|

9-latka zginęła na pasach, kierowca karetki złożył apelację. Sąd: łamał przepisy, bo chciał

Ewa zginęła pod kołami karetki
Ewa zginęła pod kołami karetki
Źródło: Artur Węgrzynowicz, tvnwarszawa.pl, archiwum rodzinne Ewy

Chciał ominąć auto, które zatrzymało się przed przejściem dla pieszych. Karetką bujnęło. Pasażer krzyknął tylko "stój", ale było za późno. Na pasach była już 9-letnia Ewa. 

Artykuł dostępny w subskrypcji

Agnieszka, mama 9-letniej Ewy, po wyroku pierwszej instancji (w czerwcu 2020 roku) wysłała do mnie wiadomość. Rozmawiałyśmy wcześniej o wypadku, a z powodu pandemii rozprawa odbywała się bez udziału dziennikarzy. Poinformowała mnie, że sąd orzekł pięć i pół roku więzienia dla kierowcy karetki za śmiertelne potrącenie jej córki na przejściu dla pieszych.

- Nie będziemy składać apelacji. Swoje przeżyliśmy i będziemy przeżywać nadal. A sprawca… myślę, że też to przeżywa. Nie przeszło mu to obojętnie. Żadna kara nie zwróci nam Ewy, nie uśmierzy bólu. Dostał karę pozbawienia wolności, mam nadzieję, że ją odbędzie. Oskarżony ma syna, nie chcemy mu zabierać ojca. Niech się nim zajmuje - powiedziała mi.

Dziewięć miesięcy później napisała mi kolejną wiadomość: że jednak z ponownym wyrokiem musiała się zmierzyć, bo oskarżony apelował.

- Jak on tak mógł! Poczułam złość, niedowierzanie. Bo my przecież odpuściliśmy - wyjawiła.

Czy zdaniem oskarżonego kara pięciu i pół roku jest "za surowa" za wyprzedzanie na przejściu dla pieszych, jazdę z prędkością 101 km/h w terenie zabudowanym i włączenie sygnałów dźwiękowych w karetce, mimo że kierowca nie przewoził pacjenta?

"Kierujący uzyskują dzięki możliwościom technologii złudne poczucie o własnych umiejętnościach, jak i możliwościach aut, którymi się poruszają" - stwierdził sąd drugiej instancji. Oskarżony łamał przepisy, "bo chciał" - czytamy w uzasadnieniu wyroku sądu.

Mama Ewy: - Po wyroku sądu drugiej instancji nie poczuliśmy ulgi. Teraz czekamy, aż mężczyzna, który zabił naszą córkę, pójdzie do więzienia. Od uprawomocnienia wyroku minęło dziesięć miesięcy. Kiedy to się stanie?

Mężczyzna, zgodnie z postanowieniem sądu, miał się stawić 7 maja w zakładzie karnym.

***

Ewa wracała ze szkoły. Zawsze wychodziła o 15. Z dużym, czarno-różowym plecakiem szła chodnikiem przy ulicy Promyka w podwarszawskim Pruszkowie. Do domu miała już tak blisko.

Dziewczynkę z daleka zobaczył Robert J. Testował akurat auto, które chwilę wcześniej naprawił. Jechał ulicą Promyka od wsi Moszna w kierunku centrum. Dojechał do Robotniczej, gdzie przy przejściu dla pieszych stała właśnie Ewa. Mieszkał w Pruszkowie od 27 lat, wiedział, że w tym miejscu jest niebezpiecznie. Szeroka droga, duży ruch. Obok zaplecze spedycyjne. Kilka szkół. Godziny szczytu.

Robert J. przed sądem: - Machnąłem jej ręką, że może przejść.

I Ewa weszła powoli na przejście. - Nie wtargnęła przed samochód, bo wtedy musiałbym hamować. Szła spokojnie, dziecięcym krokiem. Nie była niczym zajęta, tylko szła. I ledwo co wychyliła się zza mojego samochodu. Wtedy została uderzona przez karetkę.

Bez pacjenta

Piotr K., 60-letni kierowca karetki z kilkunastoletnim stażem, jechał wtedy z salowym Emilianem G. Tego dnia mieli jedynie odwieźć pacjenta ze szpitala do domu. Już wracali. K. od razu włączył sygnały świetlne i dźwiękowe choć - jak przyznali podczas rozprawy obaj mężczyźni - nigdzie im się nie śpieszyło. - Tego dnia mogliśmy na spokojnie wracać do szpitala, bo nie było w nim nic nagłego - przyznał Emilian G. w sądzie.

Ale Piotr w pewnym momencie przyśpieszył. Zaczął wymijać samochody. Emilian G.: - Jechał szybciej, niż powinien tą drogą, a był to teren zabudowany. W mojej ocenie jechał niebezpiecznie.

Aż wreszcie dojechali do Promyka, tuż przy skrzyżowaniu z Robotniczą. Na ich pasie stał ciemny samochód Roberta J. Zatrzymał się przed pasami dla pieszych. Piotr K. chciał go ominąć przeciwnym pasem ruchu. Karetką bujnęło.

Emilian zdążył tylko podnieść głowę.

- W ostatniej sekundzie zorientowałem się, dlaczego samochód przed nami się zatrzymał. Krzyknąłem "stój", ale to było pół sekundy przed uderzeniem, nie było czasu, by nadepnąć hamulec - mówił w sądzie pierwszej instancji.

Przepuścił na śmierć

Przez przejście przechodziła już Ewa. Karetka, która - jak ocenili biegli - w terenie zabudowanym jechała ponad 100 km/h, potrąciła dziewczynkę. Ewa upadła kilkadziesiąt metrów dalej, spadły jej buty. Piotr i Emilian wybiegli z karetki. Z auta wyszedł mężczyzna, który ustąpił pierwszeństwa 9-latce. Był roztrzęsiony.

Świadek zderzenia: - Krzyczał. Krzyczał, że przepuścił ją na śmierć.

Emilian G.: - Krzyknął, że "specjalnie się zatrzymałem",  "co z was za ratownicy". My pobiegliśmy do niej. Piotr zaczął dzwonić po karetkę. Podszedłem do niej, kucnąłem. Piotr powiedział, by jej nie ruszać, bo zaraz przyjedzie pomoc.

Robert J.: - Nie sprawdzali tętna, pulsu, nie sprawdzali, czy dziewczynka żyje. Oczekiwałem na przyjazd służb. Zobaczyłem, że od strony szkoły idą dzieci i krzyknąłem im, by czymś ją przykryli. Zdążyłem zabrać jej buty z przejścia dla pieszych, kiedy przyjechały karetka i policja.

Świadek z miejsca zdarzenia: - Karetka wyjechała jakby spod ziemi. Dziecko odleciało na dwadzieścia metrów.

Ewy nie udało się uratować. Zginęła na miejscu.

"Karetki nie było widać, ani nawet dobrze słychać"
Źródło: TVN24

Proces

Piotr K. usłyszał w kwietniu 2019 roku zarzut spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym. Już prokuratorowi przyznał, że nie powinien włączyć sygnałów dźwiękowych i świetlnych. Dlaczego to zrobił? Łukasz Łapczyński, ówczesny rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie przekazywał: - Oświadczył, iż mimo to sygnały włączył, by szybciej dotrzeć do szpitala, by wykonać kolejne zlecenie przewozu pacjenta.

60-letni mężczyzna na proces czekał w areszcie.

Niespełna cztery miesiące później, już przed sądem, K. ponownie przyznał się do winy, ale nie chciał składać wyjaśnień. Zgodził się jedynie udzielać odpowiedzi na pytania sądu.

Piotr K.: - Myślałem, że samochód mi ustępuje miejsca. W ostatniej chwili zobaczyłem dziewczynkę.

Przekonywał, że nie zauważył ani znaków, ani przejścia dla pieszych. - Dziewczynkę zauważyłem, kiedy uderzyła w mój błotnik. Gdybym widział ją wcześniej, tobym bardziej odbił samochodem na lewą stronę. Przepraszam, ale nie rozumiem pytań, jest to dla mnie ciężkie, co się stało - mówił.

Kierowca

Jakim kierowcą był K.? Zdania są podzielone. Salowy, który towarzyszył mu w dniu wypadku, zeznał, że "nerwowym".

Emilian G.: - Włączając sygnały, kierowca spodziewa się, że ludzie, którzy są w innych samochodach, będą reagować, ustępować. Nie zawsze wszyscy to słyszą. Oskarżony był zdenerwowany na tych, którzy nie ustępowali pierwszeństwa. Nieuzasadnione było używanie sygnalizacji. Nie zwracałem oskarżonemu uwagi, ponieważ o tym nie decyduję. Ten, kto się decyduje na włączenie sygnalizacji, godzi się na odpowiedzialność za jej włączenie.

W całkiem innym tonie o oskarżonym mówił jego szef Waldemar M. - Telefonicznie dowiedziałem się od oskarżonego o wypadku. Przekazał mi, że stało się nieszczęście. Był zrozpaczony, w płaczu - zeznał. Zapewnił, że Piotr był doświadczonym, dobrym i spokojnym kierowcą, że zawsze stosował się do przepisów drogowych. Że przez trzynaście lat pracy nie było na niego nawet jednej skargi: ani od ludzi, ani ze szpitala.

- Kiedyś miał wezwanie do pacjenta, u którego zatrzymała się akcja serca. Powiadomił nas o tym, ale wcześniej sam podjął akcję ratunkową. Piotr pomagał też komuś, kto wpadł do rowu pod Pruszkowem. To jest tragedia, co się stało. On sam też ma dziecko. Piotr zawsze każdemu pomógł - przekonywał szef oskarżonego.

Tragiczny wypadek w Pruszkowie
Źródło: Tomasz Zieliński, tvnwarszawa.pl

Szpital

Podczas pierwszej rozprawy latem 2019 roku sąd przesłuchał niemal wszystkich świadków. W sądzie miała zjawić się jeszcze dyspozytorka oraz naoczny świadek wypadku. Ale proces długo był odraczany. Powód? Oskarżony w związku ze swoim stanem psychicznym na własne życzenie trafił do zakładu psychiatrycznego.

Jego obrońca wniósł więc o odroczenie rozprawy. Przekonywał, że K. chce być podczas rozpraw na sali, aby się bronić.

Sąd przychylił się do tego wniosku. Ponadto w sprawie powołano biegłych psychiatrów, którzy mieli rozstrzygnąć, czy K. w momencie zdarzenia był poczytalny oraz czy teraz może brać udział w postępowaniu. Ci uznali, że K. przekraczając w kwietniu prędkość wiedział, co robi, ale teraz jego stan psychiczny nie pozwala na udział w procesie. Ale nie wskazali, kiedy na rozprawie będzie mógł się już pojawić. Sąd wniósł więc o uzupełnienie opinii.

Ostatecznie pod koniec czerwca 2020 roku zapadł wyrok. Na sali, ze względu na pandemię, nie mogło być dziennikarzy. Teraz dotarliśmy do jego uzasadnienia tego orzeczenia.

"Bo jak inaczej to wytłumaczyć?"

Sąd uznał, że Piotr K. umyślnie naruszył zasady bezpieczeństwa i tym samym śmiertelnie potrącił Ewę. Sędzia zwracał również uwagę na to, że kierowca jechał za szybko, a przecież nie przewoził pacjenta.

"Oskarżony nie uczestniczył w żadnej akcji, a włączenie świateł i sygnałów uprzywilejowania było jego samowolną, nieuprawnioną decyzją, dzięki której pośrednio uznał, iż może wyżej wymienione przepisy złamać" - uzasadnił sąd pierwszej instancji.

"Biorąc pod uwagę powyższą analizę, sąd przyjął, iż zachowanie oskarżonego było bezpośrednią przyczyną zaistnienia wypadku. Jak bowiem inaczej analizować zachowanie polegające na tak znacznym przekroczeniu prędkości w obszarze zabudowanym, ignorowaniu szeregu przepisów ruchu drogowego, nadto samowolnym korzystaniu z tego iż porusza się pojazdem, który tylko w określonych ściśle w ustawie przypadkach może stać się pojazdem uprzywilejowanym" - dodał.

Prokuratura o zarzutach
Źródło: TVN24

Brawura

Sąd uznał, że oskarżony jechał "brawurowo".

"Należy zauważyć, iż brawura kierujących staje się coraz częstszą przyczyną groźnych w skutkach wypadków drogowych, stając się wręcz plagą polskich dróg. Kierujący uzyskują dzięki możliwościom technologii złudne poczucie o własnych umiejętnościach, jak i możliwościach aut, którymi się poruszają" - stwierdził sąd.

A 9-letnia Ewa, zdaniem sądu, pechowo znalazła się w miejscu, gdzie Piotr K. "chciał łamać przepisy".

Z uzasadnienia wyroku: "Oskarżony kierując pojazdem w taki, a nie inny sposób, doprowadził do zdarzenia, wskutek którego śmierć poniosła bardzo młoda osoba - małoletnia Ewa. Skutek zachowania oskarżonego jest zatem najpoważniejszym w swych konsekwencjach, który może być spowodowany przez sprawcę wypadku drogowego. Małoletnia pokrzywdzona pechowo dla siebie znajdowała się w miejscu, w którym sprawca chciał łamać i łamał przepisy ruchu drogowego licząc na to, że ewentualną reakcją będzie co najwyżej zapłacenie paruset złotych mandatu. Sprawca nie zdawał sobie sprawy z możliwych do zaistnienia skutków, dopóki skutek ten rzeczywiście nie zaistniał".

Piotr K. został skazany na pięć i pół roku więzienia.

Apelacja

K. odwołał się od wyroku. Jak to argumentował? Po pierwsze, jego zdaniem "zostało naruszone prawo do obrony poprzez to, że nie był dowieziony na rozprawy, gdyż przebywał w Tworkach. Dowieziono go na kolejny termin w obecności pielęgniarza, ale nie miał żadnej świadomości, nawet nie wiedział, że jest w sądzie". K. nie zgadzał się też z wyrokiem, uznał, że jest zbyt surowy.

Aby poznać szczegóły apelacji, zadzwoniliśmy do obrońcy oskarżonego - mecenasa Cezarego Trukawki. Nie chciał jednak z nami rozmawiać.

Sąd drugiej instancji nie miał jednak żadnych wątpliwości, że K. miał możliwość się bronić, a proces został przeprowadzony bez naruszenia przepisów.

Z uzasadnienia wyroku: "Apelacja obrońcy w zakresie analizy stopnia winy abstrahuje od niekwestionowanego przebiegu wypadku, którego wyłącznym sprawcą był oskarżony. Podkreślenia wymaga, że oskarżony jako kierowca karetki złamał cały szereg podstawowych przepisów ruchu drogowego:

- jechał w obszarze zabudowanym z prędkością 101 km/h; - wykonywał manewr omijania pojazdu zatrzymanego przed przejściem dla pieszych i to na wysokości przejścia dla pieszych, w sytuacji, kiedy z relacji współpasażera oskarżonego wynikało, że przy ulicy znajdują się dzieci; - nie dostosował prędkości i nie zachował szczególnej ostrożności zarówno dokonując manewru omijania, jak i zbliżając się do oznaczonego przejścia dla pieszych; - a ponadto bezpodstawnie używał sygnałów ostrzegawczych pojazdu przywilejowanego”.

Wyrok pięciu i pół roku więzienia jest już prawomocny.

Prokuratura o wyjaśnieniach kierowcy
Źródło: TVN24

Więzienie

Agnieszka: - Po wyroku sądu drugiej instancji nie poczuliśmy ulgi. Teraz czekamy, aż mężczyzna, który zabił naszą córkę, pójdzie do więzienia. Od uprawomocnienia wyroku minęło dziesięć miesięcy. Kiedy to się stanie?

Zapytaliśmy o to sąd.

"Dokumentacja w zakresie wykonania kary pozbawienia wolności została przesłana do Aresztu. Skazany Piotr K. został wezwany do stawiennictwa do ww. zakładu karnego na dzień 07/05/2021 r." - brzmi odpowiedź Sądu Okręgowego w Warszawie.

Czy się stawił? Tak - ustaliliśmy nieoficjalnie.

Agnieszka: - Łzy popłynęły.

Czytaj także: