Upadek rosyjskiej gospodarki nie jest jeszcze spektakularny, ale jest rzeczywisty. Strategia Zachodu działa. Jedyne, co musimy zrobić, to utrzymać kurs, naprawiając jednocześnie luki - podkreślał Radosław Sikorski, przemawiając w American Enterprise Institute. Szef MSZ mówił o mitach dotyczących Rosji i komentował słowa Donalda Trumpa w sprawie NATO.
Szef MSZ Radosław Sikorski wygłosił w piątek przemówienie w American Enterprise Institute (AEI), swoim byłym miejscu pracy w Waszyngtonie. Sikorski był w przeszłości członkiem think tanku AEI. Minister wygłosił przemówienie, mające rozprawiać się z popularnymi mitami dotyczącymi Rosji i przedstawić perspektywę pokonania Moskwy.
- Upadek rosyjskiej gospodarki nie jest jeszcze spektakularny, ale jest rzeczywisty (...). Strategia Zachodu działa. Jedyne, co musimy zrobić, to utrzymać kurs, naprawiając jednocześnie luki. Jeśli to zrobimy, w ciągu 12-24 miesięcy Rosja dojdzie do ściany - ocenił.
Dodał, że historia pokazuje, że wojny kończą się nie tylko bezwarunkową kapitulacją czy wynegocjowanym porozumieniem, lecz także, gdy prowadzącym wojnę zabraknie środków na jej kontynuowanie. - Tak było podczas I wojny światowej - przypomniał minister.
Przemyślenia na temat owych mitów zawarł również we wpisie na X.
"Byłoby to perwersyjnie zabawne, gdyby nie było tak beznadziejnie głupie"
Sikorski mówił, że Rosja wcale nie jest bastionem wartości judeochrześcijańskich, lecz jest społeczeństwem w anomii, pozbawionym jakichkolwiek wartości i prowadzonym przez byłego oficera KGB.
- To, że wciąż są ludzie na Zachodzie, którzy uważają Putina, byłego pułkownika KGB, za obrońcę chrześcijaństwa, byłoby perwersyjnie zabawne, gdyby nie było tak beznadziejnie głupie - stwierdził.
Przekonywał też, że Rosja nie jest państwem nie do pokonania i w istocie przegrała wiele wojen, od wojny krymskiej po Afganistan. Jak mówił, Zachód może równocześnie starać się pokonać Rosję i być gotowym do powstrzymywania Chin, a rosyjska agresja ma bezpośredni związek z możliwymi agresywnymi ruchami Chin i Iranu. Podkreślił, że wbrew narracji w USA, Europa jest wartościowym sojusznikiem dla Stanów Zjednoczonych.
Sikorski: nie powinniśmy być tak żałośni
Odnosząc się do tego ostatniego wątku, zwracał uwagę, że państwa europejskie przeznaczyły na pomoc Ukrainie więcej środków niż USA.
- W tym względzie nie jesteśmy pasażerami na gapę (...). Era jazdy na gapę z opóźnieniem się kończy - powiedział Sikorski. Zaznaczył jednocześnie, że sojusznicy na własną obronę powinni wydawać jeszcze więcej niż wymagane obecnie 2 procent PKB. Zwrócił uwagę, że Polska już teraz wydaje na to najwięcej w NATO, w przyszłym roku jeszcze zwiększy wydatki. Zaznaczył przy tym, że podział ciężaru w tej kwestii w Europie powinien być sprawiedliwszy, bo Polska w efekcie jest dla Europy Zachodniej "miną przeciwczołgową".
Szef polskiej dyplomacji przekonywał też, mówiąc o projekcie stworzenia unijnych sił szybkiego reagowania, że UE powinna być zdolna do radzenia sobie sama z pewnymi zagrożeniami na swoim obszarze. Wśród przykładów wymienił działalność Grupy Wagnera - przemianowanej na Africa Corps - w Libii.
- Nie powinniśmy być tak żałośni, jak byliśmy podczas wojny na Bałkanach, podczas administracji (Billa) Clintona - powiedział.
Ukraina w NATO? "Nie ma niczego niebezpieczniejszego niż niewiarygodne gwarancje"
Pytany o perspektywę udzielenia Ukrainie gwarancji bezpieczeństwa lub członkostwa w NATO, Sikorski stwierdził, że może do tego dojść dopiero po ukraińskim zwycięstwie. Według niego "nie ma niczego niebezpieczniejszego niż niewiarygodne gwarancje".
- One czynią cię odważniejszym, niż powinieneś być. Gwarancje bezpieczeństwa powinny być udzielane tylko wtedy, kiedy jesteśmy rzeczywiście gotowi iść na wojnę. W tej chwili nie ma na to apetytu, ale jest apetyt i wola do długoterminowego wsparcia Ukrainy - zaznaczył.
Minister opowiedział się również za umożliwieniem Ukrainie rażenia celów w głębi rosyjskiego terytorium, w tym niszczenia bombowców prowadzących ostrzał Ukrainy. Przyznał, że "nie sądzi, żeby to było szczególnie eskalacyjne".
Odpowiadając na pytanie o rolę Polski w perspektywie tarć między USA i Chinami, Sikorski stwierdził, że Polska nigdy nie miała konfliktu z Chinami, nie brała udziału w kolonialnych działaniach, szanuje Państwo Środka za wyciągnięcie milionów ludzi z ubóstwa i sugerował, że naciski ChRL powstrzymały ZSRR od zbrojnej interwencji w Polsce w 1956 roku. Zaznaczył jednak, że ponieważ Chiny są największym konkurentem największego sojusznika Polski, "czyni to sprawy interesującymi". Zapowiedział, że Polska będzie działała na rzecz łagodzenia rywalizacji obu mocarstw i starała się, by nie przerodziła się ona w "gorącą" wojnę, która miałaby niszczycielskie skutki dla Polski.
"NATO nie jest osiedlową firmą ochroniarską"
Tego samego dnia Radosław Sikorski udzielił wywiadu dla telewizji Bloomberg. Mówił, że "Polska wydaje cztery procent (PKB) i wyda pięć w przyszłym roku".
- Jesteśmy numerem jeden w NATO, wliczając w to też Stany Zjednoczone (...), bo nie jesteśmy już w epoce wiecznego pozimnowojennego pokoju - powiedział minister spraw zagranicznych. Zaznaczył jednak, że wydatki obronne nie powinny być jedynym punktem odniesienia, jeśli chodzi o państwa NATO, bo na przykład Islandia nie posiada wojska, a i tak jest przydatna ze względu na strategiczne położenie. Dodał - odnosząc się do deklaracji byłego prezydenta USA Donalda Trumpa, że nie będzie bronił państw niepłacących wymaganej kwoty - że "NATO nie jest osiedlową firmą ochroniarską".
Minister zaznaczył, że prezydent Andrzej Duda, "pochodzący z bardziej trumpowej strony polskiej polityki", od początku utrzymuje kontakty z otoczeniem byłego prezydenta USA, jak również sam Sikorski.
Nawet w piątek Sikorski spotka się z byłym doradcą do spraw bezpieczeństwa narodowego USA Robertem C. O'Brienem, jednym z doradców Trumpa, który niedawno napisał artykuł kreślący wizję polityki zagranicznej drugiej kadencji. O'Brien zapowiedział w nim, że Trump będzie naciskał na NATO, by przesunęło siły lądowe i powietrzne do Polski, lecz stwierdził też, że "dalsza amerykańska obrona Europy jest uzależniona od tego, czy Europa wykona swoją część, w tym na Ukrainie".
Co mogłyby Chiny?
W piątkowym wywiadzie dla Bloomberga szef MSZ odniósł się też do roli Chin w konflikcie w Ukrainie. Zaznaczył, że mimo wsparcia dla rosyjskiego przemysłu, Pekin respektował dotychczas "najgrubszą czerwoną linię" Zachodu i nie wysyłał Rosji broni.
- Tak, Chiny mogłyby przywołać swojego wasala Putina do porządku i powiedzieć mu, by zakończył tę wojnę. I takie stanowisko przekazujemy chińskim przywódcom - dodał.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: Paweł Supernak/PAP