- Nie jesteśmy internetowymi jełopami - mówił premier Donald Tusk podczas ponaddwugodzinnych konsultacji z przedstawicielami NGO-sów i branży internetowej. Ich efekt to ustanowienie nieformalnego pełnomocnika ds. społeczeństwa informatycznego, data kolejnych konsultacji i obietnica natychmiastowego dostępu do rządowych dokumentów. - Jeśli to była kiełbasa wyborcza, to dobrej jakości – podsumowała Katarzyna Szymilewicz z Fundacji Panoptykon.
Pełnomocnikiem został szef doradców premiera Michał Boni i on będzie odpowiadał za dalsze konsultacje. – To jest taka formuła, która pozwala uporządkować różne sprawy i ważna okazja, żeby o tych rzeczach drażniących czy ostrzegawczych wprost premierowi powiedzieć, a on może się do tego odnieść. To przyspiesza proces legislacyjny – mówił minister w rozmowie z tvn24.pl.
"Nie było ściemy"
Następne konsultacje, w których również chce uczestniczyć premier, mają się odbyć 18 maja. Uczestnicy tego spotkania mieli mieszane uczucia. - Będę zadowolony za miesiąc. Dobrze że się obyło, ale po poprzednim też wydawało się, że jest dobrze, ale po tym się nic nie zdarzyło. Ale może to, że premier drugi raz w tej sprawie z nami rozmawia sprawi, że będziemy mieli w końcu zmianę systemową – ocenił Jarosław Lipszyc z Fundacji Nowoczesna Polska.
Natomiast Katarzyna Szymilewicz z Fundacji Panoptykon, która apelowała do szefa rządu o to spotkanie, wyszła z nich z przekonaniem, że rząd rzeczywiście zaproponował w kwestii społeczeństwa informatycznego nowe otwarcie. – Nie było ściemy, rząd się rzeczywiście przygotował. Oczywiście nikt nie ma wątpliwości, że to przyspieszenie ma związek z wyborami, ale dostaliśmy tymczasowego pełnomocnika, datę kolejnego spotkania z premierem i czterech roboczych spotkań. Było bardzo pozytywnie – oceniła.
"Nie chcieliśmy aż premiera i aż mediów, i aż takiej wielkiej fety"
Przedstawiciele organizacji pozarządowych przed spotkaniem zapowiadali, że nie skończy się tak jak rok temu, czyli na spotkaniu w miłej atmosferze i niespełnionych obietnicach. Domagali się merytorycznej dyskusji , najlepiej w mniejszym gronie, bez premiera i bez fleszy. - Dostaliśmy jednocześnie i więcej, i mniej. Nie chcieliśmy aż premiera i aż mediów, i aż takiej wielkiej fety. Chcieliśmy spotkania z osobami, które tworzą prawo. Idealnym scenariuszem byłoby to, że najpierw spotykamy się roboczo, a potem wchodzi premier i rozmawiamy o ustaleniach – przyznała Szymilewicz.
Bardziej pesymistycznie wypowiadał się autor bloga vagla.pl, Piotr Waglowski. - Przyszedłem tu wysłuchać, co premier ma do powiedzenia. Nie mam złudzeń, że na takich spotkaniach nie można rzetelnie konsultować jakichkolwiek projektów – uciął. A po spotkaniu dodał, że było miło, ale według niego wszystko zostanie po staremu.
"Raczej nie ruszamy przestrzeni wolności w internecie"
Przy okrągłym stole, jak rok temu przy okazji kontrowersji wokół Rejestru Stron i Usług Niedozwolonych, zasiedli przedstawiciele rządu i organizacji pozarządowych, blogerów i przedsiębiorców branży internetowej. Premier zaczął od pokajania się za ustawę medialną, z której w ostatniej chwili wypadły oprotestowane przez jego gości przepisy dotyczące internetu i za brak obiecanych rok temu konsultacji w kwestiach dotyczących społeczeństwa informacyjnego.
- Lepiej założyć, że internet pozostaje strefą szczególnej wolności. Przyjęliśmy zasadę, że skoro nie wiemy do końca jak, nie jesteśmy pewni skutków, nie umiemy skonstruować przepisu adekwatnie do potrzeb, to raczej nie ruszamy przestrzeni wolności w internecie, pomijam oczywiście twardą przestępczość - zastrzegł. Przyznał też, że w przypadku noweli ustawy medialnej "te bramki bezpieczeństwa przed Senatem nie zadzwoniły wystarczająco głośno".
"Po drugiej stronie nie ma grupy, która jest odpowiednio kompetentna"
Podczas spotkania padły postulaty szerokich i regularnych konsultacji w sprawie nie tylko kontrowersyjnej ustawy, ale i zmian w przepisach dotyczących przechowywania danych i projekcie unijnej dyrektywy zakładającej blokowanie stron internetowych z pornografią dziecięcą. Goście zaproponowali stworzenie funkcji pełnomocnika ds. społeczeństwa informatycznego, a nawet specjalnego ministerstwa.
- Te problemy, które mamy z ustawami, wynikają z tego, że po drugiej, rządowej stronie nie ma grupy, która jest odpowiednio kompetentna. Najlepiej resortu ds. informatyki, bo można w nim zgromadzić ludzi , którzy są w stanie zrozumieć nasze argumenty. Bo teraz ministerstwo finansów nie rozróżnia faktury przesłanej drogą elektroniczną od faktury elektronicznej, skoro obcina ulgę na internet. Ministerstwo Zdrowia z kolei zakazuje stawiania masztów telekomunikacyjnych w uzdrowiskach, bo to podobno szkodzi - wyliczał Wacław Iszkowski, prezes Polskiej Izby Informatyki.
"Rząd jest analogowy, a społeczeństwo cyfrowe"
Premier słuchał, częściowo przyznawał rację, ale też bronił swojego rządu. - To prawda, rząd jest analogowy, a społeczeństwo cyfrowe. Tej konkurencji nie wygramy. Ale przesadą byłyby stwierdzenia, że mamy XIX-wieczny rząd, a wokół niego XXI-wieczne społeczeństwo cyfrowe. Nie ma potrzeby, żebym udawał z fałszywą kokieterią, że wiem, że wszyscy wokół są niezwykle zaawansowani, jeśli chodzi o internet, tylko premier i grupa ministrów to kompletne jełopy, które jak już wejdą na Onet żeby sprawdzić swoje notowania, to to jest maksimum. To nieprawda – zastrzegł.
W kwestii specjalnego ministerstwa Tusk był sceptyczny, przyznał jednak, że rządowi przyda się „dyktatura informatyczna”. – Bo resorty pracują na różnych falach i każdy ma niefunkcjonalne imperium we własnej dziedzinie – przyznał. Ponadto zadeklarował, że zrobi wszystko, aby każdy dokument rządowy, który nie jest opatrzony klauzulą tajności, był natychmiast powszechnie dostępny w najwygodniejszej dla odbiorcy formie elektronicznej.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24, PAP