Przez blisko cztery godziny Krzysztof Rutkowski powtarzał w procesie Katarzyny W. głównie to, co wcześniej mówił w śledztwie. Sąd znalazł jednak w tych wypowiedziach pewne nieścisłości i to ich wyjaśnianie było merytorycznie najistotniejsze podczas kolejnej odsłony procesu. Sędzia Adam Chmielnicki kilka razy upominał świadka, by ten nie wygłaszał ocen. – Przebieg procesu jest wręcz modelowy – oceniała w trakcie Maria Ejchart z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, która obserwuje proces. Ważni świadkowie pojawią się w nim jednak nieprędko.
Trzecia rozprawa w procesie Katarzyny W. zaczęła się od niespodzianki. Na ławkach znajdujących się najbliżej oskarżonej siedzieli funkcjonariusze, którzy nie wpuszczali na nie dziennikarzy. Po chwili obrońca W. złożył wniosek o to, by jego klientka mogła usiąść obok niego, a nie za nim. Jak tłumaczył, chodzi o to, że w czasie ostatniej rozprawy siedzący blisko dziennikarze mogli słyszeć jego konsultacje z oskarżoną. Sędzia Adam Chmielnicki przyznał, że rozumie ten argument, ale nie chce tworzyć precedensu, na który później mogliby się powoływać – zwłaszcza ci najgroźniejsi – przestępcy i wniosek odrzucił. Odgrodzenie części sali było jednak wyjściem naprzeciw oczekiwaniom obrońcy.
Ta sytuacja być może najlepiej oddaje to, jak prowadzony jest ten proces. Przewodniczący składu sędziowskiego bardzo uważnie podchodzi do uwag stron, nie nadużywa swojej władzy w stosunku do świadków, na jego polecenie oskarżona nie siedzi na ławie w kajdankach. Z drugiej jednak strony postępuje bardzo konsekwentnie i pilnuje tego, by praca była nie tylko rzeczowa, ale i płynna. Nie pozwala świadkom na snucie własnych sądów, ocen, dyscyplinuje, gdy odbiegają od tematu, szczegółowo dopytuje, a gdy pojawia się jakiś problem i konieczność podjęcia decyzji, stara się ją dokładnie wyjaśnić.
Helsińska Fundacja obserwuje. I nie ma zastrzeżeń
Zastrzeżeń do pracy sądu nie ma żadna ze stron. Pod jej wrażeniem jest też Helsińska Fundacja Praw Człowieka, która przygląda się procesowi Katarzyny W. Jej prawnik jest na każdej rozprawie. – Wszystko jest bardzo czytelne. Każda decyzja sądu omawiana jest na forum a przewodniczący składu sędziowskiego bardzo dokładnie wskazuje podstawy prawne. W przypadku wątpliwości konsultuje się natomiast z ławnikami, liczy się z ich opinią. To bardzo ważne – wyliczała w czasie poniedziałkowego posiedzenia Maria Ejchart z HFPC w rozmowie z reporterem TVN24 Robertem Jałochą.
W czasie składania zeznań przez Krzysztofa Rutkowskiego sędzia Chmielnicki też kilka razy upominał go, by ograniczył się do relacjonowania zdarzeń, a nie wygłaszał opinie, czy oceny. Tak było na przykład wtedy, gdy Rutkowski zapewniał, że w całej sprawie "nie chodziło mu o igrzyska, ani o to, by jako pierwszy złapał sprawcę", czy później, gdy mówił, że w jego opinii "Katarzyna W. patologicznie kłamie".
Bardzo stanowczo przewodniczący musiał zareagować tylko raz – gdy Rutkowski po pytaniu o to, jakiego rodzaju urządzenie znajduje się przed nim, odpowiedział, że to tylko legitymacją, którą "podnieciła się pani sędzia w okularach". – No już, spokojnie – uciął natychmiast Chmielnicki.
Nieścisłości Rutkowskiego. Jak było z wariografem?
Sędzia często prosił świadka o to, by mówił wolniej. A po trwającej ponad godzinę swobodnej wypowiedzi Rutkowskiego i odczytaniu jego wcześniejszych zeznań, składanych w czasie postępowania przygotowawczego, zaczął dopytywać. Przede wszystkim o nieścisłości.
W śledztwie i w mediach Rutkowski utrzymywał, że w komputerze męża Katarzyny W. miała ona wyszukiwać informacje na temat tego, jak oszukać wariograf. W poniedziałek przed sądem "zmiękczył" jednak mocno to stanowisko.
– Ja nie dokonywałem osobiście ustaleń, co do tego, kto wchodził na stronę internetową, na której prezentowane były informacje dotyczące możliwości oszukania wariografu. (…) Nie zapoznawałem się też z numerem IP komputera. W tej konkretnej sprawie bazowałem na ustnej informacji eksperta. (…) Proces dedukcji był taki, że to jest Sosnowiec, konkretny rejon miasta a nie, że konkretnie komputer W. – tłumaczył świadek. A sąd dopytywał: - Czy to była informacja wskazująca na IP komputera? – Na konkretny rejon miasta i na to, że mogło być to połączenie nawiązane z komputera Bartłomieja i Katarzyny – odpowiadał Rutkowski.
Także badania na wariografie dotyczyła kolejna rozbieżność. Wcześniej właściciel biura detektywistycznego i były poseł utrzymywał, że Katarzyna W. dwukrotnie odmówiła poddaniu się takiemu badaniu. Przed sądem doprecyzował jednak, że za pierwszym razem była to decyzja jego eksperta, który ocenił, że zachowanie oskarżonej nie pozwoli na uzyskanie wiarygodnego wyniku. - Obserwując Katarzynę W., próbując przekonać ją do podpięcia pod wykrywacz, stwierdził przez telefon: "Ona kłamie. Jest to kombinatorka i wymyśla sobie historie" – relacjonował detektyw.
"Macie ten wywiad" i "ja mam swoją wersję". Zdania, które pogrążyły W.?
Podczas składanych zeznań wiele razy podkreślał też, że bardzo szybko zaczął orientować się, iż to W. jest kluczem do całej zagadki. Wskazał też na dwa kluczowe momenty, które go w tym utwierdziły.
Pierwszy tuż po nagraniu wywiadu dla TVN24, do którego bardzo długo trzeba było Katarzynę W. namawiać (zamknęła się w łazience i nie chciała wyjść). Było to jeszcze na etapie, kiedy utrzymywała, że jej dziecko zostało porwane. - Po zakończeniu rozmowy z dziennikarzem podeszła do mnie i ze złością powiedziała: "Macie ten swój wywiad". Dla mnie takie zachowanie było sygnałem, że coś się dzieje nie tak. To nie ona robiła łaskę, że apeluje by porywacze oddali dziecko, tylko co najwyżej telewizja. A telewizja chciała pomóc – podkreślał świadek już na początku swoich zeznań. Do tego wątku wracał później jeszcze kilka razy.
Drugim, jeszcze ważniejszym momentem, była reakcja Katarzyny W. na "prowokację" Rutkowskiego. Chodzi o sytuację, kiedy podstawił on dwoje swoich znajomych jako rzekomych świadków tego, że nie było żadnego porwania. Kiedy Rutkowski poinformował o tym W., ta odpowiedziała: "Niech oni się trzymają swojej wersji, a ja będę się trzymała swojej". W ocenie Rutkowskiego "było to przyznaniem się do winy".
To właśnie po tej "prowokacji" Katarzyna W. poprosiła o rozmowę "sam na sam" z Rutkowskim, podczas której przyznała się do tego, że dziecko wypadło jej z rąk. - Bylibyśmy nieudacznikami, gdybyśmy nie zarejestrowali tej rozmowy – mówił Rutkowski o tym, dlaczego w pokoju stały wówczas kamery. Jak dodał, według niego W. wiedziała o tym, że tam są, ale sam jej o tym nie mówił. – To tak, jakbym jej musiał mówić, że tam stoją meble – tłumaczył.
Słucha, mówi, notuje. Ze spokojem
W czasie zeznań Rutkowskiego oskarżona była bardzo aktywna. Dużo notowała i często szukała kontaktu ze swoim obrońcą. Przekazywała mu kolejne kartki, szeptała na ucho. Cierpliwie słuchała też, gdy sąd odczytywał wcześniejsze zeznania właściciela biura detektywistycznego, w których podkreślał, że od początku próbował grać przed oskarżoną "dobrego policjanta". – Opowiadała mi bajeczkę, która nie trzymała się kupy. Mimo to przytakiwałem jej, chociaż jej słowa były dla mnie wewnętrznym absurdem - mówił Rutkowski podczas postępowania przygotowawczego o swojej pierwszej rozmowie z W.
Pytania do świadka miał nie tylko sąd, ale także prokurator i obrońca. Prok. Zbigniewa Grześkowiaka interesował tylko jeden wątek, związany za to z dwoma innymi zarzutami, ciążącymi poza zabójstwem na oskarżonej. Chodzi o zawiadomienie organów ścigania o niepopełnionym przestępstwie oraz tworzenie fałszywych dowodów, by skierować postępowanie przeciwko innej osobie. Prokurator dopytywał, czy to na podstawie informacji przekazanych przez W. ludzie Rutkowskiego stworzyli portret pamięciowy domniemanego "porywacza w kapturze", a także, czy to ona wskazywała, że w całą sprawę zamieszane "z zazdrości" może być małżeństwo mieszkające po sąsiedzku. Na oba pytania Rutkowski odpowiedział twierdząco.
- Rzadko się odzywam, ale kiedy już to robię to wiem po co. Jestem praktykiem a nie teoretykiem – uśmiechał się w przerwie prok. Grześkowiak. W jego ocenie najważniejsi świadkowie w procesie już zeznawali. Chodzi o sąsiadkę Anetę J., która jako ostatnia widziała córkę oskarżonej żywą oraz Tomasza M., kolegę Bartłomieja W. To on w dniu śmierci dziewczynki przebywał najwięcej z małżeństwem W. Zeznania obojga świadków mają dowodzić, że dziecko zginęło w czasie, gdy przebywało z oskarżoną.
Kolejni ważni świadkowie w czerwcu. Teraz "ozdobniki"
Na kolejnych bardzo ważnych świadków trzeba będzie poczekać do czerwca. Wówczas przed sądem pojawią się biegli, którzy na zlecenie prokuratury przygotowali ekspertyzę dotyczącą mechanizmu śmierci dziecka. Wynika z niej, że półroczna Magda zmarła na skutek uduszenia a nie nieszczęśliwego upadku. – Do tego czasu w procesie będziemy mieli do czynienia raczej z takimi "ozdobnikami" – dodawał prokurator Grześkowiak. Po rozprawie zapewniał, że zeznania świadków niczym go nie zaskoczyły, bo mówili oni to, co w czasie śledztwa.
Obrońca oskarżonej, mec. Arkadiusz Ludwiczek, w ogóle nie chciał komentować w poniedziałek przebiegu rozprawy. Wcześniej dość szczegółowo dopytywał Rutkowskiego. Jego pytania szły wyraźnie w kierunku wykazania, że jego klientka mogła czuć się naciskana i zaszczuwana przez najbliższe otoczenie, kiedy trzymała się wersji o uprowadzeniu dziecka. Chodziło między innymi o zmuszanie jej do rozmów z dziennikarzami. Po jednym z pytań obrońcy Rutkowski przyznał, że to on był pomysłodawcą zorganizowania konferencji prasowej, na której Katarzyna W. apelowała do rzekomego porywacza "o oddanie jej dziecka". Zaznaczył jednak, że gdyby W. kategorycznie odmówiła udziału w konferencji, on "by nie naciskał".
"- Co pan wie? – Nic. Tylko, że zabiła"
Poniedziałkową rozprawę zakończyły zeznania trzech świadków, którzy mieli niewiele do powiedzenia w sprawie. Dwaj pierwsi byli kierowcami w firmie Rutkowskiego i wozili jego oraz małżeństwo W. Jeden z nich w sądzie stawił się w kombinezonie moro i w dobrze znanej z mediów kamizelce z napisem "Rutkowski patrol". Po budynku chodził w kominiarce, którą założył też od razu po wyjściu z sali rozpraw.
Drugi świadek zaczął od stwierdzenia, że "na temat całej sprawy nie wie za dużo, bo jako kierowca nie był we wszystko wtajemniczany". Sędzia Chmielnicki poprosił więc, by powiedział tyle, ile wie. – Najpierw się dowiedziałem, że było porwane jakieś dziecko a później, że zostało ono zamordowane i zakopane przez matkę – wypalił świadek. - To była zatem dość śmiała teza, że niewiele pan wie na temat tej sprawy – skomentował sędzia. Sala zaniosła się śmiechem.
Ostatnim przesłuchanym w poniedziałek świadkiem był Marcin K., z którym Katarzyna W. mieszkała jesienią ubiegłego roku - najpierw w Krakowie, a potem w Turośni Dolnej (Podlaskie), gdzie została zatrzymana przez policję. Jak mówił, nie wiedział, że mieszkał z poszukiwaną listem gończym Katarzyną W. Kobieta miała mu zostać przedstawiona jako Majka. I tak też świadek konsekwentnie nazywał ją przed sądem. Poproszony przez sędziego by określił zachowanie "Majki" – Katarzyny W. w tamtym czasie Marcin K. odparł, że "było ono normalne". – Nic nie wzbudziło mojego zainteresowana – dodał.
Kolejna rozprawa 2 kwietnia.
Autor: Łukasz Orłowski/iga/k / Źródło: tvn24.pl