Pracują nawet 7 dni w tygodniu, zamiast odpoczynku mają "sesje ideologiczne", a większość ich pensji trafia do kieszeni dyktatora. W takich warunkach zatrudnieni są Koreańczycy z Północy w polskich firmach. Nieetyczny proceder trwa, choć według urzędników już dawno miał się zakończyć. Materiał magazynu "Czarno na białym".
Reporterzy "Czarno na białym" odwiedzili Człuchów - niewielką miejscowość położną na Pomorzu. Jej mieszkańcy potwierdzają doniesienia amerykańskiej prasy o obywatelach Korei Północnej pracujących w lokalnej fabryce.
- Tu takiego mieli opiekuna, że nie wolno było im z nikim rozmawiać na jakieś tematy, co się tam dzieje. I byli pilnowani, że tak się nikt od nich nic nie dowiedział - mówił ochroniarz przy zakładzie.
Gdy reporterzy chcieli zapytać we wskazanym miejscu o wciąż pracujących tu Koreańczyków, jeden z nich zaatakował operatora TVN24.
Pieniądze wspierające reżim
Zgodnie z ustaleniami międzynarodowych organizacji ci ludzie pracując w rolnictwie, czy przemyśle budowlanym zarabiają na północnokoreańską dyktaturę. Według różnych raportów reżim Kima zabiera nawet 90 procent ich wynagrodzenia.
- Większość pensji, jakie otrzymują pracownicy za swoje prace, jest przekazywana do Korei Północnej, czyli de facto wspiera reżim. Zatrudniając tych pracowników, nie tylko przyczyniamy się do tego, że jest ktoś wykorzystywany, ale przede wszystkim wspieramy reżim [Kima - przyp. red.] - podkreśliła Agnieszka Mikulska-Jolles z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
Według pozarządowych instytucji, polskie pieniądze trafiają do kieszeni Kim Dzong Una, który dziś uznawany jest za zagrożenie dla bezpieczeństwa całego świata.
- Żadna z firm, u której udało nam się potwierdzić obecność Koreańczyków z Korei Północnej, nie chciała z nami rozmawiać - podkreśliła Joanna Berendt, dziennikarka "The New York Times" w Warszawie.
Amerykański dziennik na początku roku wskazał miejsca w Polsce, gdzie mieli pracować Koreańczycy. Między innymi była to stocznia w Policach.
- Byliśmy na terenie stoczni, byliśmy przy hotelu pracowniczym i w obu miejscach udało nam się porozmawiać z tymi pracownikami. W obu sytuacjach wyrazili duże niezadowolenie, że podchodzą do nich dziennikarze - dodała Joanna Berendt. Wymieniona firma zaprzecza, aby zatrudniała pracowników z Korei Północnej. "The New York Times" donosił, że w połowie 2017 roku w Polsce mogło pozostawać około 450 północnych Koreańczyków, zatrudnianych przez co najmniej 19 firm.
Polska była otwarta na Koreańczyków z Północy
Dowodów na to, że Koreańczycy pracowali między innymi właśnie w polskim przemyśle stoczniowym, nie brakuje. Ponad rok temu pokazali to reporterzy "Superwizjera" TVN.
- Pracownicy są rekrutowali na terenie Korei Północnej przez "firmy", bo trudno mówić tam o swobodnej działalności gospodarczej. Czyli prawdopodobnie przez rozmaite podmioty powiązane z północnokoreańskim reżimem. Ci pracownicy są transferowani do Polski - wskazał Jarosław Jabrzyk, dziennikarz i redaktor naczelny "Superwizjera" TVN.
Polscy pośrednicy występowali o zgody na ich pracę, a urzędy wydawały je bez zastrzeżeń. - Akurat Polska jest jednym z niewielu krajów z Unii Europejskiej, która zezwala na to - alarmowała Agnieszka Mikulska-Jolles.
Dopiero od niedawna to się zmienia, o czym mówili kilka miesięcy temu ministerialni urzędnicy.
- Sukcesywnie poprzez działania administracyjne odbieramy, że tak powiem, te zezwolenia, żeby te osoby po prostu już w naszym kraju nie pracowały - zapewniał na początku stycznia Stanisław Szwed, wiceminister rodziny, pracy i polityki społecznej.
Dlaczego dopiero nuklearne ambicje północnokoreańskiego reżimu i grudniowa rezolucja Rady Bezpieczeństwa ONZ zobowiązującą wszystkie państwa do wydalenia wszystkich północnokoreańskich pracowników w ciągu najbliższych dwóch lat - sprawiły, że w Polsce doszło do zmian w prawie, które umożliwiły polskim urzędom odmawianie zgody na pracę obywateli z Korei Północnej.
Jednak od kilku dni reporterzy "Czarno na białym" nie uzyskali żadnej odpowiedzi ministerstwa na zadane pytania w tym temacie.
Po pracy czekały ich "sesje ideologiczne"
Jeden z południowokoreańskich instytutów szacuje, że za granicą pracuje obecnie nawet 147 tysięcy Koreańczyków z Północy. To oznacza regularny coroczny zastrzyk gotówki dla reżimu w wysokości od 200 do 500 milionów dolarów.
- Wiemy, że pracują przez sześć dni w tygodniu, czasem nawet siedem. Pracują od rana do nocy po dwanaście godzin. W czasie wolnym mają sesje ideologiczne. Cały czas są pod nadzorem - wyjaśnia Agnieszka Mikulska-Jolles.
- Zaoferowanie pomocy takiej osobie może się łączyć z ogromną krzywdą włącznie z unicestwieniem ich rodzin - komentowała Irena Dawid-Olczyk, prezes fundacji La Strada. - Może do niewolnictwa trochę brakuje, ale pewnie już bardzo mało - dodała.
W Korei Północnej pracownicy zostawiają rodziny, które są gwarantem ich lojalności. Tam, gdzie pracują, nie narzekają na warunki, bo nie mogą nikomu się poskarżyć.
- Ustaliliśmy, że w kilku przypadkach osobą odpowiedzialną za nadzór nad pracownikami z Korei Północnej jest osoba blisko współpracująca z ambasadą Korei Północnej, to jest Koreańczyk z Północy - podkreślił Jabrzyk.
Z ustaleń dziennikarzy "Superwizjera" wynika, że system transferowania koreańskich pracowników do Polski kontroluje ambasada Korei Północnej w Polsce.
Jakakolwiek próba zadania pytań północnokoreańskim przedstawicielom w Polsce kończyła się zasłanianiem kamery i unikaniem odpowiedzi.
Jej przedstawiciele nie udzielają żadnych informacji. Według ludzi Kim Dzong Una wszystko, co związane z reżimem, musi być tajemnicą.
Autor: PTD / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24