jest rozważenie, czy ważniejsze jest dobro dziecka, czy konstytucyjne prawo do obrony oskarżonych?

- Tak naprawdę człowiek, któremu zarzucane są jakiekolwiek czyny, powinien mieć możliwość uczestnictwa w przesłuchaniu tych osób, móc brać czynny udział w tego typu działaniach. W tej sprawie pozbawiono oskarżanej takiej możliwości - stwierdził.

Zauważył też, że w sprawie "nie ma obdukcji, nie ma dowodów". Są jedynie pośrednie zeznania rodziców.

Dwa lata prac społecznych

Wyrok przed Sądem Rejonowym Warszawa-Mokotów zapadł w czwartek. Krystyna W. została skazana na dwa lata prac społecznych.

Jak argumentowała podczas uzasadnienia wyroku sędzia Joanna Włoch, sąd nie miał wątpliwości co do zeznań przedszkolaków. - Zastrzeżeń do ich wiarygodności nie miał również psycholog, który był przy przesłuchaniu. Co więcej, w ocenie sądu te zeznania są wyczerpujące, wniosek obrony o ponowne ich przesłuchanie prowadziłby jedynie do ponownej wiktymizacji - powiedziała.

Zaznaczyła, że dzieci odpowiedziały wówczas na wszystkie kluczowe pytania. - Nie może być kwestią przypadku, że wszystkie opowiadały o tym samym. Ponadto trzeba wziąć pod uwagę, że zostały przesłuchane nie tylko dzieci pokrzywdzone, ale również dzieci, co do których rodzice nie składali zastrzeżeń. I te dzieci również opowiadały o tym, jak traktowane przez oskarżoną byli ich koledzy i koleżanki - argumentowała sędzia.

Zwróciła uwagę na zeznania jednej z przedszkolanek, która, zdaniem sądu, "jako jedyna miała odwagę powiedzieć przed sądem, co zaobserwowała, co ją niepokoiło".

- Niestety zachowanie pani oskarżonej było objęte tajemnicą poliszynela w tym przedszkolu. Laurka wystawiona przez panią wicedyrektor wobec nauczycielki, z którą tak naprawdę nie miała styczności, jest w ocenie sądu absolutnie nie do zaakceptowania. Jak można wydać pozytywną ocenę do sądu na podstawie jednorazowego udziału w lekcji pokazowej? - pytała sędzia. Oceniła wprost zachowania oskarżonej jako "zachowania przestępcze", co do których sąd "nie miał żadnych wątpliwości".

Krystyna W. musi również zapłacić po 5 tysięcy złotych dla każdego pokrzywdzonego dziecka.

- Wnioskowana przez obronę kwota dziesięciu tysięcy była zdaniem sądu kwotą zbyt wysoką. Po pierwsze nie był to długi okres, bo mówimy tutaj o dwóch miesiącach. Poza tym sąd wziął pod uwagę, że oskarżona jest na emeryturze i jej możliwości zarobkowe są niewielkie. Kwota, zdaniem sądu, ma wymiar symboliczny, niż mający zadośćuczynić dzieciom krzywdy - powiedziała sędzia Joanna Włoch.

Sędzia nie orzekła również wobec Krystyny W. zakazu wykonywania zawodu. - Z uwagi na to, że pani jest na emeryturze i takie orzeczenie byłoby zbędne, bowiem pani nie wykonuje już zawodu - uzasadniła.

Wersja rodziców
Źródło: Mateusz Szmelter, tvnwarszawa.pl

"Kara jest symboliczna"

Wyrok jest nieprawomocny. Podczas jego wygłoszenia Krystyny W. nie było na sali sądowej. Sentencji wysłuchały z kolei matki pokrzywdzonych dzieci oraz ich pełnomocniczka.

Po wyjściu z sali powiedziały: - Po tylu latach, po tylu pomówieniach, po posądzaniu o spisek, nagle się okazuje, że mieliśmy rację. I że każdy dzień walki się opłacał. Prawda obroniła się. Nawet nieważne, że wymagało to tyle czasu. Prawda się obroniła.

O samej karze mówią: - Jest symboliczna. Nam nie chodziło o karę, ale o to, żeby wyższa, obiektywna instancja uznała oskarżoną za winną. Bo żadna kara nie będzie adekwatna.

Zapytaliśmy obronę oskarżonej o apelację. Mecenas Agnieszka Kańczugowska odpowiedziała: - Nie rozmawiałam jeszcze ze swoją klientką.

O odniesienie się do sprawy poprosiliśmy Roberta Kempę, burmistrza Ursynowa. Powiedział krótko: - Każda osoba, która krzywdzi dzieci, powinna być ukarana.

Krystynie W. groziło pięć lat więzienia.

***

Kuratorium po zgłoszonych incydentach przeprowadziło kontrolę w ursynowskim przedszkolu. Nie wykazała jednak żadnych uchybień.

Czytaj także: