Stoczniowcy oblegają sopockie mieszkanie Donalda Tuska również w nocy. - Premier kłamie i unika z nami spotkań. Wiemy, że to miejsce nie jest dobre do rozmów, ale ten rząd nie prowadzi żadnego dialogu - wyjaśniał Karol Guzikiewicz z Solidarności Stoczni Gdańsk. Do rozmów pod domem raczej nie dojdzie, bo premier jest nieobecny - wyjechał na trzy dni na chrzciny wnuka.
Karol Guzikiewicz w programie "24 Godziny" zapewniał, że stoczniowcy walczą przede wszystkim o możliwość rozmowy. - Miasteczko możemy zlikwidować w ciągu godziny, jeśli tylko Grzegorz Schetyna spełni swoje zapowiedzi, zorganizuje dla nas spotkanie z udziałem przedstawicieli innych zakładów przemysłowych. Walczymy bowiem nie tylko o stocznie, ale też o kooperantów – przekonywał. - Czy popieram taką formę protestu? Oczywiście, że nie. Wolałbym rozmawiać w Urzędzie Rady Ministrów, a premier po prostu tchórzy - dodał.
Stoczniowcy rozstawili kilkanaście namiotów w okolicy kamienicy, w której mieszka premier: między drzewami w pobliżu trawnika i placu zabaw, a także przy ogrodzeniu jednej z kamienic. Przywieźli ze sobą m.in. zapasy wody mineralnej, plastikowe fotele i stoliki. Pikieta, która ma trwać do godz. 19.00 w niedzielę, jest legalna, sopocki magistrat wydał na nią zgodę. Donald Tusk już zapowiedział, że - z powodu uroczystości rodzinnych - nie będzie go w tym czasie w domu.
- Nie zakłócimy wam porządku i ciszy nocnej. Wszystko po sobie posprzątamy - uspokajał mieszkańców kamienicy Guzikiewicz. Zadeklarował też, że jeśli np. ze strony wicepremiera Grzegorza Schetyny padłaby propozycja spotkania, to manifestujący byliby w stanie ciągu godziny złożyć namioty i podjąć rozmowy. - Ale muszą to być konkretne rozmowy, a nie jakieś gdybanie - zastrzegł.
Miasteczko już stoi
Stoczniowcy, których do Sopotu przybyło ok. 50, uwinęli się z budową miasteczka bardzo szybko. Około 16.30 namioty już stały. Mimo deklaracji premiera, iż nie będzie on obecny przez weekend w domu, związkowcy liczą na rozmowę z szefem rządu. - A jak nie przyjdzie, to trudno. Będzie piknik. Ale powinien do nas wyjść i przeprosić stoczniowców za kłamstwo - mówi jeden z demonstrantów.
Związkowcy tłumaczą, że protestują pod domem Tuska, bo gdyby blokowali Warszawę, to policja przegoniłaby ich stamtąd siłą. Część mieszkańców okolicznych budynków jest zdecydowanie przeciwna protestom. - Żyjemy w demokratycznym kraju, mamy prawo do protestu, ale jest na to czas i miejsce. Nie mieszajmy w to rodziny - mówi jedna z mieszkających w okolicy Sopocianek.
Chroniony przez BOR
Protestujący zobowiązali się ograniczyć swoją pikietę do ściśle wyznaczonego terenu. Obiecali też, że nie wejdą np. na znajdujący się nieopodal plac zabaw. Mimo deklaracji stoczniowców, jak i spokojnego na razie przebiegu protestu, odpowiednie służby cały czas kontrolują sytuację. Mieszkania premiera - choć stoi puste - pilnują Pracownicy Biura Ochrony rządu, którzy przebywają w wynajętym nieopodal mieszkaniu. BORowcy siedzą także cały czas w zaparkowanym w okolicy miasteczka namiotowego samochodzie. Pikietę obserwują też umundurowani policjanci.
Zwalniani chcą pieniędzy i szkoleń
Protest Solidarności zorganizowany jest w związku z planowanymi zwolnieniami w Stoczni Gdańskiej. Ze stoczni, będącej własnością ukraińskiej spółka ISD Polska, odejdzie ok. 300 osób. Zwolnieni mają otrzymać odprawy w wysokości trzech, dwóch lub jednej miesięcznej pensji, w zależności od stażu ich pracy. Takie rekompensaty wynikają z ustawy o zwolnieniach grupowych. Związkowcy domagają się od rządu pomocy podobnej do tej, jaką otrzymały stocznie z Gdyni i Szczecina w ramach specustawy stoczniowej. Odszkodowania - zdaniem protestujących - powinny wynosić od 20 do 60 tys. zł. Stoczniowcy oczekują także szkoleń zawodowych dla zwalnianych oraz zasiłku na czas przekwalifikowania się i poszukiwania przez nich pracy.
Źródło: TVN 24, PAP