Ofiary stalinowskich zbrodni, które były anonimowo i potajemnie chowane na tak zwanej Łączce, czyli części Cmentarza Powązkowskiego. To właśnie tam prowadzone są poszukiwania ich szczątków, i przywracane są im imiona i nazwiska. Profesor Krzysztof Szwagrzyk opowiedział nie tylko o hołdzie oddawanym Żołnierzom Wyklętym, ale i politycznych próbach wykorzystywania ich legendy. Po raz pierwszy zdradził też marzenie związane z trwającymi właśnie pracami. Materiał programu "Czarno na białym".
- W całym kraju dotychczas odnaleźliśmy szczątki ponad 700 ludzi i zidentyfikowaliśmy ponad 60 z nich, a wiemy, że żołnierzy wyklętych i współpracowników, osób zamordowanych z powodów politycznych w Polsce mamy nie mniej jak kilkanaście tysięcy, przed nami jeszcze bardzo wiele lat pracy - mówił w rozmowie z reporterką TVN24 Brygidą Grysiak wiceprezes Instytutu Pamięci Narodowej profesor Krzysztof Szwagrzyk.
Jego misja zaczęła się na Cmentarzu Osobowickim we Wrocławiu. Był rok 1990.
- Cała ta kwatera została zabudowana krzyżami kamiennymi, bez imion, bez nazwisk, było ich sto kilkadziesiąt. Pamiętam uczucia, które mną targały - jak to jest. Robimy dzisiaj tak dużo, bo budujemy pomnik, otwieramy kwaterę, modlimy się, oddajemy hołd bohaterom, a jednocześnie tak mało, bo przecież nie ma żadnego imienia, żadnego nazwiska. Nie potrafiłem uwierzyć, że to się dzieje - opowiadał profesor Szwagrzyk.
Pierwsze ekshumacje
Kilkanaście lat później - jako pracownik wrocławskiego IPN-u - prowadził tu pierwsze ekshumacje. Groby pierwszych bohaterów zamordowanych we wrocławskich więzieniach przestały być bezimienne.
Na Łączkę na warszawskich Powązkach trafił już jako pełnomocnik prezesa IPN-u do spraw poszukiwań miejsc pochówku ofiar terroru komunistycznego w całej Polsce. Tu razem z Łukaszem Kamińskim odprowadzali pierwsze odnalezione szczątki.
- On już wówczas miał doświadczenie w prowadzeniu prac ekshumacyjnych. Takich osób prawie wówczas w Polsce nie było - mówił o profesorze Szwagrzyku były prezes IPN Łukasz Kamiński.
Krzysztof Szwagrzyk pytany przez reporterkę TVN24, czy gdyby miał tyle pieniędzy i tylu ludzi, to chciałby wszystkich wydostać i godnie pochować, odparł: wszystkich.
- Powinniśmy dążyć do tego, aby odnaleźć wszystkich, ale musimy się liczyć, że zapewne nie zawsze będzie to możliwe - skomentował Łukasz Kamiński.
Szwagrzyk był pytany, gdzie jest granica poszukiwań. - Gdybym miał taką możliwość powiedziałbym, że trzeba zatrudnić 1000 osób do poszukiwań, podzielić je na kilkanaście zespołów, mieć budżet liczony w miliony złotych i wtedy, nawet wtedy moglibyśmy powiedzieć, że przy naszej historii i oczekiwaniach społecznych mielibyśmy pracy na kilkanaście lat - wyjaśniał.
Nowe miejsca wciąż odkrywane
Jak dodał, są też nowe miejsca, które są odkrywane. - Odkrywamy je tak naprawdę teraz, a nie wiedzieliśmy do niedawna o takich miejscach. W Warszawie policzyliśmy wstępnie, że liczba tych, których stracono, których zamordowano, którzy zmarli w więzieniach i obozach w latach 44-56 jest nie mniejsza jak 2,5 tysiąca osób - mówił.
- Na Łączce znaleźliśmy dwieście kilkadziesiąt, na Bródnie ponad 20, na Służewiu ponad 20, to oznacza, że w samej Warszawie tej pracy mamy na lata - tłumaczył profesor.
- Stosunkowo niedawno dostaliśmy informacje od dwóch różnych nieznających się osób. Ludzi, którzy wskazują nam to samo miejsce na Polach Mokotowskich, gdzie dwie różne osoby widziały ciężarówki, które przyjeżdżają z nagimi ciałami i wrzucają je do dużych, przygotowanych wcześniej dołów. Mówimy o przełomie lat 40 i 50. Pole Mokotowskie, to pięć minut jazdy od więzienia przy Rakowieckiej - relacjonował.
Szwagrzyk pytany, jaką część Pola Mokotowskiego będzie chciał przekopać, odparł: - To miejsce mamy dosyć dobrze określone.
- Jeżeli wszystko dobrze pójdzie, to jeszcze latem na Polach Mokotowskich będziemy i będziemy mogli wtedy potwierdzić, albo też zanegować te informacje, które w mojej ocenie dzisiaj są bardzo prawdopodobne - powiedział.
Rozpoczęcie prac na Łączce
Wierzy, że w życiu wszystko ma swój czas. I że prace na Łączce miały się rozpocząć, tak jak się rozpoczęły w 2012 roku.
- Gdyby to się stało lat temu sześćdziesiąt, w czasie systemu komunistycznego - jak wyglądałyby tutaj pogrzeby? Jak wyglądałyby pochówki tych ludzi? Ktoś z honorami by ich złożył do ziemi? Zdecydowanie nie - powiedział profesor Szwagrzyk. - A gdybyśmy, załóżmy, te szczątki odnaleźli w latach dziewięćdziesiątych, moglibyśmy je odnaleźć, ale czy moglibyśmy ich zidentyfikować? Nie. Genetyka, lata 90, a dziś, to kosmiczna wręcz przestrzeń - dodał.
- Przypomnijmy sobie, jacy my wszyscy byliśmy w latach 90, o czym się w Polsce rozmawiało, co było ważne? Historia? Nie. Wtedy byliśmy zachłyśnięci tym co się w Polsce wydarzyło. Tym, że mamy wolny rynek, tym co można kupić. Kapitalizm w pełnej krasie. I wtedy nie byliśmy całkowicie przygotowani na to, co dzieje się dzisiaj. Dzisiaj jesteśmy dojrzalsi. Dzisiaj jesteśmy, powiedziałbym, mądrzejsi. Dzisiaj jesteśmy przygotowani na powrót naszych bohaterów - wyjaśniał.
Zapytany przez reporterkę TVN24, czy chce usprawiedliwiać polityków, którzy nie mieli wtedy woli politycznej, żeby to zrobić, odparł: - Ja w ogóle nie chcę usprawiedliwiać polityków. - Polityka nie jest specjalnie lubianą dziedziną mojego życia, w której chciałbym się wypowiadać. Robię swoje, robię coś co uważam za swój obowiązek i będę to robił nadal - powiedział.
- Chciałbym, żeby nigdy to co się dzieje przy poszukiwaniach bohaterów, nie było sprawą polityczną - podkreślił.
Żołnierze Wyklęci sprawą polityczną
Ale ofiary stalinowskich zbrodni, szczególnie Żołnierze Wyklęci, mimo nadziei profesora Szwagrzyka, sprawą polityczną już się stali.
- Oni byli niezłomni i dlatego dzisiaj możemy tu być. Dlatego dzisiaj możemy odbudowywać niepodległość Polski - mówił 1 marca 2017 roku minister obrony narodowej Antoni Macierewicz.
- Spełniamy Wasz testament, czynimy Polskę silną i niepodległą. Polskę czynimy dostatnią i sprawiedliwą, to właśnie o taką Polskę walczyli ci, którzy uwalniali, rozbijali sowieckie więzienia w Radomsku, w Radomiu, w Kielcach, Pułtusku i wielu innych miastach - mówił z kolei Macierewicz 10 listopada 2016 roku.
Jednak jak stwierdził profesor Szwagrzyk, "to nie politycy doprowadzili do takiej sytuacji, kiedy żołnierze wyklęci powracają i są w sposób szczególny honorowani". - To są tak naprawdę oddolne inicjatywy bardzo wielu ludzi - ocenił.
- Politycy mają prawo honorować żołnierzy wyklętych w taki sposób, w jaki uważają za stosowne i mają prawo to czynić. Nie dostrzegam specjalnych działań politycznych, które mogłyby w przyszłości skutkować, że żołnierze wyklęci są przypisani do takiej, czy innej opcji politycznej, co nie oznacza, że nie będzie, czy nie ma pojedynczych osób, pojedynczych polityków, którzy takie ambicje, czy takie oczekiwania mają - uważa profesor.
Marzenie profesora
Profesor Szwagrzyk mówić o sobie nie lubi i nie chce, ale przyznaje, że Łączka czasami mu się śni i czasem marzy o niej. - Żeby tutaj dojść, na Łączkę, należy pokonać przestrzeń prawie kilometra, na samym końcu Powązek jest miejsce, które już, mimo, że tak nie wygląda, jest panteonem narodowym. I marzy mi się sytuacja, kiedy odwrócimy tę kolejność, tu w tym murze, przy którym teraz rozmawiamy widzę bramę, która będzie w niedługim czasie zbudowana, brama wyklętych, brama straconych, od Alei Armii Krajowej będzie można tutaj wejść, coś co było końcem, będzie początkiem - powiedział.
Dopytywany, czy to jest na razie etap pomysłu, marzenia, odpowiedział: - To moje marzenie, które nie wiem dlaczego przed kamerą ujawniłem. - W żaden sposób w tej chwili, jako urzędnik państwowy nie powiem, że podjęto jakąkolwiek decyzję w tej sprawie, ale myślę, że zrobię wszystko, żeby pomóc w realizacji tego marzenia - dodał.
Autor: KB/tr / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24