Do zarządu PWPW SA, strategicznej spółki Skarbu Państwa, powołany został właśnie Jacek Trabczyński, szef zakładowej komórki Solidarności - dowiedział się tvn24.pl. Pięć lat temu dyscyplinarnie zwalniano go z tej samej firmy. Jak się okazało - bezprawnie. Wcześniej był inwigilowany: podsłuchiwany, obserwowany przez całą dobę, a kulisy tej niezwykłej sprawy wyjaśniane są nadal przed stołecznym sądem.
O tym, że Trabczyński znajdzie się w ścisłych władzach spółki, która odpowiada za druk banknotów i dokumentów państwowych, zdecydowali sami jej pracownicy. Prawo do wyboru swojego przedstawiciela gwarantuje im ustawa o "komercjalizacji i niektórych uprawnieniach pracowników". Elekcję wśród liczącej 2200 osób załogi zorganizowano w marcu - Trabczyński wygrał w pierwszej turze, zdobywając ponad połowę głosów.
Szczęśliwy finał. Trabczyński: sporo przeszedłem
Teraz, w ostatnią środę, nadzorujący spółkę Skarbu Państwa minister Mariusz Kamiński zakończył proces wyborczy. Jego przedstawiciel na walnym zgromadzeniu władz podpisał powołanie do zarządu dla Trabczyńskiego.
- To happy end niesamowitej historii w której obecne są służby, spiskowa praktyka dziejów i jawne bezprawie. Wszystko w ramach tego samego obozu władzy, w firmie, która pełni kluczową rolę w systemie bezpieczeństwa państwa - mówi tvn24.pl jeden z pracowników PWPW.
Sam Trabczyński nie chciał w rozmowie z tvn24.pl wracać do przeszłości. - Rzeczywiście sporo przeszedłem przez ostatnich kilka lat. Myślę więcej o przyszłości, nad zadaniami do wykonania w nowej roli i miejscu, dla rozwoju spółki - powiedział.
Człowiek od teczek
Gdy na przełomie 2015 i 2016 roku w wyniku wyborów wygranych przez Zjednoczoną Prawicę zmieniały się władze PWPW, Trabczyński był już wieloletnim pracownikiem spółki: pracował tu od 1994 roku, a od 2006 roku był także szefem zakładowej Solidarności.
- W efekcie powyborczego politycznego "podziału tortu" PWPW trafiło pod skrzydła resortu obrony narodowej, czyli ówczesnego ministra Antoniego Macierewicza - mówi nam pracownik spółki.
I to Macierewicz zdecydował, że ster w PWPW obejmie jego wieloletni bliski współpracownik Piotr Woyciechowski. Brał on udział, jako szef gabinetu politycznego ministra spraw wewnętrznych Macierewicza, w słynnej "nocy teczek", gdy ogłaszano listę tajnych współpracowników Służby Bezpieczeństwa.
Jego pojawienie się w spółce w praktyce oznaczało lawinę zmian personalnych: od stanowisk kierowniczych po wykonawcze. To wkrótce przerodziło się w otwarty konflikt z Solidarnością.
"Psychoza i terror"
W pismach, które związkowcy rozsyłali do premiera, ministrów, centrali związku informowali wręcz o "psychozie", która zapanowała w ich firmie.
Wniosek o pilną kontrolę do Państwowej Inspekcji Pracy uzasadniali w taki sposób: "Odkąd prezesem zarządu został Piotr Woyciechowski ma miejsce duża ilość zwolnień dotyczących osób znajdujących się w okresach ochronnych, na ich miejsce zatrudniane są osoby bez doświadczenia, nawet na bardzo wysokie stanowiska. Panuje psychoza strachu przed prezesem, że ludzie nie rozmawiają ze sobą i nie pomagają sobie z obawy przed utratą pracy, masowo przebywają na zwolnieniach lekarskich związanych z problemami psychicznymi".
Dyscyplinarka dla szefa "S"
Konflikt tak eskalował, że na początku stycznia 2017 roku Trabczyński został zwolniony dyscyplinarnie z pracy. Mimo że - jako związkowiec - miał chroniony prawem etat. W uzasadnieniu upoważniona przez zarząd szefowa kadr wskazała osiem powodów, m.in. formułowanie bezpodstawnych zarzutów wobec władz spółki np. właśnie w pismach do Państwowej Inspekcji Pracy, premiera czy centralnych władz Solidarności.
Trabczyńskiemu zarzucono również, że czynnie działał jako związkowiec, choć przebywał na zwolnieniu lekarskim.
- Wcześniej były plotki, że cała zakładowa Solidarność jest inwigilowana. Pisemne uzasadnienie stanowiło dowód, że są obserwowani - mówi nam były pracownik PWPW, prosząc o zachowanie anonimowości.
"Esbek" w PWPW
Plotki, o których wspomina nasz rozmówca, wiążą się z postacią byłego funkcjonariusza Służby Bezpieczeństwa, który pojawił się w spółce wraz z Piotrem Woyciechowskim.
Przed 1989 rokiem pracował w PRL-owskim wywiadzie, specjalizując się w zwalczaniu podziemia solidarnościowego, w tym rozbijaniu środowiska skupionego wokół Radia Wolna Europa. Przeszedł weryfikację. Już jako funkcjonariusz służb specjalnych wolnej Polski zbliżył się do środowiska politycznego Antoniego Macierewicza, przechodząc w 2013 roku na emeryturę jako pułkownik Agencji Wywiadu.
Podsłuchana narada "S"
Dla zarządu kierowanego przez Woyciechowskiego zajmował się "ochroną kontrwywiadowczą", a także m.in. sprawdzaniem kandydatów do pracy w spółce. Podejrzenia organizowania inwigilacji padły na niego, gdy związkowcy spotkali się w kawiarni Bombonierka, nieopodal wytwórni, by omówić swoje sprawy. Zwrócili uwagę, że przy jednym ze stolików siedział właśnie były funkcjonariusz SB i Agencji Wywiadu, a kilka dni później na swoje skrzynki pocztowe związkowcy, od nieznanego nadawcy, dostali nagrania z podsłuchanej narady.
"Bezpieczeństwo państwa"
Jak się okazuje, sytuację w PWPW na bieżąco śledziła Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
- Ta spółka to nie tylko druk banknotów, poufne zabezpieczenia druku dokumentów, ale także rejestry danych, które muszą pozostać ścisłą tajemnicą państwa. Bez wchodzenia w szczegóły, to jedna z najbardziej wrażliwych dla bezpieczeństwa państwa firm i konflikty, odpływ doświadczonych pracowników z unikalną wiedzą stanowią zagrożenie - tłumaczy tvn24.pl funkcjonariusz kontrwywiadu cywilnego.
Właśnie szczegółowy raport ABW stał się jednym z kluczowych dowodów w śledztwie, które nadzorowała warszawska prokuratura okręgowa. Zakończyło się ono skierowaniem do warszawskiego sądu aktu oskarżenia wobec prywatnego detektywa Szymona S.
Oskarżona agencja Ćma
Prokuratura oskarżyła detektywa prowadzącego agencję o nazwie Ćma z artykułu 267 Kodeksu karnego, który za "bezprawne uzyskanie informacji" przewiduje do dwóch lat więzienia.
Z akt, które znajdują się w warszawskim sądzie, wynika, że Szymon S. podpisał poufną umowę z kancelarią prawną adwokata Grzegorza Zaborowskiego. Ten zaś obsługiwał zarząd PWPW kierowany przez Piotra Woyciechowskiego.
Znajdująca się w sądowych dokumentach umowa z detektywem obejmowała "monitoring osób wskazanych przez zleceniodawcę, wykonywanie fotografii osób". Miesięczna stawka wynosiła 15 tysięcy złotych, wynagrodzenie detektywa rosło o 30 proc., gdy "materiały opracowane (...) zostaną zaakceptowane przez organy ścigania lub właściwe sądy i uznane za dowodzące winy osób ich dotyczących w postępowaniach przygotowawczych lub sądowych".
Z dokumentów zgromadzonych przez policjantów i prokuraturę wynika, że w ramach tej umowy Trabczyński oraz czterech innych związkowców było inwigilowanych. Detektyw podłożył w jego samochodzie - a także w samochodzie żony Trabczyńskiego - lokalizatory GPS. Stało się tak, choć nie miała ona żadnego związku z PWPW. Mimo to detektyw szczegółowo opisywał jej zachowania w trakcie dnia.
Z analizy ABW, która znajduje się w aktach sprawy karnej, wynika, że wszystkie te działania podjęto na zlecenie zarządu PWPW. Prokurator ostatecznie ocenił jednak, że winien złamania prawa jest tylko detektyw.
Sąd: bezprawne zwolnienie szefa "S"
Sam Woyciechowski, który jesienią 2017 roku został odwołany z funkcji prezesa PWPW, w tej sprawie ma status świadka.
"Nie znam detektywna Szymona S. Nigdy i w żadnym wypadku nie zlecałem jakichkolwiek działań polegających na inwigilacji związkowców działających w spółce" - przekazał nam w mailowej odpowiedzi.
Jesienią 2019 roku sąd pracy uchylił wszystkie osiem powodów, które zarząd Woyciechowskiego wskazał jako przyczyny dyscyplinarnego zwolnienia Trabczyńskiego i nakazał jego przywrócenie do pracy. Wrócił na swój etat analityka, a teraz członka zarządu.
Woyciechowski dziś pracuje w Narodowym Banku Polskim. Blisko współpracuje z Instytutem Pamięci Narodowej, specjalizując się w rozliczaniu działań Służby Bezpieczeństwa wobec opozycji i ujawnianiu tajnych współpracowników tej formacji.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Gophi, CC BY-SA