Popołudniowe odwołanie prezesa Marcina Piróga przez radę nadzorczą to formalność. Większość mają w niej przeciwni mu reprezentanci związków zawodowych i MSP. Najpoważniejszy kandydat na nowego szefa LOT-u to 33-letni były szef lotniska w Balicach Kamil Kamiński.
Kiedy minister Mikołaj Budzanowski wychodził na środową konferencję, na której zresztą początkowo miał się pojawić tylko jego zastępca Rafał Baniak, prezes PLL LOT był w siedzibie spółki.
Nie miał włączonego telewizora, bo przygotowywał się do swojej rozmowy z dziennikarzami. Chciał wytłumaczyć, dlaczego tak długo czekano ze zmianami, że pieniądze z ministerstwa to tylko pożyczka, że po pomoc publiczną zgłaszają się dziś linie w całej Europie, że to nie koniec świata i LOT przetrwa.
Był zadowolony, bo trzymane od tygodni w tajemnicy rozmowy z ministerstwem, w końcu przyniosły efekt i żył tym, że właśnie urodziło mu się dziecko. W środę rano o zachowanie stanowiska był jeszcze spokojny.
Chwilę po konferencji ministra prezes siedział już w samochodzie. O tym, że Budzanowski wskazał go jako jedynego winnego sytuacji w PLL LOT dowiedział się od współpracowników. Nie wierzył. Jak sporo osób w spółce. Wliczając wrogich związkowców. – Ta firma tworzy ludzi i niszczy ludzi. Ale tak nie wyrzucano tu prezesów nawet za najgorszych czasów. Dawano chociaż szansę samemu złożyć papier, obronić się – mówi jeden z pracowników spółki z wieloletnim stażem. W środę nikt z LOT-u nie potrafił powiedzieć, kiedy zapadła decyzja, że Piróg musi odejść. I przede wszystkim, dlaczego?
Dlaczego musi odejść Scenariuszy jest kilka. Jeden mówi o środowej rozmowie Donalda Tuska z ministrem Budzanowskim i jego oczekiwaniu, że ktoś musi za tę sytuację odpowiedzieć. Rzecznik rządu Paweł Graś pytany wczoraj, czy do takiej rozmowy doszło, odpowiedział: - Premier codziennie jest w kontakcie ze swoimi ministrami.
Rzeczniczka Budzanowskiego Katarzyna Kozłowska nie odbierała telefonu. Inny scenariusz mówi z kolei o tym, że poważne symptomy rychłego odwołania prezesa Piróga pojawiły się już kilka tygodni temu. Nawet w ministerstwie wiedzieć miało o tym jednak bardzo wąskie grono osób. Jeden z naszych rozmówców przypomina sobie taką sytuację: przedstawiciele zarządu LOT-u jadą do ministerstwa na spotkanie z Budzanowskim. Rozmowa jest umówiona od dawna i ważna, bo trwają negocjacje z resortem na temat warunków pomocy dla spółki. Prezesi czekają. I dostają informację: pan minister nie ma jednak czasu. Między Budzanowskim a Pirógiem nie było zażyłości. – Zebrał potężne baty podczas jednej z ostatnich rozmów, kiedy ważyły się losy pożyczki dla LOT-u. Ale pieniądze dostał. Nikt nie postawił warunku, że musi odejść, a w ostatnim czasie nie wydarzyło się nic, co mogłoby zaskoczyć resort. Dlatego wszyscy myśleliśmy: "przejdzie przez to" – opowiada jeden ze współpracowników prezesa. Ale tak się nie stanie. Odwołanie Piróga na posiedzeniu czwartkowej rady nadzorczej spółki to tylko formalność. Z ośmiu jej członków większość stanowią reprezentanci związków zawodowych i ministerstwa skarbu. Rachunek jest prosty. Grzechy główne Z naszych informacji uzyskanych z kręgów rady wynika jednak, że decyzja może być nawet jednogłośna. Dotychczasowy prezes zostanie odwołany, ale – przynajmniej na razie – przetrwają pozostali trzej członkowie zarządu. Ich los nie będzie się ważył na czwartkowej radzie. Jeśli prawdą jest, że prezes PLL LOT od dawna miał być tym, którego trzeba będzie poświęcić dla ratowania spółki i pozycji ministra Budzanowskiego, to wytknięcie mu grzechów nie będzie trudne. Pierwszy i najpoważniejszy: za długo czekał z wprowadzeniem zmian, a o pieniądze na ich realizację powinien był prosić wtedy, kiedy sprzedawał swoje spółki-córki i nieruchomości. Kolejne grzechy: za długo "pudrował sytuację", co można tylko częściwo wytłumaczyć zainteresowaniem zakupem LOT-u przez Turkish Airlines. W czerwcu stało się jasne, że Turcy przestali się tym interesować. Mimo to Piróg nie zrezygnował z przekazywania optymistycznej wersji sytuacji w spółce. Kulminacją tego było posiedzenie Komisji Skarbu Państwa, które odbyło się 13 września. Prezes LOT ramię w ramię z wiceministrem Baniakiem bronili przewoźnika, skupiając się głównie na tym, jak ciężki jest rynek i zapewniając, że ten rok i tak będzie "znacznie lepszy od poprzedniego". O rządowej pomocy ani słowa. Jej prawdziwą skalę nawet ministerstwo poznało wtedy, kiedy przejrzało dokumenty – to jeszcze jeden grzech, który sprawił, że resort utracił zaufanie do kierownictwa spółki. Młody, ale mocny faworyt W hallu głównym siedziby LOT-u w jednej z gablot wisi kartka z nazwiskami prezesów PLL LOT od 2004 roku. 12 pozycji. Wkrótce rozpisany zostanie konkurs na pozycję numer 13. Ale wcześniej ktoś przejmie obowiązki Piróga. Największe szanse daje się Kamilowi Kamińskiemu, członkowi rady nadzorczej, który wszedł do niej zaledwie w marcu tego roku. 33-latek z Krakowa swoją zarządczą karierę rozpoczął wysoko, bo od objęcia stanowiska prezesa portu lotniczego w Balicach. Został nim w zaledwie pół roku po skończeniu studiów.
Później zasiadał w radzie nadzorczej jednego z biur podróży, a tuż przed rozpoczęciem przygody z PLL LOT przez niespełna dwa miesiące był prezesem należącego jeszcze wówczas do państwa płockiego Ośrodka Badawczo-Rozwojowego Przemysłu Rafineryjnego. Tuż po przyjściu Kamińskiego spółka została sprywatyzowana. – To ambitny człowiek, były protegowany Zbigniewa Ziobry, który w czasie sprawowania funkcji prezesa portu w Balicach bliżej poznał się jednak z obecnym sekretarzem generalnym PO Andrzejem Wyrobcem (był on wiceszefem zarządu Balic – red.). Razem z Budzanowskim wywodzą się z tego samego konserwatywnego środowiska krakowskiego – opisuje Kamińskiego jedna z osób, które poznały go już po jego przyjściu do LOT-u.
Marcin Piróg był prezesem LOT-u od października 2010.
Autor: Łukasz Orłowski/ ola/k / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: LOT